Polskie drogi

Nie komunikacja zbiorowa ani rowery. Miasta muszą szykować drogi dla aut!

Niewykluczone, że epidemia koronawirusa zmusi władze miast do zrewidowania swojego stanowiska dotyczącego polityki transportowej. Najnowsze badania opinii społecznej nie pozostawiają wątpliwości - transport publiczny z dnia na dzień traci zwolenników.

Nie jest tajemnicą, że działania władz dużych miast od lat polegały na celowym utrudnianiu życia zmotoryzowanym. Zwężanie ulic, likwidacja miejsc parkingowych i podnoszenie opłat to świadoma strategia, której efektem miało być "zachęcenie" mieszkańców do korzystania z transportu publicznego. Podobny efekt planowano uzyskać wprowadzając tzw. "strefy czystego transportu", do których większość pojazdów nie miało wstępu. Pół biedy, gdy te działania realizowano w miastach z sprawnie działającą komunikacją publiczną opartą o metro. Ale w Polsce takie jedynym miastem z metrem jest Warszawa, a życie kierowcom utrudnia np. Kraków, w którym metra nie ma, a sieć torowisk nie mieści tramwajów. Efektem było praktyczne sparaliżowanie miasta, przy czym ruch samochodowy wcale nie uległ zmniejszeniu.

Reklama

Wybuch pandemii koronawirusa jaskrawo obnażył słabość takiej polityki. Gdy okazało się, że autobusy i tramwaje zdecydowanie ułatwiają rozprzestrzenianie się chorób, transport publiczny stracił wielu zwolenników. Oczywiście nie oznacza to całkowitej rezygnacji pasażerów, bo wiele osób nie ma przecież prawa jazdy czy samochodu i skazana jest na komunikację publiczną. Tu znów przed szereg wyszedł Kraków, który tak "obciął" transport miejski, że ludzie, chcąc nie chcąc, cisną się w nielicznych pozostałych tramwajach i autobusach, narażając na zarażenie.

Ciekawe badanie opracował Instytutu Badań Zachowań Społecznych. Na zlecenie portalu "Zmianyspoleczne.pl" zapytano reprezentatywną grupę 1002 pełnoletnich obywateli naszego kraju o to, jak zmieni się ich życie po epidemii. Pytania związane były z pięcioma branżami i dziedzinami życia: nieruchomościami, ochroną zdrowia, transportem, turystyką i bankowością. Na podstawie udzielonych odpowiedzi eksperci starali się nakreślić obraz życia społecznego w naszym kraju po epidemii. Wnioski?

Co nie jest zapewne zaskoczeniem, w obliczu niepewnej sytuacji na rynku pracy, aż 83 proc. respondentów deklaruje, że zamierza zacisnąć pasa i rzadziej korzystać z kredytów. Dramatyczne doniesienia płynące z placówek medycznych sprawiły, że aż 60 proc. pytanych zamierza też korzystać w przyszłości z prywatnej służby zdrowia! Co ważne, 1/4 z nich wcześniej podchodziła do tego tematu sceptycznie.

Bardzo ciekawie prezentują się też nastroje społeczne dotyczące transportu. Wynika z nich że po epidemii, samochód będzie głównym środkiem transportu dla ponad 80 proc. z nas. W tej grupie znajdzie się też 5 proc. osób, które do tej pory korzystało głównie z komunikacji zbiorowej.

Jak czytamy w raporcie: "Determinantą tak wysokiego odsetka Polaków wybierających samochód z pewnością jest dbanie o własne bezpieczeństwo". Nikogo pewnie nie dziwi fakt, że to więcej mężczyzn niż kobiet (54,4 proc. do 45,6 proc.) będzie korzystało z samochodu, jednak co ciekawe, to więcej pań ma w planach zrezygnować z transportu publicznego na poczet auta. 

6 na 10 osób, które po ustąpieniu epidemii planują ograniczyć korzystanie z transportu publicznego na poczet samochodu (własnego lub wypożyczonego), to kobiety. Najwyższy odsetek takich osób wśród kobiet stanowią panie w wieku 18-29 lat (14,9 proc.). Odsetek mężczyzn w tym samym wieku deklarujących podobne zamiary jest aż dwa razy niższy (7,4 proc.). Co ważne - po epidemii, z transportu publicznego na samochód chce przesiąść się najwięcej mieszkańców bardzo dużych miast (15,0 proc. kobiet i 8,6 proc. mężczyzn)!

Interesująco wygląda też podział wiekowy. Po epidemii korzystanie głównie z samochodu deklaruje blisko 90 proc. osób w przedziale wiekowym 30-39 lat oraz 40-49 lat. Z auta najrzadziej korzystać chcą osoby po 70 roku życia, czyli takie, którym - ze względów zdrowotnych - prowadzenie pojazdów sprawiać może największe problemy.

W tym kontekście znów musimy przywołać Kraków. To miasto ogłosiło właśnie, że "na początek wprowadzi około 7 km tymczasowych dróg dla rowerów na pasach ruchu dla samochodów, które ze względu na mniejsze natężenie ruchu są obecnie niepotrzebne. "

Owszem, ruch jest mniejszy niż w czasach przedepidemicznego paraliżu, ale wystarczy wyjść z domu, żeby dostrzec, że również dziś ruch samochodowy jest wielokrotnie większy niż rowerowy. I jak widać z przytoczonych wyżej badań, ta tendencja będzie się nasilać, a nie maleć.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy