Jestem drogowym wariatem?

W odczuciu policji i części czytelników serwisu pewnie tak. W końcu w ubiegłym roku za przekroczenia prędkości straciłem prawo jazdy.

article cover
INTERIA.PL

Żeby wszystko było jasne - jestem przedstawicielem, od 6-ciu lat robię 55-60 tys. km rocznie, prawo jazdy mam i dość intensywnie używam o wiele dłużej.

Z racji wykonywanej pracy, ale też dlatego, że jeżdżąc wolniej po prostu przysypiam, jeżdżę po naszych gównianych drogach z prędkością 120 - 140 km/h (przeważnie i o ile warunki pozwalają, bo często trzeba się np. wlec za tirem lub jakimś "kapciem" 60 - 80 na godzinę - na terenie niezabudowanym, bo ze względu na specyfikę naszych dróg nie ma po prostu jak wyprzedzić) - i nie spowodowałem przez cały ten czas żadnej kolizji, nie mówiąc o wypadku.

Po co o tym wszystkim piszę? Wyniknie z kontekstu.

Sytuacja pierwsza: Wąska droga, dobra widoczność, długa prosta. Prostopadłą podporządkowaną zbliża się niespiesznie samochód. Nie ma możliwości, żeby kierowca mnie nie zauważył, widzi też, że oprócz mojego samochodu nie ma na drodze nic więcej. I co? I nic, wyjeżdża mi kilkanaście metrów przed maską i toczy się w żółwim tempie w tym samym kierunku, co ja.

Wykonuję gwałtowny manewr i mijam go w ostatniej chwili, zaraz potem hamując ze wściekłością. Zrównuje się ze mną i na moje: Jak jeździsz, palancie? woła: Co "widziałeś, że jadę!" Fakt, widziałem.

Sytuacja druga: Jadę zwykłą drogą, wyprzedzam po kolei kilka jadących wolniej samochodów. Kulturalnie, z zachowaniem wszelkich zasad poruszania się po drogach (oprócz prędkości). Zaczynam wyprzedzać ostatni z nich. Jestem już obok, gdy wyprzedzane auto zaczyna gwałtownie przyspieszać. Przez szybę widzę, że kierowca złośliwie się uśmiecha. Mam jeszcze odcinek wolnej drogi i sporą prędkość - próbuję dokończyć manewr. Przyspiesza jeszcze bardziej, mimo, że z zza zakrętu wyłania się tir. Zaczynam gwałtownie hamować, żeby schować się za nim. A on? Z satysfakcją pokazuje mi faka i... też zaczyna zwalniać.

Sytuacja trzecia: Znów wąska droga, tym razem teren zabudowany. Musiałem przyhamować, bo z naprzeciwka jedzie kilka aut, a moim pasem kobieta na rowerze. Wlekę się chwilę za nią, przeludniło się, wrzucam kierunek i wyprzedzam. I nagle po hamulach! Czemu? Bo pani szerokim łukiem minęła kałużę, wjeżdżając mi przed samą maskę. Nawet nie próbowała się oglądać.

Sytuacja czwarta: Wąziutka droga bez poboczy, stare, wysokie drzewa tuż przy szosie z obu stron. Teren niezabudowany, ale w okolicy gdzieniegdzie gospodarstwa. Wychodzę z zakrętu; na moim pasie stoi sobie i rozmawia dwóch starszych ludzi. Trąbię i omijam jak rowerzystkę. We wstecznym lusterku widzę, jak jeden wygraża mi pięścią.

Jestem stałym czytelnikiem serwiu "Motoryzacja" w Interii i z zainteresowaniem czytam wypowiedzi innych na temat tego, jak jest na drogach i jak być powinno. Jeżeli spędzacie trochę czasu za kółkiem - a myślę, że w większości przypadków tak, to każdemu z was pewnie zdarzają się tego typu lub podobne przypadki. Mnie przynajmniej jedna z wyżej opisanych lub podobnych sytuacji przytrafia się prawie codziennie. Oczywiście policji wtedy nie ma - w końcu muszą obstawiać wylotówki z miast, bo gdzie zarobią jak nie tam?

Zastanawia mnie tylko fakt - a co w przypadku, kiedy opuści mnie szczęście i nie zdążę zahamować lub uciec, gdy następnym razem jakiś& inny użytkownik drogi wymusi na mnie pierwszeństwo lub nagle wtargnie mi pod koła? Wszak jeżdżę szybko, a dla policji prędkość to najlepsze uzasadnienie na całe zło na drogach. Czyja będzie wina, gdy wjadę w d..ę gościowi, który właśnie wymusił na mnie pierwszeństwo? Albo gdy jakiś zakompleksiony ćwok wystawi mnie na czołówkę i nie zdążę się schować? Albo jak rozjadę jakiegoś rowerzystę czy pieszego, bo nagle znajdą się tam, gdzie ich być nie powinno?

Pewnie nazwą MNIE kolejnym drogowym wariatem. Bo przecież nieważne, że mnóstwo pieszych i rowerzystów nawet nie ma bladego pojęcia, jak poruszać się po drogach. Nieważne, że mnóstwo kierowców (skoro zachowują się tak, jak powyżej opisałem) albo nie zna przepisów, albo jest tak głupich i zapatrzonych w siebie, że nawet nie wie, że te przepisy łamie. Ważne jest, że PZU będzie mnie mogło pokazać jako kolejnego wariata na drodze. Niech sobie pokazuje (w końcu jeżdżę za szybko), ale czy tylko mnie?

I jeszcze jedna sprawa - sprawa mandatu, który zaważył o utracie prawka.

Godzina 15:00, teren niezabudowany, nasilony ruch na drodze. Jadę 120/140 km/h, muszę wyprzedzać dość dynamicznie, żeby posuwać się do przodu, podobnie zresztą, jak kilka innych aut. W pewnym momencie mijam na poboczu dwa samochody, przy nich kilka osób. Po jakichś 15 km jeden z tych samochodów dogania mnie, jadąc stylem bardzo zbliżonym do mojego. Zjeżdżam na pobocze, żeby mu ustąpić, ale nie wyprzedza. Jedzie za mną kilka kilometrów. W międzyczasie wyprzedzamy w podobny sposób jeszcze kilka aut. Potem oczywiście on daje w palnik, ja zjeżdżam, żeby mógł wyprzedzić, pojawia się lizaczek, zatrzymujemy się na parkingu.

Jeden policjant wysiada i idzie do ulicy, zgarnia jeszcze dwa samochody, które w międzyczasie nagrali i potem wyprzedzili.

I tylko jedno pytanie - skoro panowie stali sobie na poboczu i wlepiali komuś mandacik, jak się potem okazało, to z jaką prędkością musieli jechać, żeby mnie dogonić po 15 kilometrach? I jak określić ich styl jazdy, skoro mój uznali za "potencjalnie niebezpieczny"?

No ale to przecież ja jestem drogowym wariatem.

Tekst, który opublikowaliśmy to list naszego Czytelnika. Co sądzisz o tym co napisał?

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas