Wyśmiali go na konferencji...

Kilka tygodni temu mój wieloletni bliski kolega wziął udział w konferencji zorganizowanej przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad (tzw. gdakę).

Kolega jest starym wyjadaczem dziennikarskim i z niejednego pieca jadł już chleb, ale z tej akurat konferencji wyszedł z zaburzeniami równowagi emocjonalnej. Bo oto "gdaka" życzyła sobie, by w wyniku tej konferencji jak najwięcej mediów poparło jej projekt organizowania takich akcji, jak osławiona "bezpieczna ósemka" na innych drogach.

Wszystko cymes, media (szczególnie motoryzacyjne) są gotowe na bardzo wiele, by przyczynić się do podnoszenia bezpieczeństwa na drogach. Ale ta konferencja akurat wydaje się jakimś nieporozumieniem. Bo "gdaka" w wyniku naszego członkostwa w Unii ma obowiązek doprowadzać do regularnej redukcji liczby wypadków, szczególnie śmiertelnych, na polskich drogach.

Reklama

Niestety, jedyny pomysł, jaki włodarze GDDKiA mają na obniżenie wypadkowości, polega na organizowaniu happeningów prowadzących do kompletnego zakorkowania jakiejś międzynarodowej drogi przez inscenizację horrendalnego karambolu z dziesiątkami ofiar. Ma to rzekomo wpłynąć na wyobraźnię kierowców, którzy doznają podobno tak trwałego wdrukowania obrazów upozowanych przy i na drodze, że już nigdy nie dotkną nawet pedału gazu.

Każdy, kto choć trochę pomyśli, skojarzy takie działania raczej z okolicznościowymi szopkami na tematy partyzanckie lub rewolucyjne za głębokiego socjalizmu niż z czymkolwiek wpływającym na zmniejszenie prędkości jazdy.

Kierowcy, jak już sobie odstoją w gigantycznym korku ze trzy godziny, kiedy ich poziom wq...wienia osiągnie pułap przelotowy myśliwca strategicznego, gdy zdołają się wreszcie przetoczyć obok miejsca inscenizacji, gdy wywrzeszczą z siebie wszystkie frustracje i "najlepsze życzenia" pod adresem tytanów intelektu, którzy ten idiotyzm urodzili, zrobią co? Wdepną oczywiście gaz do dechy, żeby nadgonić stracony czas. I nie będą myśleć o żadnych czarnych plastikowych workach.

Kolega dziennikarz jest niebywale kulturalnym i starannie wychowanym facetem, ale nawet on na samą myśl o idei rozszerzenia tej akcji dostał szewskiej pasji. I zapytał prowadzącego konferencję, czy jednak poziom bezpieczeństwa na polskich drogach nie wzrósłby bardziej, gdyby te drogi po prostu zostały zbudowane - do czego zresztą przecież między innymi powołano całą tę dyrekcję.

I oto biedny mój kolega doznał potężnego uszczerbku emocjonalnego, bo jego jakże logiczny wywód został po prostu wyśmiany. Dowiedział się niemal, że jest wrogiem postępu i nowoczesnych metod psychologicznych! Atmosfera się zrobiła taka, że zabrakło tylko jakiegoś młodocianego działacza "gdaki", który by zakrzyknął, że "parówkowym skrytożercom mówimy stanowcze nie!" .

Wszystkim, którzy mój poprzedni felieton ocenili jako bełkot lub narzekactwo, dedykuję tę przypowiastkę. Bo jak się wejdzie na stronę "gdaki", to się człowiek za głowę tylko łapie, jaka to aktywna strasznie instytucja, jak wiele robi, ile nowych dróg się w Polsce pojawia i w ogóle.

Tylko że każdy z nas codziennie jeździ samochodem i widzi, że największe osiągnięcia w dziedzinie budowy dróg w Polsce to idiotyzmy w typie przysłowiowych "drzwi do lasu", jak choćby gigantyczne, autostradowe skrzyżowanie na poziomie kalifornijskiego węzła pod San Francisco - na trasie nr 7 Gdańsk-Warszawa pod Elblągiem. Łączy ono dróżkę z drożynką - co prawda międzynarodowe, ale tak wielkie, że dwie ciężarówki mijają się na nich z trudem i bardzo ostrożnie.

Fakt, na tej samej trasie powstaje piękna obwodnica Płońska, wreszcie - gdzieś tak po 25 latach - buduje się druga nitka mostu między dwupasmówką a wlotem do Płońska. Ale to naprawdę niewiele jak na obietnice, jakie słyszymy od 19 lat od władz Nowej Polski. I jak na ambicje oraz możliwości tego kraju.

Bo wychodzi na to, że gdyby niejaki Edward Gierek nie nabrał kredytów 35 lat temu i nie kazał wybudować kilkuset kilometrów szos przelotowych, to byśmy nadal nie mieli ani kilometra drogi ekspresowej, poza resztkami inwestycji pamiętających niejakiego Adolfa Schicklgrubera, znanego pod konspiracyjnym pseudonimem "Hitler". A jeśli to stwierdzenie jest dla kogoś za mocne albo zbyt obrazoburcze, zapraszam do oceny dróg przelotowych w Warszawie.

A przecież wiadomo doskonale, że im dłużej się bujamy z robieniem nowych dróg, tym trudniejsze się to staje. Bo grunty drożeją, bo ekolodzy coraz bardziej wszystko blokują, a Unia coraz bardziej ogranicza używanie cementu (jego wylewanie uwalnia ogromne ilości dwutlenku węgla). Czyli jesteśmy o krok (od co najmniej 15 lat!!!) od upieprzenia kolejnej z "ostatnich szans".

Kto wreszcie odważy się podjąć kilka potwornie niepopularnych decyzji, by powstała naprawdę nowoczesna, godna XXI-wiecznej Polski infrastruktura drogowa? Ten dziś będzie wyklęty, ale za 10 lat zyska status niemal świętego...

Maciej Pertyński, "Auto Moto"

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kolega
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy