W Europie jeździ się prawą stroną drogi, w Afryce przeważnie lewą, a tam... lepszą

Jeżeli chcesz sfotografować wschód lub zachód słońca, musisz się spieszyć. Na tej szerokości geograficznej świt i zmierzch trwają bardzo krótko. My nie mamy jednak czasu na podziwianie cudów natury, bowiem przygotowujemy się do pierwszego etapu podróży przez Namibię. Dzisiaj trasa o długości ponad 200 kilometrów, głównie po szutrowych drogach i bezdrożach.

Pojedziemy w drugim konwoju, razem ze Szwajcarami. Mieli być także Włosi, ale dołączą później, bo ich wczorajszy lot z Europy został odwołany. Naszą kolumnę będą ubezpieczały dwa samochody organizatorów imprezy - jeden z przodu, drugi z tyłu. Będziemy mieli ze sobą łączność radiową. Przez radio właśnie należy zgłaszać każdy indywidualny postój - na fotografowanie czy siusianie.

- W Europie jeździ się prawą stroną drogi, w Afryce przeważnie lewą, a u nas lepszą - mówi podczas porannej odprawy Doug, przewodnik i szef konwoju numer 2, facet o wyglądzie trapera, choć w japonkach na bosych stopach. Śmiejemy się, lecz wkrótce zrozumiemy, że nie był to żart.

Reklama

Wsiadamy do samochodów. Jeszcze lśnią czystością, ale jakże szybko się to zmieni... Nam przypada błękitny pojazd z podwójną, pięciomiejscową kabiną Double Cab (są też wersje z kabiną pojedynczą, czyli Single Cab, i przedłużoną, czteromiejscową Extra Cab) i otwartą skrzynią ładunkową, na którą wrzucono dwa koła zapasowe. Możemy rozejrzeć się po wnętrzu.

Nowy hilux okazuje się zaskakująco luksusowy. Owszem, plastiki są twarde, obieg powietrza zamyka się i otwiera w najprostszy z możliwych sposobów, czyli przez przesunięcie zwykłej dźwigi, ale wielofunkcyjna, pokryta skórą, regulowana w dwóch płaszczyznach kierownica, klimatyzacja, gniazda AUX i USB, tempomat, bogate wyposażenie z zakresu bezpieczeństwa, a zwłaszcza system informacji i rozrywki z dużym, tabletopodobnym centralnym wyświetlaczem nie pasują do typowo roboczego, zdawałoby się, charakteru pick-upa.

Nawet wysoki kierowca nie ma problemu z zajęciem optymalnej pozycji w fotelu. Siedzi się wysoko, co korzystnie wpływa na widoczność z wnętrza kabiny.  

Przestawiamy dźwignię automatycznej, sześciobiegowej przekładni w pozycję D i wyjeżdżamy z Naankuse Lodge, gdzie spędziliśmy tę noc, na drogę prowadzącą do oddalonego o 330 km nadmorskiego miasta Walvis Bay. Początkowo poruszamy się z pewną nieśmiałością, bowiem namibijskie drogi z punktu widzenia Europejczyka należałoby zaliczyć raczej do kategorii off-road. Ich nawierzchnię stanowi mieszanina kamieni, grubego żwiru i piachu. Na pustyni to jakby wywalcowany pas, bez wyraźnego rozgraniczenia między jezdnią a poboczem. Bardzo szeroki i, co może dziwić, pozbawiony dziur, kolein, garbów i innych podobnych wątpliwych przyjemności.

Dlatego, choć oficjalnie obowiązuje tu limit prędkości 80 km/godz., to nawet ktoś, kto we własnym kraju nigdy nie zjeżdża z asfaltu, wkrótce przekonuje się, że po takiej pustynnej szosie można jeździć naprawdę szybko. 100, 120, 140... Wskazówka prędkościomierza wychyla się coraz bardziej w prawo, a nasza, pozbawiona przecież ładunku, więc wyraźnie niedociążona toyota mknie do przodu z niezachwianą pewnością siebie. Dzięki zwiększonej sztywności nadwozia opartego na podłużnicowej ramie, udoskonalonemu, w porównaniu z poprzednią generacją tego modelu, zawieszeniu, napędowi 4x4 i odpowiednim oponom pozostaje stabilna, nie narażając pasażerów na nadmierne wstrząsy. Na oddzielną pochwałę zasługuje dobre wyciszenie kabiny.

Mknąć przez bezmiar pustyni po szutrze, piasku i kamieniach z prędkością 120 km/godz.? Bezcenne. Do szybkiej jazdy zachęca praktycznie zerowy ruch. Drugiego dnia do policzenia samochodów, spotkanych na trzystukilometrowej trasie, wystarczyły nam palce dwóch rąk. Aut jest tak mało, że o każdym z nich informuje przez radio otwierający kolumnę Doug.

Przy jeździe w konwoju największy problem stanowią tumany pyłu wznoszonego przez koła. Dlatego trzeba dbać o zachowanie właściwego dystansu między pojazdami.

Na pierwszy dłuższy postój zatrzymujemy się przy tablicy z napisem Tropic of Capricorn. To jedyny znak, że znaleźliśmy się na zwrotniku Koziorożca. Jeżeli ktoś oczekiwałby tu sklepów z pamiątkami, baru oferującego hamburgery czy punktu wystawiającego certyfikaty zaświadczające o dokonaniu wiekopomnego podróżniczego wyczynu - będzie rozczarowany.

Napis na lotnisku w Windhoek głosił, że zaledwie 3 proc. energii słonecznej, spływającej na Namibię, wystarczyłoby do zasilenia całej Europy. Rzeczywiście tu, gdzie jesteśmy - na pustynnym płaskowyżu, 1800-2000 m nad poziomem morza - słońce operuje bardzo mocno. Jednocześnie jednak jest chłodno. Rano, gdy wsiadaliśmy do samochodów, termometr wskazywał zaledwie 9 stopni Celsjusza. W Afryce, u schyłku lata! Teraz temperatura nie przekracza 20 st. C. Rozgrzewa nas myśl, że wkrótce dotrzemy do Namibgrens, gdzie przewidziano próby terenowe...

Ciąg dalszy nastąpi

   

  

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy