Typujemy absurd roku - nowe egzaminy na prawa jazdy

Latka lecą, świat idzie do przodu, a Polska nadal pozostaje krajem absurdów. Pisaliśmy już o autostradach i zamieszaniu z bezprawnie naliczanym podatkiem akcyzowym.

Trzecim naszym kandydatem do tytułu "absurd roku 2006" jest bałagan towarzyszący wprowadzeniu z początkiem stycznia 2006 nowych wytycznych dotyczących egzaminów na prawa jazdy.

Zapowiadano raz na zawszę rozprawić się z korupcją, wszechwładzą egzaminatorów i zbędnymi manewrami na placu. Założenia były dobre, intencje słuszne, a efekt jaki jest, każdy (zdający) widzi.

Dobrym posunięciem było zamontowanie w samochodach egzaminacyjnych kamer i mikrofonów, które skutecznie zmniejszyły wszechwładzę egzaminatorów. Po kilku aresztowaniach, w środowisku zapanowała psychoza strachu, co ograniczyło problem łapownictwa. Niestety, niewiele pomogło to kursantom...

Zaraz po wprowadzeniu nowych przepisów zdawalność egzaminów spadła o 10 procent. Ograniczenie manewrów na placu i poszerzenie (o pół metra) siejącego grozę "łuku" na niewiele się zdało. Przyczyną jest wydłużenie czasu przeznaczonego na egzamin praktyczny z 25 do 40 minut. Biorąc pod uwagę stres, jakiemu przez owe 40 minut poddawana jest zdająca osoba, nie ma się czemu dziwić, że (najczęściej tuż przed końcem egzaminu) ludzie popełniają błędy. Nawet doświadczony kierowca w czasie czterdziestominutowej przeprawy przez miasto popełnia średnio kilka gaf, a co dopiero człowiek, który za kierownicą spędził w życiu ledwie 30 godzin...

W efekcie (prawie dwukrotnego) wydłużenia czasu egzaminu praktycznego, okres oczekiwania na przystąpienie do niego znacząco się zwiększył. W skrajnych przypadkach, kursanci czekają nawet ponad dwa miesiące. Co sprytniejsi pracownicy WORD-ów szybko zwęszyli nadarzającą się okazję do łatwego zarobku. Powszechne stało się handlowanie terminami - ceny dochodzą nawet do 300 zł. Co więcej, powrócili także popularni w czasach PRL-u "stacze" kolejkowi. Najczęściej są to emeryci, którzy uzbrojeni w dowód osobisty przyszłego kierowcy wysiadują pod okienkami, gdzie przyjmowane są zapisy na egzamin i czekają, aż zwolni się wolne miejsce. Usługa taka wyceniana jest przeważnie na ok. 100 zł.

W gazetach i w sieci mnożą się ogłoszenia typu "sprzedam termin egzaminu na prawo jazdy" i prawdę mówiąc nie ma się czemu dziwić. Gdy obowiązywały stare zasady, egzaminator był w stanie ocenić kwalifikacje 12-14 kandydatów na kierowców. Obecnie liczba ta wynosi maksymalnie osiem...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: egzamin | absurdy | prawo jazdy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy