Motoryzacja w czasach lądowania na Księżycu

20 lipca 1969 r. lądownik "Eagle", czyli "Orzeł", oddzielił się od macierzystego statku Apollo 11 i osiadł łagodnie na powierzchni Księżyca. Pół miliarda ludzi na całym świecie w napięciu obserwowało na ekranach telewizorów moment, gdy astronauta Neil Armstrong ostrożnie postawił stopę na pokrytym pyłem Srebrnym Globie, wypowiadając historyczne słowa: "To mały krok dla człowieka, ale ogromny skok dla ludzkości". Zakończona sukcesem kosmiczna misja stanowiła wyzwanie organizacyjne i technologiczne o trudnej do wyobrażenia dziś skali. Wystarczy powiedzieć, że moc obliczeniowa komputera sterującego lotem (a właściwie wspomagającego pilotów) stanowiła znikomy ułamek możliwości smartfonów, które dziś wręcza się dzieciom z okazji Pierwszej Komunii Świętej. Jeżeli nie żyliście w tamtych czasach lub ich nie pamiętacie, zapytajcie rodziców i dziadków, z jakich korzystali wówczas telefonów, pralek, w jaki sposób słuchali muzyki, jakimi jeździli samochodami. Oczywiście o ile w ogóle mogli sobie pozwolić na luksus posiadania własnego auta...

W 1969 r. polski przemysł motoryzacyjny wyprodukował 50 tysięcy samochodów osobowych. Z taśmy montażowej w warszawskiej FSO zjeżdżały Syreny 104 (na nowszą wersję "skarpety", 105, trzeba było poczekać jeszcze trzy lata) napędzane dwusuwowym, trzycylindrowym silnikiem o pojemności 842 ccm i mocy 40 KM. Równolegle montowano Warszawy, z trzybiegową przekładnią obsługiwaną dźwignią przy kierownicy. Wciąż słabo zmotoryzowany naród spoglądał pożądliwie na licencyjną nowość z Żerania, czyli Polskiego Fiata 125p. Popularnością cieszył się importowany z NRD Trabant. Niektórzy ośmielali się marzyć o Wartburgu, pochodzącym z fabryki w Eisenach. Tygodnik "Motor" chwalił komfort podróżowania nową wersją tego pojazdu, charakteryzującą się kanciastym, pięciodrzwiowym nadwoziem: "Nierówności drogi są połykane przez nowe zawieszenie, nawet na bruku można poruszać się nie zmniejszając dotychczasowej prędkości."

Reklama

Zdecydowanie mniejsze uznanie zyskał radziecki Zaporożec, nazywany "ostatnią zemstą Stalina". W przeciwieństwie do Moskwicza, dość często spotykanego na marnych, polskich drogach (jedyne odcinki autostrad, zresztą bardzo zniszczone, zostały zbudowane jeszcze za czasów III Rzeszy, na tzw. Ziemiach Odzyskanych). Oznaczenie czeskiej Skody 1000 MB rozszyfrowano jako skrót od "tysiąc małych błędów".

W 1969 r. Rumuni zaprezentowali Dacię 1300/1210/1310/1410 (oznaczenie zależało od pojemności silnika), bazującą na Renault 12. W topowej wersji była ona wyposażona - uwaga - w radio.

Na wozy "zachodnie" stać było głównie "badylarzy" (tak nazywano ogrodników - właścicieli szklarni) i innych przedstawicieli prywatnej inicjatywy. Towar rozwożono ciężarowymi Starami, a do sklepów dostarczano dostawczymi Żukami. Funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej przemieszczali się Nysami, obdarzonymi pogardliwym przydomkiem: "suki". Dygnitarze jeździli Wołgami. Zwykli obywatele tłoczyli się w autobusach Jelcz, zwanych "ogórkami". Niektórych stać było na motocykle. Najczęściej rodzime SHL, WFM, WSK. O Maluchu, czyli Fiacie 126p, w epoce Władysława Gomułki, pełniącego funkcję I sekretarza PZPR, nikomu się jeszcze nie śniło. 

Motoryzacyjny pejzaż PRL w dobie lądowania ludzi na Księżycu był nader ubogi, ale również realia Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej bardzo odbiegały od dzisiejszych. W USA w najlepsze trwała moda na ogromne, paliwożerne tzw. krążowniki szos (co zresztą widać na historycznych zdjęciach z przylądka Canaveral, wykonanych tuż przed startem Apollo 11). Podstawowym modelem Volkswagena był w 1969 r. Garbus. Golf miał zadebiutować dopiero 5 lat później. Pierwszego Passata zaprezentowano w 1973 r. Bogaci Niemcy z RFN (w tamtych latach częściej używano nazwy NRF) rozkoszowali się wygodą, jaką zapewniał Mercedes W114. Ale raczej nie jego dynamiką, bowiem model ten w podstawowej wersji benzynowej był napędzany gaźnikowym silnikiem o mocy zaledwie 95 KM. Najsłabszy diesel rozpędzał się od 0 do 100 km na godzinę w ciągu około 20 sekund. Całą wieczność.

Aby przed pół wiekiem uruchomić silnik samochodu, należało najpierw włączyć tzw. ssanie. Klimatyzację zastępowało uchylenie szyby, oczywiście za pomocą korbki. Kamerę cofania - skręt szyi kierowcy, a czujniki parkowania jego pomocnik (jak w dowcipie: "Cofaj, cofaj... Stop! A teraz wysiądź i zobacz, co narobiłeś!") . Nie było takich cudów jak poduszki powietrzne (pojawiły się po raz pierwszy w 1982 r., jako opcja, w Mercedesach), ABS, ESP i innych wspomagacze, oznaczanych dzisiaj tajemniczymi, trzyliterowymi skrótami. Nie było obowiązku zapinania pasów bezpieczeństwa (jeśli jakiś model w ogóle był nie wyposażony). Nie było... Można tak wymieniać długo.

Świat się zmienił, technika, także ta samochodowa, rozwinęła w niewyobrażalnym stopniu. I tylko człowiek jakby stracił zainteresowanie spacerami po Księżycu....


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama