Wyborcza jazda "na suwak"
To się w głowie nie mieści: "Gazeta Wyborcza" w ciągu jednego tygodnia prowadzi dwie akcje o naturze motoryzacyjnej po prostu przeciwstawne wobec siebie!
Najpierw wyznanie osobiste: "Wyborcza" jest "moją" gazetą, od zawsze, żeby mi nawet mieli na grobie napisać, żem komuch i popieram oligarchię. To wyznanie to po to, żeby mi nikt nie próbował nic wmawiać...
No więc "Gazetę" wielbię, ale tym bardziej nie mogę zaakceptować sytuacji, w której takiej klasy medium daje ciała: prowadzi dwie skierowane przeciw sobie akcje motoryzacyjne w jednym tygodniu.
Oto w zeszły weekend "Wyborcza" podjęła - twórczo i z odpowiednim do swej medialnej rangi rozmachem - temat, który na łamach Interii zacząłem dokładnie 2 grudnia zeszłego roku (to TUTAJ): aby wprowadzić i w Polsce zasadę jazdy "na zakładkę" albo "na suwak", kiedy z dwóch pasów robi się jeden.
Jako ten, który wołał o to jako pierwszy, mogę tylko przyklasnąć i każdemu mówić, jak mądrze postępuje "Wyborcza".
Bo rzeczywiście, taka zasada (jazdy "na suwak") oznacza po prostu krok w stronę uczynienia ruchu drogowego płynnym. Czyli szybszym. Czyli bezstresowym.
Zarazem jednak od trzech dni moja "Gazeta Wyborcza" zachowuje się jak mały Jasio: bezkrytycznie (by nie rzec: bezmyślnie...) wspiera akcję warszawskiego Zarządu Transportu Miejskiego, by natychmiast dodać do już istniejących w stolicy 15 km kolejne "buspasy", czyli pasy ruchu przeznaczone tylko dla autobusów. I to nawet na głównych przelotówkach, jak Łazienkowska czy Wisłostrada.
"Buspas" jest bardzo dobrym wynalazkiem, bo w założeniu (jak wyżej), oznacza po prostu krok w stronę uczynienia ruchu drogowego płynnym. Czyli szybszym. Czyli bezstresowym. Ale to nie jest tak, że wystarczy wszędzie wprowadzić "buspasy" i nagle jazda przez Warszawę (czy zresztą jakiekolwiek inne miasto na świecie) stanie się czystą przyjemnością, ludzie zaczną się do siebie uśmiechać, a krasnoludki przestaną chować portfele.
Bo namalowanie pasów dla autobusów MUSI poprzedzić wprowadzenie kilku innych elementów organizacji ruchu w mieście. Bo jeśli nie będzie to zsynchronizowane działanie wielotorowe, to buspasy nie dadzą nic - albo bardzo mało. Bo cały ruch musi być przemyślany od nowa.
Po prostu dopóki nie będzie synchronizacji świateł na każdej ulicy, póki otwarcie nowego wiaduktu nie będzie się łączyć z otwarciem ulicy doń prowadzącej, która z kolei nie będzie miała porządnego połączenia z innymi ulicami (przypadek wiaduktu Poleczki w Warszawie, który istnieje od marca, ale ulica Poleczki jest dopiero kończona teraz, a dojazd do niej od Puławskiej jest i tak niemal fizycznie niemożliwy), póty wprowadzanie pasów dla autobusów będzie czystym działaniem zastępczym.
I redaktorzy "Wyborczej" muszą o tym wiedzieć, bo inaczej nie podpieraliby się zafałszowanymi, bałamutnymi stwierdzeniami, że wśród warszawiaków "większość chce przywilejów dla komunikacji publicznej, a przeciw kolejnym buspasom są tylko nieliczne głosy nałogowych kierowców."
Zaiste, trudno o większe bzdury! Przecież ulice w stolicy co rano i wieczór zmieniają się w coś w rodzaju gigantycznych parkingów, bo np. jakiś matoł znów eksperymentuje ze zdejmowaniem czy zakładaniem od nowa strzałek, czy ponieważ ktoś sobie załatwił dodatkowe światła (jak np. szkoła i koszary policji w Piasecznie - używają "własnego" skrzyżowania z Puławską tylko dwa razy dziennie po 3 minuty, ale mają własne światła, które blokują bez sensu ruch przez całą dobę).
Jak to napisałem w swoim blogu (znajdziesz go TUTAJ), jak w tej sytuacji zrobimy TYLKO nowe "buspasy", to stołeczne fotoradary będą robić śliczne zdjęcia wyłącznie autobusom, bo tylko one jeszcze w ogóle będą jeździć!
A tak przy okazji, na całym świecie "buspasy" służą autobusom, autokarom i taksówkom. W Warszawie jest kilka odcinków, na których są WYŁĄCZNIE dla autobusów, ale informacja o tym jest sprytnie ukryta, więc panowie policjanci chętnie się tam czają na "dryndziarzy". A to Polska właśnie? "Gazeto", odzyskaj równowagę!
Maciej Pertyński (Auto Moto)