Zawracasz? A wiesz, kto wtedy ma pierwszeństwo?
Przepisy ruchu drogowego, zwłaszcza te, które dotyczą pierwszeństwa, nie powinny budzić żadnych wątpliwości. Należałoby oczekiwać, że to działa jak automat, jak matematyczna reguła. Albo mam pierwszeństwo, albo nie mam. Pomyłka może przecież grozić wypadkiem! Niestety, życie jak zwykle jest bogatsze od przepisów. Nie wszystkie sytuacje da się przewidzieć i ująć w ramy paragrafów. Kodeks drogowy nie może być zresztą zbyt skomplikowany, bo kierowca ma na rozpoznanie sytuacji i podjęcie decyzji w najlepszym przypadku kilka sekund.
Twórcy prawa drogowego powinni dążyć zatem do stworzenia w miarę prostych, a jednocześnie uniwersalnych, wręcz instynktownych reguł. W rzeczywistości polskie przepisy są niezwykle skomplikowane, a w dodatku nie rozstrzygają jednoznacznie niektórych sytuacji drogowych, pozostawiając kierowcom pole do własnych teorii i wymysłów. Skutki tego widzimy często na drodze.
Autor nagrania zawraca, znajduje się na drodze z pierwszeństwem. Kierowca samochodu wyjeżdżającego z drogi podporządkowanej zdaje się jednak tego nie zauważać i myśli zapewne, że to on ma pierwszeństwo, bo skręca w prawo. To są właśnie widoczne objawy niedouczenia zmotoryzowanych i niejasnych przepisów.
Instruktor twoim mistrzem?
Przeciętni kierowcy-amatorzy w ogromnej większości są niedouczeni, bo uczyli się pod egzamin, a odpowiedzi na testowe pytania wkuwali na pamięć, bez żadnego zrozumienia ich sensu. No cóż, jednym na ogarnięcie tych zagadnień nie pozwala uboga inteligencja, innym lenistwo.
Można by jednak zakładać, że jeśli masz wątpliwości, wszystko wyjaśni ci twój mistrz i nauczyciel czyli pan instruktor. Niestety, nie każdy. Okazuje się, że sami instruktorzy nauki jazdy często mają wątpliwości odnośnie interpretacji przepisów, a w dodatku toczą na forach internetowych spory na ten temat w typowo polski sposób. Odwiedziłem jedno z takich forów i poziom dyskusji "merytorycznej" bardzo mnie zniesmaczył. Oto kilka wybranych cytatów (pisownia oryginalna):
"Zawracający przygłupie jedzie dalej tą samą drogą tylko w przeciwnym kierunku"
"Nie ma takiego prawa kmiocie"
"Za ciękim baranem jesteś by mnie pouczać śmierdzielu"
"Idź się leczyć durniu bo p.... głupoty a nie niemasz racji"
"Ten co zawraca tutaj nie ma pierszeństwa ty śmieciu" itd.
Nie ma to, jak merytoryczna dyskusja i rzeczowa wymiana argumentów, prawda? Zwłaszcza wśród fachowców, nauczycieli, podobno profesjonalistów, którzy szkolą młodych ludzi, przyszłych kierowców. Oczywiście nie generalizuję, ale jeśli wśród instruktorów nauki jazdy tak przebiega "wymiana myśli", to czy można się dziwić, dlaczego polscy kierowcy są słabo wyszkoleni? Okazuje się, że forum dla instruktorów, które powinno być kopalnią wiedzy, schodzi do rynsztokowego poziomu, a jedynym i powszechnie przyjętym sposobem udowodnienia racji dla swoich poglądów jest zmieszanie z błotem, przy użyciu menelskiego wulgarnego słownictwa, kogoś, kto się z tym nie zgadza.
Patowa sytuacja
Weźmy pod uwagę najprostszy przykład, czterowlotowe skrzyżowanie równorzędne:
W tym samym czasie czterema drogami wlotowymi zbliżają się 4 samochody. Uniwersalna zasada pierwszeństwa dla pojazdu z prawej strony nie sprawdzi się w takiej sytuacji, bo tu każdy ma kogoś z prawej strony. Specjaliści powiadają, że wówczas jeden z kierujących musi zrezygnować z przysługującego mu pierwszeństwa. Ba, tylko który i jak to poznać? Pół biedy w dzień, kiedy to widzimy pozostałych kierowców przez szyby ich aut i możemy rozpoznać gesty. Co będzie jednak po zmroku, w dodatku kiedy pada rzęsisty deszcz?
