W Polsce brakuje kultury!

Ostatnie dni to kalejdoskop doniesień o chęci wprowadzenia podatku ekologicznego dla posiadaczy samochodów. Całe zamieszanie z tym związane, wskazuje moim zdaniem na największy problem, jakim bez wątpienia jest brak w Polsce kultury motoryzacyjnej.(*)

W Polsce brakuje kultury motoryzacyjnej
W Polsce brakuje kultury motoryzacyjnejINTERIA.PL

Czym jest kultura motoryzacyjna? Dla mnie to podejście do motoryzacji jako dziedziny życia społecznego. Dziedziny szerokiej, rozbudowanej i wielowymiarowej. Mieści się tu zarówno przemysł motoryzacyjny, sport motorowy, zagadnienia ruchu drogowego, budownictwo drogowe ale również codzienność kierowców oraz pasjonaci, dla których motoryzacja to coś naprawdę ważnego w życiu.

Można powiedzieć - przecież to wszystko w Polsce jest, wszystko to jest widoczne w mediach i za oknem. Tak, ale czy to aby na pewno kultura motoryzacyjna jako całość? Moim zdaniem w Polsce od czasów PRL nigdy nie było kultury motoryzacyjnej.

Rozpocznijmy od tematu najbardziej aktualnego - wspomnianych na początku opłat. Sama idea wydaje się być słuszna, powinno się ograniczyć odsetek gruchotów jeżdżących po naszych drogach. Tylko samo takie stwierdzenie i budowa na jego podstawie jakiegokolwiek podatku to po prostu zawężone pole widzenia. Po pierwsze, podatek ten ma być bodźcem do zakupu nowego (salonowego) samochodu, dla posiadaczy samochodów starych. Wydaje mi się, że większość zgodzi się ze mną, nie jeździmy w większości starszymi samochodami bo tak lubimy. Po prostu nas nie stać nas na nowe. Zgodzę się z pewnym komentarzem w internecie, że po wprowadzeniu wysokich rocznych opłat po prostu szybciej będę zmuszony zezłomować swoje auto i jeździć autobusem niż pobiec do salonu po nowe, bo mnie po prostu nie stać! Dla kogoś kto jeździ samochodem za 10 tys. zł nawet kupno nowej pandy za 30 tys. zł to abstrakcja (nawet w kredycie).

Gadanie pana z Samaru, że może taki podatek przekona kierowców, że ich 10-cioletni samochód nigdy już nie będzie tak sprawny jak nowy, jest dla mnie po prostu bzdurą mówioną przez człowieka, który w głowie ma tylko abstrakcyjne (bo na pewno nie realne) wskaźniki spodziewanej sprzedaży, nie miłośnika motoryzacji. Chyba każdy posiadacz auta używanego potwierdzi, że w przypadku zadbanego samochodu koszt jego rocznych napraw jest często niższy niż koszt wymaganych przeglądów gwarancyjnych samochodów nowych.Poza tym samochód nawet kilkunastoletni, jeżeli przechodzi wszystkie wymagane czasem wymiany nadal przecież pod względem technicznym może być sprawny w 100%. A przetarta tapicerka nie przeszkadza ani w bezpieczeństwie, ani w ekologii.

Należy tez pamiętać, że pomimo iż normy spalin EURO stają się coraz bardziej restrykcyjne, to wiele modeli samochodów konstrukcyjnie ma te same silniki co ich poprzednicy nawet sprzed kilkunastu lat (np. silniki D7F i D4F Renault np. z twingo, pochodzące z połowy lat 90-tych, a bardziej eco niż ta firma chyba dzisiaj nikt nie jest).

Czytaj dalej na następnej stronie...

INTERIA.PL

Następnym aspektem bezdusznego podejścia do kwestii podatku ekologicznego jest sprawa pasjonatów. Dzisiaj żeby samochód w Polsce został uznany za zabytkowy, musi zostać spełnionych całe mnóstwo warunków, z których głównym jest wiek samochodu. Tutaj widać właśnie brak kultury motoryzacyjnej w naszym kraju w sposób bardzo wyrazisty. Na całym świecie od dziesięcioleci istnieje pojęcie Youngtimerów, czy samochodów nie do końca zabytkowych, nie do końca nawet oryginalnych, ale klasycznych, bądź starych, ale rzadko spotykanych i po prostu doskonale utrzymanych.

W Polsce do końca lat 80-tych samochód był abstrakcją, w latach 90-tych zalani falą używanych zachodnich samochodów, zaczęliśmy bezmyślnie niszczyć ten skromny dorobek historii motoryzacji, jaki mieliśmy, najczęściej dobijając nasze stare auta. I trudno, takie są skutki rewolucji, ale nie pozwalajmy niszczyć tego co pozostało! Tak niewielu pozostało właścicieli starych samochodów pozostających u swych właścicieli często od dziesięcioleci. Ludzie ci nadal używają swoich skarbów, lub przekazują je młodszym, którzy nierzadko urzeczeni ich urokiem starają się je nadal utrzymać w doskonałym stanie.

Również z zagranicy zaczynają do nas zjeżdżać klasyki. Ale nie są to z reguły wartościowe antyki tylko po prostu (w świetle podatku ekologicznego) stare gruchoty, które powinny zniknąć z naszych dróg ( a ich właściciele - do salonów), dlatego należy je obłożyć megapodatkiem.

Chcemy zobaczyć jak to wygląda w krajach gdzie kultura motoryzacyjna to nie fikcja tylko codzienność? To spójrzmy na Wielką Brytanię, Niemcy, na tak nielubiane w Europie USA. Z dróg powinny znikać w tempie ekspresowym samochody zniszczone, dobite, które powinny być wyłapywane podczas dużo bardziej ostrych kontroli stanu technicznego. Do zakupu nowych aut powinny zachęcać dopłaty, upusty, ulgi i naprawdę tanie kredyty. Nie nowe podatki!

