Jeżdżę elektryczną Dacią i wszyscy mnie nienawidzą. Co robię źle?
Przywiozłem sobie na próbę Dacię Spring. To najtańszy nowy samochód elektryczny sprzedawany w Polsce, stworzony do jazdy po mieście, a nie do śmigania autostradami. Właśnie udowodniłem, że jak się chce, można ją zabrać w trasę. Niestety, odkąd jeżdżę elektrycznym Springiem, bez przerwy spotykam się z hejtem.
Nie, to nie było tak, że jeżdżę elektryczną Dacią dlatego, że wyciągnąłem najkrótszą zapałkę w redakcji. Wymyśliłem sobie, że sprawdzę, jak się żyje z takim autem w dużym mieście posiadaczowi zwykłego gniazdka elektrycznego przy miejscu garażowym. Żeby to sprawdzić, musiałem przywieźć ją na kołach z Warszawy do Wrocławia. Nie sądziłem, że ten pomysł wzbudzi tyle kontrowersji. Po uszach dostałem już w Warszawie, gdzie na światłach zwrócono mi uwagę, że powinienem korzystać z buspasa, bo stojąc na normalnym pasie wydłużam kolejkę aut czekających na zmianę świateł. Faktycznie, jest w tym jakaś logika. Ale to dopiero początek.
Tak, tyle zajęła mi podróż i nie, zupełnie nie widzę w tym problemu. Miałem świadomość, że zabieram w trasę auto stworzone do jazdy po mieście, z akumulatorem o pojemności pozwalającej na przejechanie 219 km według skomplikowanej procedury WLTP. Trudno mieć pretensję o to, że nie dało się 370 km przejechać na jednym ładowaniu. To tak jakbym miał problem z tym, że Porsche 911 nie jestem w stanie przewieźć lodówki, albo busem wklejać się w górskie serpentyny. Każdy produkt ma swoje zastosowanie, a połykanie dalekich tras nie było głównym celem budowy Springa.
Moje 6 godzin wynikało z zachowawczego podejścia kierującego i decyzji, by przy pierwszym kontakcie z nowym autem, na wszelki wypadek ładować się co ok. 100 km. Postanowiłem co ładowanie zmieniać styl jazdy, by ocenić, czy lepiej jechać eko licząc, że da się przejechać większy dystans, czy cisnąć od ładowarki do ładowarki "ile fabryka dała" i pozwalają przepisy. Ale to temat na inny tekst. Tu skończmy na tym, że ładowałem się trzy razy po ok. pół godziny, do tego na jednej ładowarce czekałem pół godziny na wolną wtyczkę.
45 KM mocy, 0-100 w 19,1 s, 125 km/h prędkości maksymalnej. W momencie, gdy na polskich autostradach i trasach szybkiego ruchu zabroniono wyprzedzania się ciężarówkom, coraz częściej spotyka się całe karawany tirów ciągnących się jeden za drugim 80-85 km/h. Jadą na tyle ciasno, że wjeżdżanie między nie nie ma większego sensu - rozpoczynając manewr wyprzedzania trzeba połknąć cały rządek.
Jak się łatwo domyślić, na A2, gdzie obowiązuje ograniczenie do 140 km/h, czy S8, gdzie można jeździć 120 km/h nie brakuje tych, którzy jeżdżą w górnej granicy, albo znacznie szybciej. A to oznacza, że przy niemal każdej próbie wyprzedzenia 3-4 tirów z prędkością 100-110 km/h, pod koniec zwykle miałem za sobą kilka aut, które "poganiaczami" próbowały mi przypomnieć, że lewy pas to nie kółko różańcowe. Gdy już w końcu wracałem na prawy pas, kierowcy różnymi gestami wyrażali swoją wdzięczność za ustąpienie im drogi.
Wracałem do Wrocławia korzystając z mapy ładowarek Greenwaya. Na pierwszej stacji było 6 wolnych ładowarek, więc nikomu nie zawadzałem. Na drugiej - jeszcze 2 minuty przed moim przyjazdem jedna była wolna, a druga - zajęta, niestety, gdy dotarłem na miejsce, pod najszybsze gniazdo (CCS) podłączał się sympatyczny właściciel VW ID.4, a gniazdo AC zajmowało Renault Mégane. Pan od ID zapowiedział się na pół godziny ładowania.
Obliczyłem, że do kolejnej ładowarki na trasie nie dotrę, a zbaczanie z trasy do innej i tak mi się nie opłaca, więc postanowiłem poczekać. I faktycznie, po pół godziny mogłem podłączyć się co CCS-a, wykorzystując niecałe 1/3 z 90 kW mocy urządzenia. Ładowanie do 80 proc. miało trwać 20 minut, do 100 - 35. A że od domu dzieliło mnie wciąż ponad 200 km, postanowiłem poczekać i poszedłem na zakupy.
Gdy wróciłem po pół godziny, podpięty pod złącze AC kierowca Kii e-Niro zwrócił mi uwagę, że skoro moje auto nie jest w stanie wykorzystać możliwości CCS-a (ładowarka 90 kW, Spring obsługuje max 30 kW), to nie powinienem z niej korzystać, tylko podłączać się do AC (43 kW) i zostawić CCS-a autom, które potrafią wykorzystać wyższą moc.
Na informację, że w chwili gdy się podłączałem była to jedyna dostępna ładowarka w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, zareagował wzruszeniem ramion. "Powinien pan sprawdzać w aplikacji, czy AC jest już wolne i podejść do auta by je przepiąć, gdy się zwolniło". Na to wzruszeniem ramion zareagowałem ja.
Mam w garażu własną skrzynkę z własnym gniazdkiem 230 V podłączonym do własnego licznika we własnym mieszkaniu. Po tym, jak szczęśliwie dotarłem do domu, regularnie z niego korzystam do podłączania Dacii - w końcu taki był plan mojego testu. Już dwukrotnie podchodząc do auta zastałem odpięty kabel z końcówką leżącą na podłodze.
Raz do szyby ktoś przykleił kartkę "To nie jest miejsce do ładowania elektryka. A co jak się zapali?" Sąsiadów mam wspaniałych, otwartych na rozwój motoryzacji i czekającą nas popularność elektromobilności. Ale wygląda na to, że komuś to jednak nie pasuje i ładowanie akumulatora samochodowego z mocą niższą niż pobiera płyta do gotowania w jego mieszkaniu, uważa za poważne zagrożenie.
Oczywiście powyższe przykłady to tzw. dowody anegdotyczne, z których nie ma co wyciągać daleko idących wniosków.
Ja mimo przeciwności losu z dnia na dzień coraz bardziej lubię ten samochód. Jako środek do komfortowego przemieszczania się po Wrocławiu sprawdza się znakomicie. Mam do niego tylko jeden poważny zarzut. I kilka mniej poważnych. Ale to temat na inną historię.