W USA czy RPA obowiązuje zasada, że pierwszy pojedzie ten kierowca, który pierwszy dojechał do skrzyżowania. Znowu jednak powstaje problem, jak to ustalić. W naszych polskich warunkach na pewno to by się nie sprawdziło. "Pan był pierwszy? Nieprawda, to ja pierwsza dojechałam!" Albo bardziej swojsko: "gdzie się pchasz baranie?!"
Takie skrzyżowanie to także świetna okazja do wyłudzenia odszkodowania przez cwaniaczków, którzy chcą sobie za czyjeś pieniądze wyremontować swojego starego rzęcha. Daje taki znać ręką, że cię przepuszcza, a potem gwałtownie rusza i uderzasz w niego, a okazuje się, że on przecież był z prawej strony. I wcale nie machał, aby cię przepuścić, tylko muchę odganiał...
Przyszedł mi do głowy pomysł, aby kierowca, który zgadza się przejechać jako ostatni, włączył na chwilę światła awaryjne. Na przykład kierujący czerwonym autem na naszym rysunku. Wówczas jako pierwszy przejedzie samochód zielony, potem niebieski, następnie żółty. Mam świadomość, że nie jest to sposób uniwersalny i pozbawiony wad, ale przynajmniej byłby to w miarę oczywisty i widoczny komunikat: jedźcie, ja poczekam. Taki sygnał widzieliby też wszyscy kierowcy, którzy stoją przed skrzyżowaniem i czekają na rozstrzygnięcie, kto pojedzie pierwszy.
Ta sytuacja to jednak marginalny przykład, bo kierowcy jakoś sobie radzą: ten mądrzejszy albo bardziej kulturalny ustępuje. O wiele bardziej skomplikowana jest sytuacja w przypadku zawracania na skrzyżowaniach.
Pierwszeństwo ustala się przed wjechaniem na skrzyżowanie
Jest to zasada, która wynika z zapisu w ustawie Prawo o ruchu drogowym, art. 25 ust. 1:
"Kierujący pojazdem, zbliżając się do skrzyżowania, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa pojazdowi nadjeżdżającemu z prawej strony, a jeżeli skręca w lewo - także jadącemu z kierunku przeciwnego na wprost lub skręcającemu w prawo."
Zwróćcie uwagę, że mowa tu o zbliżaniu się do skrzyżowania. Taka jest wykładnia tego przepisu, a zatem oznacza ona, że już podczas zbliżania się do skrzyżowania kierujący powinien wiedzieć, czy będzie miał na nim w stosunku do innego pojazdu pierwszeństwo, czy nie. W praktyce jednak ta metoda może mieć zastosowanie tylko do prostych skrzyżowań i jednoznacznych sytuacji: dojeżdżam ja, a z prawej strony inny pojazd, więc muszę ustąpić mu pierwszeństwa. W rzeczywistości jest tak, że często kwestię pierwszeństwa trzeba rozstrzygnąć już na skrzyżowaniu.
Na marginesie zwróćcie uwagę, że w tym cytowanym artykule 25. nie ma mowy o znakach określających pierwszeństwo, sygnałach świetlnych ani o osobie kierującej ruchem. Popatrzcie teraz na drugi rysunek.
Do skrzyżowania równorzędnego zbliżają się dwa samochody: czerwony i żółty, Ten ostatni znajduje się z prawej strony względem pojazdu czerwonego, a zatem - niezależnie od tego, w którym kierunku zamierza jechać, będzie miał pierwszeństwo. Oznacza to, że również podczas zawracania.
Notabene w przepisach ruchu drogowego nie ma definicji zawracania ani żadnych szczegółowych przepisów dotyczących wykonywania tego manewru. Istnieje jedynie wykaz miejsc, w których zawracanie jest zabronione oraz ogólnej natury zakaz zawracania w warunkach, w których mogłoby to zagrozić bezpieczeństwu ruchu na drodze lub ruch ten utrudnić.
