Ktoś uszkodził mu zderzak, serwis wystawił rachunek na 200 tys. zł
Na liście wad samochodów elektrycznych, zaraz obok niewielkiego zasięgu i wysokiej ceny, znajduje się coś jeszcze. Media co jakiś czas obiegają historie elektryków po stłuczce, w których nawet proste naprawy, mogą oznaczać astronomiczne kwoty. Jak pokazuje przykład właściciela Riviana R1T, z pozoru nawet niegroźna szkoda potrafi skończyć się kosmicznie wysokim rachunkiem.
Przypadek właściciela czerwonego Riviana R1T jest abstrakcyjny, ale w zupełności prawdziwy. W połowie lutego br. w tył jego elektrycznego pick-upa wjechała osobówka. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że to tylko niegroźna stłuczka.
Żadna z poduszek nie wystrzeliła i nikt nie odniósł nawet najmniejszych obrażeń. W aucie sprawcy uszkodzony został zderzak, reflektor i maska, z kolei w elektryku pękł jedynie zderzak. Szybko się jednak okazało, że naprawienie tej szkody będzie kosztować kilkaset tysięcy złotych.
Niedługo po kolizji Chris Apfestadt, czyli właściciel Riviana, otrzymał od ubezpieczyciela sprawcy czek w wysokości 1600 dolarów (ok. 6650 złotych), na pokrycie kosztów związanych z naprawą. Kiedy jednak auto trafi do autoryzowanego serwisu blacharskiego, po wykonaniu bardzo szczegółowych oględzin, okazało się, że te pieniądze nie wystarczą nawet na przysłowiowe waciki. Po blisko dziesięciu tygodniach samochód wrócił do właściciela w idealnym stanie. Ile kosztowała naprawa? Ubezpieczyciel sprawcy prawdopodobnie przeżył wielki szok.
Auto wróciło naprawione, a rachunek wystawiony przez serwis opiewał na 42 tys. dolarów. Jakim cudem wymiana zderzaka została wyceniona na tak kosmiczną kwotę? Jak wynika z dokumentacji zdjęciowej prowadzonej przez serwis, w ramach wymiany jednej części rozebrano połowę samochodu. Wszystko dlatego, że elektryki są do bólu skomplikowane. Mechanicy musieli się upewnić czy to niegroźne puknięcie nie jest jedynie czubkiem góry lodowej. Gdyby doszło do uszkodzenia akumulatora lub jego osprzętu, prędzej czy później auto uległoby poważnej awarii, może nawet stanęłoby w ogniu.
Ostatecznie właściciel samochodu cieszy się, że po nieco ponad 2 miesiącach samochód wrócił w jego ręce. Tyle dobrego, że nie on był sprawcą tej kolizji, bo gdyby to jemu przyszło pokryć koszty serwisu, najprawdopodobniej szukałby już sobie innego samochodu, albo... jeździł z wgiętym zderzakiem. Ceny Riviana R1T startują w Stanach Zjednoczonych od 79 tys. dolarów (328 tys. złotych), więc koszt naprawy wyniósł połowę wartości nowego egzemplarza.
Wielokrotnie pisaliśmy już o absurdalnych kosztach napraw samochodów elektrycznych, ale przyznajemy, że przypadek właściciela Riviana nawet na ich tle jest wyjątkowy. Ogólnie problem polega na tym, że niemal każde zdarzenie drogowe jest w elektrykach rozpatrywane pod kątem możliwości uszkodzenia pakietu baterii. Jeśli bowiem naruszone zostanie choćby jedno ogniwo, to może ono ulec przegrzaniu i zacząć się palić. To zaś uruchamia reakcję łańcuchową, w której spłonąć może cały pojazd, a takie pożary są niezwykle trudne do ugaszenia.
Do tego dochodzi jeszcze rosnąca niechęć producentów do przeprowadzania jakichkolwiek napraw. Naruszone elementy wymienia się po prostu na nowe, a często połączone są one z kilkoma innymi. Dobrym przykładem jest przypadek właściciela Jaguara I-Pace, który uszkodził obudowę baterii. Akumulator pozostał nienaruszony, ale ponieważ producent nie przewiduje wymiany samej obudowy, serwis wystawił rachunek na 150 tys. zł.
***