Czy jesteśmy krajem kapusiów? Przykład wnuczka z pandy rozwiewa wątpliwości

Popularność kamerek, instalowanych w samochodach, sprawiła podobno, że staliśmy się narodem donosicieli. Kierowcy wzajemnie się obserwują i filmują, zasypując policję nagraniami, pokazującymi rzeczywiste lub rzekome wykroczenia. Nie brakuje jednak przykładów wyjątkowej lojalności i solidarności. Bezwarunkowego milczenia, godnego członków sycylijskiej mafii. Dowody takich zachowań przynoszą komunikaty Głównej Inspekcji Transportu Drogowego.

W miejscowości Krzywanice fotoradar zarejestrował Fiata Pandę, który w terenie zabudowanym pędził z prędkością 112 km/godz. Właścicielka samochodu otrzymała z systemu CANARD pismo z rutynowym pytaniem o osobę, która prowadziła sfotografowane auto. Kobieta odmówiła jednak udzielenia takiej informacji, jednocześnie wyrażając gotowość  przyjęcia standardowego w takich sytuacjach mandatu w wysokości 500 zł, bez punktów karnych. Stwierdziła również, że nie pamięta, komu użyczyła swój wehikuł i absolutnie nie rozpoznaje uwidocznionego na zdjęciu kierowcy. Na tym sprawa mogłaby się właściwie zakończyć, ale ze względu na wagę wykroczenia  GITD nie dał za wygraną. Jak się to urzędniczo określa, "podjął czynności" i ustalił, że za kierownicą Fiata siedział wnuczek właścicielki. Ułańska fantazja na drodze kosztowała go 10 punktów i 1000 zł grzywny, wymierzonej przez sąd. Dostał punkty, stracił pieniądze i, na trzy miesiące, prawo jazdy. Zachował za to wiarę w rodzinę. Bezcenne...

Reklama

W powyższym przypadku mieliśmy do czynienia z solidarnością międzypokoleniową. W poniższym - z małżeńską. Dzierzążnia to niewielka miejscowość w powiecie płońskim. W obiektyw fotoradaru wpadł tam samochód, jadący 122 km/godz. O 77 km/godz. szybciej niż pozwalają na to w terenie zabudowanym przepisy. Właściciel auta w korespondencji z GITD zarzekał się, że za kierownicą auta siedziała obywatelka Rosji. To stary numer,  umożliwiający sprawcy wykroczenia wykpienie się od kary.

Dlatego inspektorzy wystąpili z formalnym wnioskiem o udostępnienie im wizerunku żony właściciela pojazdu. Trafili w sedno, gdyż zdjęcie z dowodu osobistego nie pozostawiało wątpliwości, że piratem drogowym (piratką drogową?) była nie tajemnicza Rosjanka, lecz nasza rodaczka, legitymująca się wspomnianym wyżej dokumentem. Sprawa skończyła się w sądzie. Z przykrymi dla pani ze zbyt ciężką prawą nogą skutkami. Były zapewne łzy, ale także duma z postawy małżonka. Przyrzekali sobie wspierać się we wszystkich trudnych chwilach i oto ślubny sprostał tej przysiędze. 

Wymiar sprawiedliwości zajął się także wybitnym przejawem lojalności na linii pracodawca - pracownicy. Tym razem miejscem akcji było Wejherowo, ale jej przebieg przypominał poprzednie incydenty. Fotoradar zarejestrował busa, jadącego o 56 km/godz. za szybko. Właściciel firmy, do której należy ów pojazd, nie chciał zdradzić personaliów kierowcy. Wolał zapłacić 500 zł mandatu. Cóż, trochę się przeliczył, bowiem Temida okazała się nadspodziewanie surowa i wyceniła postawę przedsiębiorcy na 5000 zł plus 570 zł kosztów sądowych. Zapłacił, nie wsypał, zyskał szacunek podwładnych.       

Takich przypadków w ostatnich miesiącach odnotowano znacznie więcej. Potwierdzają, że wbrew utrwalonej opinii nie jesteśmy krajem kapusiów.

Co ciekawe, bardzo często mamy do czynienia ze szczególnym rodzajem lojalności, który moglibyśmy nazwać autolojalnością. Sprawcy wykroczeń uchwyconych przez fotoradary nie chcą donosić... sami na siebie. I nie przyznają się, że to oni kierowali złapanym przez fotoradar samochodem. Kombinują, że w ten sposób owszem, zapłacą mandat, ale wymigają się od punktów karnych lub utraty prawa jazdy. Jak pokazuje życie, choć system Canard jest często krytykowany za nieskuteczność, nie zawsze się to udaje.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy