Nie pozwolili ratować...
We wtorek w Warszawie doszło do tragicznego wypadku. Kierujący daewoo mężczyzna nie opanował na mokrej nawierzchni samochodu, w wyniku czego doszło do czołowego zderzenia z kią.
Policja informowała, że kierowca daewoo nie miał zapiętych pasów, w efekcie czego wypadł z auta przez przednią szybę i poniósł śmierć na miejscu.
Okazało się jednak, że było inaczej - pisze "Rzeczpospolita".
Kierowca żył jeszcze przez kilkanaście minut. Na miejscu byli strażnicy miejscy, którzy kierowali ruchem, ale nie interesowali się ciężko rannym mężczyzną. Całą sytuację z tramwaju zobaczyła Anna Sroka, instruktorka ratownictwa Grupy Ratowników Przedmedycznych i studentka Akademii Medycznej.
- Kierowca miał całą twarz zalaną krwią. Założyłam rękawiczki, sprawdziłam tętno. Poczułam tylko jedno silne uderzenie, a potem już nic. Był nieprzytomny - opowiedziała "Rzeczpospolitej" Anna Sroka. - Podeszłam do strażników i kilkakrotnie powtórzyłam, że kierowcę trzeba reanimować. Jeden ze nich zagrodził mi jednak drogę i zaczął przekonywać, żebym odeszła, że nie wolno go ruszać. Powiedziałam, że jestem ratownikiem i że konieczna jest pomoc, bo za chwilę będzie za późno. Strażnik nie pozwolił mi podejść - opisuje ratowniczka.
Po kilku minutach, gdy na miejsce dotarło pogotowie lekarz mógł już tylko stwierdzić zgon...
Anna Sroka złożyła na policji doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Tego, że ofiara żyła po wypadku nie wykluczają policjanci. Wstrząśnięty jest Tomasz Ziemiński, rzecznik Straży Miejskiej, który powiedział "Rzeczpospolitej", że każdy strażnik odbywa obowiązkowy kurs pierwszej pomocy i zastrzegł, że sprawę będzie wyjaśniała wewnętrzna inspekcja, która powiadomi o zdarzeniu również prokuraturę.
- W grę może wchodzić niedopełnienie obowiązków bądź przekroczenie uprawnień. Mogło też dojść do przestępstwa z artykułu 162 k.k., czyli przeszkodzenia w udzieleniu pomocy. Grozi za to kara do trzech lat pozbawienia wolności. - podsumował Maciej Kujawski, rzecznik Prokuratury Okręgowej.