Powróćmy do powyższego obrazka. Samochód żółty będzie miał pierwszeństwo także wtedy, gdy zawraca. Wynika to z obowiązujących ogólnych przepisów dotyczących ustalania pierwszeństwa przed skrzyżowaniem. Pojazd z prawej strony ma pierwszeństwo i kodeks drogowy nie czyni od tego odstępstw w stosunku do pojazdów zawracających.
Skąd mam wiedzieć, że on będzie zawracał?
Zauważcie jednak, że podczas zbliżania się do skrzyżowania kierowca samochodu czerwonego widzi nadjeżdżający z prawej strony żółty samochód, który ma włączony lewy kierunkowskaz:
Nie wiadomo wszakże, czy to auto będzie skręcać w lewo, czy zawracać. W pierwszym przypadku kierowca czerwonego auta mógłby bez zatrzymywania się wykonać zamierzony przez siebie skręt w prawo. Wówczas tory jazdy obu samochodów nie przetną się. Co będzie jednak, jeśli okaże się, że kierowca żółtego samochodu zamierza zawrócić? Wówczas może dojść do nieprzyjemnego spotkania, o ile obaj kierujący nie wykażą ostrożności i refleksu:
Kierowca czerwonego auta, aby nabrać pewności, jakie są zamiary osoby kierującej żółtym samochodem, powinien po prostu zwolnić albo zatrzymać się i poczekać, by zobaczyć, co tamten zrobi. Czy w praktyce jest to jednak realne? Zatrzymuję się i patrzę, jak żółte auto skręca sobie w lewo. A w tym czasie dawno mógłbym już pojechać, skręcić w prawo. Ci z tyłu zaczynają trąbić...
A teraz wyobraźmy sobie jeszcze inną sytuację. Kierowca żółtego auta zamierza zawrócić, ale ponieważ jest to małe skrzyżowanie, musi wykonać taką pętlę, jak na rysunku:
Może się więc zdarzyć, że na pewnym etapie zawracania żółty samochód znajdzie się z lewej strony czerwonego. Czy w takim przypadku też będzie miał pierwszeństwo?
Gdyby trzymać się ściśle zasady ustalania pierwszeństwa przed skrzyżowaniem, to należałoby tak przyjąć. W praktyce taka sytuacja może okazać się dla kierowcy czerwonego auta bardzo myląca.
On jest na drodze z pierwszeństwem
Teraz jeszcze bardziej złożona sytuacja, a mianowicie skrzyżowanie ze znakami określającymi pierwszeństwo.
Żółty samochód znajduje się na drodze z pierwszeństwem, a czerwony na drodze podporządkowanej. Jasne jest zatem (zgodnie z oznakowaniem), że żółty ma pierwszeństwo przed czerwonym.
Sytuacja wyjściowa jest taka sama, jak na skrzyżowaniu bez znaków. Kierowca czerwonego auta widzi nadjeżdżający z prawej strony, drogą z pierwszeństwem, żółty samochód z włączonym lewym kierunkowskazem. Teraz również nie wie, czy to auto będzie skręcać w lewo, czy zawracać.
Jeżeli kierowca czerwonego pojazdu założy, że będzie skręcać i wjedzie na skrzyżowanie wykonując skręt w prawo, a tymczasem okaże się, że auto żółte zawraca, to może dojść do kolizji:
A jeśli żółty samochód nie zawróci małym łukiem, lecz będzie wykonywał pokazywaną już pętlę na skrzyżowaniu?
Wówczas może dojść w pewnym momencie do takiego usytuowania pojazdów, jak na poniższym rysunku:
Samochód żółty znajduje się przecież cały czas na drodze z pierwszeństwem, a czerwony wjeżdża przed niego z drogi podporządkowanej. Czy jednak można wymagać od kierującego czerwonym pojazdem, by zbliżając się do skrzyżowania obserwował, czy żółte auto pojechało prosto przez skrzyżowanie, skręciło w lewo albo też wykonało pętlę i po zawróceniu właśnie nadjeżdża z jego lewej strony? Może teoretykom wydaje się to realne, ale w praktyce taki wymóg staje się niewykonalny. Dlaczego? Popatrzcie na kolejny rysunek:
Teraz przed czerwonym samochodem osobowym znajduje się ciężarówka, które też skręca w prawo. Kierowca czerwonego auta nie widzi więc w tym momencie skrzyżowania, bo zasłania je ciężarówka. Nie widzi więc także żółtego samochodu nadjeżdżającego z prawej strony.
