Niemiec też potrafi!
Jak wiadomo, niemiecka recepta na ratowanie gospodarki brzmi "premia za złomowanie".
Każdy właściciel auta starszego niż 9 lat, który zezłomuje swój pojazd i zakupi nowe, ekologiczne (czyli spełniające najnowsze normy spalinowe) auto, otrzymuje od federalnego rządu 2500 euro dopłaty. Razem ma tych aut być być 600 000 - czyli na kwotę 1,5 mld euro.
Dużo? Półtora miliarda euro za uratowanie od krachu branży motoryzacyjnej w kraju, gdzie ten sektor gospodarki wytwarza niemal 25% dochodu narodowego? To naprawdę grosze - szczególnie wobec wiedzy, iż na ratowanie zagrożonego upadkiem sektora bankowego Niemcy wydały dotąd w gotówce - a więc nie licząc gwarancji państwowych, licencji itp, co naprawdę oznacza kolejną fortunę - ponad pół BILIONA euro (500 000 000 000)!!!
Co ciekawe, w przeciwieństwie do bankowości, która okazuje się studnią bez dna, w motoryzacji to działa. Jak powiedział mi mój niemiecki kolega, doskonale zorientowany w branży samochodowej analityk rynku, takie oblężenie salony dilerskie przeżyły dotąd tylko raz: po zjednoczeniu Niemiec i wymianie enerdowskich marek na dojczmarki jeden do jednego. A na dodatek wbrew obawom, że to jak dać głodnemu rybę zamiast wędki, cała ta akcja zaowocowała niesamowitymi efektami - w Niemczech nastało coś w rodzaju mody na kupowanie nowych aut! Ci, których stać, zamawiają sobie auto nr 2, 3, a nawet 4. Stąd gdy "tanie" marki znikają jak sen złoty, widać duże ożywienie nawet w segmentach droższych.
Ale to ma trwać tylko do końca maja. Jednakże branża motoryzacyjna domaga się, by pani kanclerz wznowiła cały program. Argumentują, że rusza wszystko, bo i kredyty, i leasing. A niemieckie państwo nie jest chyba takie znów niechętne - bo choć z jednej strony daje te 2500 euro, z drugiej dostaje w zamian potężny skok ekologiczny, o zwrocie z tytułu podatków (VAT itp.) nie wspominając. No i poprawie sytuacji na rynku pracy.
Nie wiem, czy ta cała historia zostanie przez kogokolwiek z polskich rządzących choćby przeanalizowana, ale myślę, że byłoby warto.
A swoją drogą, ta niemiecka akcja prorynkowa okazała się także akcją prorodzinną i prospołeczną. Bo nagle tysiące dilerów samochodowych zainteresowały się swoimi dawno zapomnianymi klientami starej daty, a dziesiątki tysięcy nastolatków zapałały niesłychaną miłością do starszych wiekiem krewnych.
Bulwarowa prasa aż pęka od doniesień typu: fabryczny diler marki premium pisze list do państwa (powiedzmy) Schmidt, których niespecjalnie chciał oglądać przez całe lata, bo zamiast jak pan Bóg przykazał, wymieniać auto co rok-dwa, jeżdżą od wieków tym samym pojazdem. No więc znienacka pisze list, że biorąc pod uwagę szczególny szacunek, jakim ich otacza ze względu na ich z nim długoletni związek natury serwisowej, podejmuje się osobiście odebrać od nich ich stare auto, wziąć na siebie wszystkie formalności związane z jego zezłomowaniem - i jeszcze oferuje im PODWOJENIE państwowej premii na drodze specjalnego upustu, jeśli zamówią u niego w zamian nowy samochód. Jakże miło!
A gdzie indziej państwo Müller odbierają nagle telefon od bratanka, który ich nie chciał znać od 15 lat, i który po 10 minutach rodzinnych serdeczności proponuje, że w ramach pomocy rodzinnej, żeby nie musieli się sami męczyć, przejmie od nich ich stare auto i sam odprowadzi je na złom, a odebraną premię dostarczy ukochanemu stryjostwu. Całkiem bezinteresownie!
Piękne, prawda? Warto tylko zerknąć do garaży państwa Schmidt i Müller. W obu stoją co prawda stare, przeszło 20-letnie nawet pojazdy, ale z tych, co po pierwsze, są pieszczone i serwisowane od nowości przez swych właścicieli, a po drugie, na rynku mogą się poszczycić dużym wzięciem - jako rzadkie modele, rodzynki motoryzacyjne, warte po 50, 100, a nawet i więcej tysięcy euro.
Ciekawe swoją drogą, ilu takich kochających bratanków i troskliwych dilerów dopięło swego? Wiadomo, że całkiem sporo.
Jednak Niemiec też potrafi!
Maciej Pertyński