Następny aspekt braku kultury motoryzacyjnej do podejście do sportów motorowych w naszym kraju. Najjaśniejszą, wywołująca wiele emocji i ściągającą w każdą wyścigową niedzielę miliony widzów przed telewizory gwiazdą jest obecnie Robert Kubica. Sprawia to, poza tym, że jest to pierwszy Polak za kierownicą F1 również fakt, że brakuje nam sportowych fighterów, pojedynczych zawodników, którzy potrafią zdobyć podium, tak jak Małysz czy Kowalczyk. Myślę, że również fakt, że są to jedyne wyścigi samochodowe pokazywane w całości na żywo w TV. Żadna ze sportowych stacji (ani nawet profilowanych motoryzacyjnych) w Polsce nie pokazuje wyścigów ani rajdów, karmiąc widza co najwyżej reportażem z zawodów w kilkuminutowym skrócie. A co z rzeczonym Kubicą? W momencie kiedy wygrywa plebiscyty na najpopularniejszego sportowca (chyba należy podkreślić NAJPOPULARNIEJSZEGO - nie NAJLEPSZEGO), zewsząd od specjalistów dochodzą donośne głosy krytyki, jak to możliwe, że kierowca wyścigowy może być bardziej popularny wśród kibiców od naszych lekkoatletów, skoczków, kajakarzy itp., czyli "jedynych prawdziwych dyscyplin sportowych"!

Jak w naszym kraju można by opowiedzieć młodym ludziom na lekcji w szkole jako o autorytecie o kimś, kto ściga się zawodowo samochodami! Inaczej mówiąc niszczy się choćby zaczątek budowy kultury motoryzacyjnej w Polsce. Znowu zapytam, gdzie nam do Anglii, Niemiec, czy USA? Czy tam kierownica wyścigowy czy rajdowy, odnoszący sukcesy tylko i wyłącznie dzięki swojej niemniej katorżniczej pracy, niż ta którą wykonują podczas treningów nasi lekkoatleci, również spychany jest na margines? No właśnie, ale tam nie ma wspaniałych "działaczy" którzy u nas w przypadku Roberta mogliby większość jego sukcesów przypisać swojej pracy i oddaniu, jak to jest w przypadku "prawdziwych" sportowców.

Doskonale sytuację tę opisał sam Kubica w którymś z wywiadów, stwierdzając że jest załamany poziomem wiedzy o sportach motorowych w Polsce, kraju gdzie nawet dziennikarze sportowi w prasie mylą wyścigi z rajdami, mówiąc o rajdowcach "kierowca wyścigowy" i na odwrót. I co pozostaje młodemu mieszkańcowi naszego pięknego kraju, który od młodzieńczych lat pali się do takich dyscyplin? Gdzie można pójść na zawody, skoro w Polsce jest tylko jeden profesjonalny (choć niektórzy i tak się tu uśmiechną) tor wyścigowy (poza połowicznie ulicznym kieleckim), co powoduje że połowa mistrzostw Polski jest rozgrywana za granicą, a połowa w Poznaniu? Gdzie tory, na których niczym np. w Wielkiej Brytanii można by zorganizować dostępne dla przeciętnej kieszeni "race days", na których mogliby pobawić się w sport amatorzy? Zamiast tego mamy u siebie wiejski tuning i młodocianych szaleńców na ulicach. I nie dziwmy się, że młodzi tak postępują - mogą inaczej?

Ludzie powiedzą, są KJS-y, ale tych naprawdę dobrze przygotowanych jest niewiele, a i one zaczynają przypominać festiwal bogaczy, a nie zawody dla zapaleńców. Wydaje się że jedyną dyscypliną jaka jakoś sobie u nas radzi są rajdy 4x4. Jednak i tu jeżeli nie opracuje się zasad, tras i ustaleń co do wjazdów, niedługo zacznie się batalia przeciwko kierowcom terenówek (bo wojna już jest), którzy śmieją wjeżdżać do polskich lasów. Tak jak w przypadku quadów, czyli kolejnego (łącznie ze skuterami), polskiego problemu.

Tak to prawda , wielu z kierowców tych pojazdów to ludzie nieodpowiedzialni, szaleni i bez wyobraźni. Ale zapytam - gdzie mają się jej nauczyć? W szkole, gdzie nikt nie chce podjąć tego tematu (bo z reguły sam nie ma zielonego pojęcia)? Na ogólnodostępnych kursach? (nie takich, których koszt przekracza kilkukrotnie koszt chińskiego quada - od tych maszyn nie uciekniemy).

Nie ma drogi wyjścia, dopóki nie zrozumiemy, że kultura motoryzacyjna w Polsce chce się wykształcić, i nie można zatrzymać jej brakiem wiedzy decydentów. Bo wtedy efekt będzie jeden (doskonale widoczny przy nieomówionym tu aspekcie drogownictwa i ruchu drogowego) -motoryzacyjna ale nie kultura, tylko anarchia.

To tylko kilka aspektów bardzo szerokiego tematu, ale już takie pobieżna i płytkie spojrzenie na temat, jasno wskazuje, że droga rozwoju dziedziny życia społecznego jakim dla mnie jest motoryzacja, nie może przebiegać w Polsce tak jak do tej pory. Bierzmy przykład np. z Anglików (przecież tak lubimy Top Gear i ich "petrolheads") i idźmy taką drogą, a nie naszym bezdrożem.

(*) list do redakcji

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas