Taniej już się nie da. Te "używki" palą najmniej!
Gdyby PKB polski rósł w takim tempie, co ceny paliw, w kilka miesięcy stalibyśmy się najprężniejszą gospodarką świata.
Cotygodniowa wizyta na stacji benzynowej jeszcze nigdy nie była dla polskich kierowców tak stresująca jak obecnie, przy kasach - oprócz takich produktów, jak papierosy i gumy do żucia - pojawiły się już leki uspokajające...
Galopujące ceny szybko odbiły się na rynku pojazdów używanych. Za mniej niż 10 tys. zł bez trudu kupić dziś można nieźle utrzymane audi A8 z początku produkcji wyposażone w silnik 4,2 l, mercedesa W210 V6 czy turbodoładowane benzynowe volvo V70 z końca lat dziewięćdziesiątych.
Do łask wracają za to samochody, które - jeszcze kilkanaście miesięcy temu - właściciele bez żalu oddawali do stacji demontażu pojazdów. Obecnie mało kto wstydzi się skorodowanych progów czy popękanego ze starości lakieru - liczy się to, by auto zużywało jak najmniej paliwa.
Które samochody używane są pod tym względem prawdziwymi mistrzami kosztów?
Drugą młodość przeżywa właśnie archaiczne daewoo tico. W początku zeszłego roku nieźle utrzymany egzemplarz kupić można było już za symboliczną kwotę 1000 zł. Dziś, jeśli tylko auto pochwalić się może aktualnym przeglądem i ważnym OC - niezależnie od rocznika - kosztuje między 2 a 4 tys. zł. Powód wzrostu zainteresowania tym modelem jest prosty. Chociaż tico oferuje spartańskie warunki podróżowania i skandalicznie niski poziom bezpieczeństwa - jest obecnie najtańszym w utrzymaniu pojazdem dostępnym na rynku.
Największą zaletą modelu jest trzycylindrowa jednostka napędowa, która - nawet przy "ciężkiej nodze" kierowcy - rzadko kiedy zużywa więcej niż 5 l benzyny na 100 km. Dzięki prostej budowie auto ma też opinię niezawodnego, części zamienne kupić można za grosze.
O kondycji finansowej wielu kierowców świadczy fakt, że największym zainteresowaniem cieszą się auta wyposażone w instalacje gazowe. Przy średnim zużyciu LPG na poziomie 6 l/100 km, koszt pokonania takiego dystansu zamyka się w kwocie...16 złotych. Biorąc pod uwagę koszt przygotowania kanapek i zakupu wody mineralnej, droższy w utrzymaniu będzie nawet rower.
O tytuł najtańszego w utrzymaniu pojazdu z daewoo tico, rywalizować może cieszący się niesłabnącym zainteresowaniem wśród studentów suzuki swift IV generacji. Na tle auta z Żerania japońskie auto wyróżnia się przestronniejszym wnętrzem, większym bagażnikiem (pojemność 280 litrów) i odrobinę lepszymi właściwościami jezdnymi (samochód ma np. zdecydowanie lepsze hamulce).
Podobnie jak w tico - z uwagi na prostą lub - jak kto woli - archaiczną konstrukcję - w samochodzie nie bardzo ma się co zepsuć, koszt pokonania 100 km nie przekracza 25 zł (około 18 jeśli auto ma instalację LPG). Niestety, prawdopodobieństwo tego, że uda nam się wyjść bez szwanku z jakiegokolwiek wypadku jest równe zeru.
Innym wracającym do łask pojazdem jest - złomowana do niedawna na potęgę - astra pierwszej generacji. Jeśli tylko samochód ma na wyposażeniu instalację gazową, nawet dwudziestoletnie auto kosztuje ok. 3 tys. zł. Silniki 1,4 l i 1,6 l dobrze znoszą zasilanie LPG, koszt przejechania 100 km rzadko przekracza 23-25 zł.
Największą zaletą starego niemieckiego kompakta jest dość przestronne wnętrze i wzorowy dostęp do tanich części zamiennych. Mało który właściciel astry I generacji szuka ich jednak w sklepach. Wszystkie podzespoły - począwszy od szyby a na sprzęgle czy tarczach hamulcowych kończąc - znaleźć można na szrotach. Oczywiście handel używanymi elementami układów hamulcowych jest w Polsce sprzeczny z prawem, ale w naszej dziennikarskiej karierze nie słyszeliśmy jeszcze, by ktokolwiek został z tego powodu ukarany. Jak to często u nas bywa - przepisy przepisami, a życie życiem...
Tico, colt i astra pierwszej generacji to propozycje dla największych samochodowych skner, które wielu kierowców uzna za zbyt ekstremalne. Na szczęście, równie tanio jeździć też można autem kupionym za 10 czy 15 tys. zł. Na które auta segmentu A i B warto zwrócić szczególną uwagę?
Jeśli potrzebujemy samochodu głównie po to, by dostać się do pracy lub wyskoczyć na zakupy, dobrym wyborem okaże się jeden z czeskich trojaczków: citroen C1, peugeot 107 lub toyota aygo. Za najtańsze auta w dobrym stanie zapłacić trzeba około 15 tys. zł, ale gra wydaje się warta świeczki - są niezawodne i niewiele palą.
Co ciekawe, lepiej zdecydować się na citroena lub peugeota - utrata wartości jest zbliżona do aygo, a samochody są z reguły lepiej wyposażone (np. obrotomierz, czy elektrycznie sterowane szyby). Niewielki promień skrętu i świetna widoczność sprawia, że manewrowanie w mieście jest bardzo łatwe - rozstawione w narożnikach nadwozia koła i stosunkowo dynamiczne silniki pozwalają czerpać frajdę z jazdy.
Polecamy zwłaszcza dominujące na rynku odmiany z benzynowym silnikiem 1,0 l o mocy 68 KM (konstrukcja Toyoty). Przy spokojnej jeździe zużycie paliwa nie przekracza 5 l/100 km - koszt przejechania 100 km wynosi więc (nie licząc OC i utraty wartości) niecałe 28 zł. Diesel o pojemności 1,4 l spala wprawdzie jeszcze mniej paliwa ale turbosprężarka, wtryskiwacze czy koło dwumasowe to potencjalne źródła kosztownych problemów.
Tańszą alternatywą dla "bliźniaczków z Kolina" jest pierwsza generacja toyoty yaris. Auta z początków produkcji (roczniki 1999-2000) kupić już można za mniej niż 10 tys. zł. Yarisy - podobnie jak aygo - nie grzeszą przeważnie poziomem wyposażenia, ale jeśli trochę poszukamy, uda nam się kupić samochód z czterema poduszkami powietrznymi i klimatyzacją.
Nawet najstarsze pojazdy wyprodukowane w 1999 roku nie sprawiają zazwyczaj żadnych problemów - w początkowym okresie (do 2001 roku) auta importowane były prosto z Japonii. Transport do Europy drogą morską dał się im jednak we znaki - często, nawet w bezwypadkowych egzemplarzach, na rantach drzwi, progach i nadkolach, znaleźć można ślady rdzy.
Yaris ma jednak sporo zalet, dzięki którym z powodzeniem pełnić może rolę jedynego pojazdu w (niewielkiej) rodzinie. Do największych należą: przestronne wnętrze, stosunkowo duży bagażnik (pojemność do 305 l - dzięki możliwości przesuwania tylnej kanapy), niezłe osiągi (od 0 do 100 km/h w 13,6 s) i - co najważniejsze - bardzo niskie koszty eksploatacji. Podstawowy, benzynowy silnik 1,0 l vvt-i (ten sam co w aygo) ma np. napędzany łańcuchem rozrząd, co pozwala zaoszczędzić trochę grosza po zakupie (brak konieczności wymiany). Rozsądnie obchodząc się z pedałem gazu, bez problemu, uda nam się osiągnąć spalanie rzędu 5,5 l benzyny na 100 km. Pokonanie takiego dystansu kosztować nas będzie około 30 zł.
Oczywiście na rynku jest wiele innych pojazdów, które pochwalić się mogą podobnym - lub mniejszym - zużyciem paliwa, od wspomnianego yarisa czy trojaczków z Kolina.
Prawdziwym mistrzem kosztów jest np. renault clio II z silnikiem 1,5 l dCi. Ceny tych pojazdów (jednostka 1,5 dCi wprowadzona została do oferty w 2001 roku) startują z pułapu ok. 10 tys. zł, średnie zużycie paliwa, rzadko kiedy przekracza 4,5 l oleju napędowego na 100 km.
Jeszcze lepszym wynikiem popisać się może np. volkswagen lupo w produkowanej w latach 2001-2005 wersji L3. Samochód wyposażony w trzycylindrowy silnik 1,2 TDI o mocy 61 KM, nawet w mieście, potrafi spalić mniej niż 4 l/100 KM.
Problem w tym, że ani clio II dCi, ani lupo L3 nie sposób polecić z czystym sumieniem. Oba auta są wprawdzie niedoścignionymi mistrzami niskiego spalania, ale ich eksploatacja - wbrew pozorom - wcale nie jest tania.
Dla przykładu - jednostki 1,5 dCi, zwłaszcza z pierwszych roczników produkcji, są bardzo wrażliwe na jakość oleju napędowego, co przy coraz powszechniejszej obecnie praktyce "chrzczenia" paliwa oznaczać może dla właściciela poważne kłopoty. Jeśli współpracy odmówią wtryskiwacze (co - niestety - w Polsce zdarza się często) koszt naprawy wynieść może ponad 5 tys. zł.
Właściciele lupo L3 będą mieć za to poważne problemy z zaopatrzeniem w części zamienne. Z racji niewielkiej popularności auta, zamienniki oryginalny części w zasadzie nie występują, niektóre podzespoły "przypasować" mogą jedynie od - równie egzotycznego - audi A2... Podobnie jak ono lupo L3 ma wykonane z aluminium nadwozie, co oznacza, że nawet niewielka parkingowa stłuczka skończyć się może szkodą całkowitą.