Amerykanie wycofują się z ekologii. Jest za droga?
Amerykańskie władze czynią ukłon w kierunku producentów pojazdów. Lokalna Agencja Ochrony Środowiska EPA (Environmental Protection Agency) zaproponowała właśnie „zamrożenie” narzucanych przez rząd limitów zużycia paliwa.
Lokalne przepisy nakładają na producentów pojazdów normy spalania. Obecnie limit, w którym mieścić się musi uśredniony dla całej oferowanej floty pojazdów wynik, wynosi 35 mpg. W przeliczeniu na "europejskie" wartości daje to średni dla całej oferty danego producenta wynik na poziomie 6,72 l/100 km.
Zgodnie z wcześniejszymi deklaracjami, od 2020 roku branżę obowiązywać miały nowe limity. Lokalne władze chciały, by finalnie - w 2025 roku - nowe samochody sprzedawane na terenie USA legitymowały się średnim wynikiem 50 mpg, czyli zaledwie 4,7 l/100 km!
Wiele wskazuje jednak, że wprowadzenie nowych obostrzeń zostanie odłożone w czasie. Z wyliczeń EPA wynika bowiem, że utrzymanie obowiązujących norm pozwoliłoby zaoszczędzić aż 1850 dolarów na każdym z pojazdów. Na tyle - średnio - oszacowano koszty przystosowania obecnej oferty do nowych standardów. Nie ulega wątpliwości, że w ostatecznym rozrachunku, odbiłoby się to na cenach nowych samochodów w USA. W sumie wprowadzenie nowych limitów mogłoby kosztować branżę motoryzacyjną ponad 252 mld dolarów!
EPA proponuje utrzymanie obowiązujących limitów do 2026 roku. Dzięki temu producenci zyskają więcej czasu na opracowanie nowych technologii, a konsumenci będą mogli przyzwyczaić się do postępującego "downsizingu". Warto zauważyć, że wprowadzenie nowych przepisów zmusiłoby większość firm do szybkiego wprowadzenia na rynek pojazdów elektrycznych. Amerykanie od lat żywią awersję do jednostek wysokoprężnych, a afera dieselgate pogłębiła jeszcze takie nastawienie.
Na ironię może jednak zakrawać fakt, że propozycja wyszła z ust przedstawicieli EPA, czyli rządowego organu (kierowana przez administratora w randze ministra) powołanego do "ochrony ludzkiego zdrowia i środowiska naturalnego". Nie uszło to uwadze ekologów. Swój zdecydowany sprzeciw wobec proponowanych zmian wyraził m.in. gubernator Kalifornii Jerry Brown.