Rondo i stłuczka. Od roku nie wiadomo, kto zawinił
Sprawę poruszania się samochodów po tzw. rondach podejmowaliśmy już wielokrotnie. Życie wciąż dostarcza jednak nowych tematów w tej kwestii.
Poniżej publikujemy mail jednego z naszych czytelników. Ciekawi jesteśmy waszego zdania. Który z kierowców odpowiada za, drobną w gruncie rzeczy, kolizję?
"Mieszkam i pracuję w Radomiu. Pod koniec lutego zeszłego roku wracałem z pracy ul. Kozienicką, przez rondo ks. Popiełuszki oraz al. Wojska Polskiego do domu.
Po godz. 16 na ul. Kozienickiej oraz na zbiegu ul. Żółkiewskiego i Struga natężenie ruchu jest duże. Dlatego zawsze na Kozienickiej zajmuje lewy pas, którym szybciej da się poruszać niż prawym. Dojechałem do ronda i, korzystając z wolnego wjazdu, wjechałem na rondo. Przy ostatniej "ćwiartce" zasygnalizowałem opuszczenie ronda, przed samym wyjazdem/opuszczaniem ronda zostałem uderzony w prawe drzwi przez pojazd Mitsubishi.
Kierowca Mitsubishi nie poczuwał się do winy, więc do całej sprawy została wezwana policja. Wezwani na miejsce policjanci (policjant i policjantka) stwierdzili winę kierującego mitsubishi, jako że wjeżdżając na skrzyżowanie wymusił pierwszeństwo przejazdu. Kierujący, młody człowiek świeżo po egzaminie prawa jazdy (ok 6 miesięcy) był bardzo oburzony, starał się tłumaczyć policjantom, że znak "ustąp pierwszeństwa" go nie obowiązuje. Policjanci odpowiedzieli, że jeśli się nie zgadza z decyzji policji, może sprawę skierować do sądu - co zresztą uczynił.
Po tym, gdy kierowca Mitsubishi odmówił przyjęcia mandatu, policja wezwała na miejsce biegłego specjalistę z zakresu ruchu drogowego. Ten po przyjeździe na miejsce sfotografował w pierwszej kolejności znaki "ustąp pierwszeństwa" oraz "ruch okrężny", a także uszkodzenia pojazdów.
Po całym zdarzeniu zapytałem policjantów, czy mam się stresować sprawą w sądzie. Odpowiedzieli, że nie ma czym, gdyż uszkodzenia pojazdów wskazują, że winę za kolizję ponosi kierujący Mitsubishi. Odetchnąłem z ulgą - jednakże to był dopiero początek historii.
Tak właśnie rok temu rozpoczęła się historia walki o odszkodowanie i toczy się nadal.
Podczas kolizji uszkodzone zostało moje BMW E36 compact (dokładnie rzecz biorąc wgniecione zostały prawe drzwi) oraz przód Mitsubishi (oberwał się zderzak na zaczepach i pękł klosz lewej lampy). Towarzystwo ubezpieczeniowe wyceniło moje szkody na prawie 2 tys. zł.
Po 3 miesiącach od zdarzenia dostałem wezwanie na policję celem przesłuchania. Prowadzący postępowanie policjant też jednoznacznie stwierdził, że sprawa to "betka" i łatwizna. Po 6 miesiącach sprawa z wielkim trudem wyszła z policji, oczywiście obciążając kierującego Mitsubishi.
Po kolejnych 2 miesiącach był już pierwszy wyrok zaoczny (podjęty wyłącznie na podstawie opinii policji, bez wzywania i przesłuchiwania stron - przyp. red) obciążający kierującego Mitsubishi, oczywiście ten się odwołał i sprawa ciągnie się po dziś dzień. W kolejnym trybie postępowania sprawą kieruje sędzina , która nas przesłuchała oraz poprosiła o opinie biegłego.
Oczywiście biegły od razu się nie spieszył, a jak się już zjawił na oględziny mojego auta (od ponad roku jeżdżę z wgnieceniem drzwi) to od razu stwierdził że cała sytuacja nie jest jasna, gdyż w toku przesłuchania oskarżony kierujący mitsubishi stwierdził, że nie widział, bym miał włączony kierunkowskaz oraz że jechałem z dużą prędkością, Są to oczywiście banialuki tonącego, który chwyta się brzytwy. Ponadto oskarżony uważa, że to ja zajechałem mu drogę, gdyż on już znajdował się na rondzie.
Jutro kolejna sprawa i będzie oficjalne stanowisko biegłego, ale z rozmowy z biegłym stwierdzam że przychylny mi nie był.
Oczywiście, wg mnie, miałem pierwszeństwo przejazdu gdyż byłem na rondzie, a w zasadzie je opuszczałem, sygnalizując zmianę kierunku jazdy kierunkowskazem i z tego tytułu kierujący pojazdem Mitsubishi powinien nie wjeżdżać na skrzyżowanie-rondo, lub nie utrudniać mi opuszczenia tego skrzyżowania.
Zawsze staram się jeździć bezpiecznie i nie spieszyć się nadto. Nigdy w życiu nie miałem wypadku ani kolizji. W ciągu 7 lat jazdy samochodem dostałem dwa mandaty po 100zł za przekroczenie prędkości (w obu przypadkach policjanci byli schowani za betonowymi przystankami za znakiem "teren zabudowany"- ale do nikogo nie mam pretensji ;) ) oraz jeden 50 zł za nieprzestrzeganie znaków (ktoś przekręcił znak zakaz wjazdu; policja twierdziła że był wystarczająco widoczny).
Jeżdżę starym poczciwym BMW e36 compact od 5 lat i nigdy ten samochód mnie nie zawiódł. To bardzo solidne auto z silnikiem 1,6 w gazie sekwencyjnym dla młodej osoby jest idealnym rozwiązaniem (mam 29 lat). Wiele osób może uważać, że takie auto kupują "wieśniaki" lub szpanerzy, ale 5 lat temu gdy je kupowałem było najlepszym autem do 7 tys zł. A po dziś dzień większych problemów z nim nie miałem.
Proszę Was, droga redakcjo, o informacje, kto w tej sytuacji ma pierwszeństwo, lub jak powinni się zachować uczestnicy ruchu w takiej sytuacji.
Przede mną kolejna rozprawa, pełno niejasności ze strony biegłego, a już pomału głupieje i nie wiem czy lada moment nie zrobią ze mnie sprawcy kolizji i moje marzenia o odszkodowaniu prysną. Albo już psychicznie się poddam i zrezygnuje z 2 tys zł odszkodowania na rzecz ciszy i spokoju.
A może faktycznie, wg przepisów, znak "ustąp pierwszeństwa" nie oznacza, że pojazd, który przed nim stoi, nie musi tego pierwszeństwa ustąpić pojazdom na rondzie?".
Czytaj również: Kolizja na rondzie okiem kierowcy Mitsubishi.
Tyle nasz czytelnik. My oczywiście mamy swoją teorię na temat winnego zaistniałego zdarzenia i przedstawimy ją w kolejnym tekście na ten temat. Teraz jednak chcieliśmy poprosić o opinię was. Kto ponosi winę za stłuczkę, kierowca BMW czy Mitsubishi?