W czasie, kiedy ciężarówka skręca, żółty samochód zawraca szeroką pętlą na skrzyżowaniu i w momencie, gdy kierowcy czerwonego samochodu ukazuje się to skrzyżowanie, dostrzega żółty samochód w takim położeniu, jak na tym rysunku:
Jak ma wywnioskować, że to żółte auto jest w trakcie zawracania, skoro wcześniej w ogóle go nie widział? Położenie żółtego samochodu sugeruje, że jest to pojazd, który nadjechał z przeciwka (także drogą podporządkowaną) i zamierza skręcić w lewo (włączony lewy kierunkowskaz), czyli musi ustąpić pierwszeństwa czerwonemu, jako skręcającemu w prawo.
Mam go zapytać skąd nadjechał?
Jeszcze trudniejsza sytuacja może występować na skrzyżowaniu z drogą dwujezdniową, na którym o pierwszeństwie decydują znaki. Spójrzcie na rys. 14:
Żółty samochód jedzie drogą z pierwszeństwem, a czerwony zbliża się do skrzyżowania drogą podporządkowaną. Żółty na tym skrzyżowaniu zawraca, ale ze względu na jego konfigurację (oznakowanie poziome) musi wykonać ten manewr większym łukiem. No i który pojazd będzie teraz miał pierwszeństwo? Formalnie żółte auto cały czas znajduje się na drodze z pierwszeństwem, ale skąd kierowca czerwonego ma o tym wiedzieć? Popatrzcie na kolejny rysunek:
Granatowy samochód znajduje się w niemal identycznym położeniu, jak na poprzednim rysunku żółty. Tyle, że on nadjechał drogą podporządkowaną i skręca w lewo, a więc oczywiście musi ustąpić pierwszeństwa czerwonemu jadącemu na wprost. I znowu zadam pytanie: skąd kierowca czerwonego auta ma wiedzieć, jaką drogą poruszał się wcześniej tamten pojazd? Może powinien wysiąść i zapytać: "czy pan zawraca, czy wyjeżdża pan z drogi podporządkowanej?"
Pokazuję wam te wszystkie sytuacje po to, by uwodnić (przede wszystkim autorom kodeksu drogowego i różnym bardziej lub mniej fachowym specjalistom), że obecne regulacje prawne nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością. Są po prostu przekombinowane.
Pierwszeństwo ustala się także na skrzyżowaniu
Myślę, że przedstawione powyżej sytuacje dowiodły, iż nie zawsze da się ustalić kolejność przejazdu czyli pierwszeństwo przed wjechaniem na skrzyżowanie. Często powstają takie sytuacje, że kierowca będą już na skrzyżowaniu, napotyka pojazd, którego wcześniej nie widział i nie wie nawet, z którego kierunku to auto wjeżdżało na skrzyżowanie. A przecież musi zdecydować, czy ma przed nim pierwszeństwo, czy nie. W świetle obowiązujących obecnie przepisów nie będzie to takie łatwe. Sytuacja na skrzyżowaniu często zmienia się błyskawicznie i nie sposób założyć, że to, co widzieliśmy wjeżdżając na nie, będzie trwało nadal choćby przez kilkadziesiąt sekund.
Oczywiście rozsądny kierowca, zawracając na skrzyżowaniu, nie egzekwuje na siłę przysługującego mu pierwszeństwa, lecz bacznie obserwuje co robią inni uczestnicy ruchu. Bierze również pod uwagę niedoskonałość przepisów, niedouczenie innych kierowców. Ale czy tak być musi? Czy przepisy nie powinny być jednoznaczne?
Uważam, że należy wprowadzić zasadę, że kierujący pojazdem zawracającym obowiązany jest ustąpić pierwszeństwa wszystkim pozostałym uczestnikom ruchu, nawet tym wyjeżdżającym z drogi podporządkowanej. Zakończyłoby to raz na zawsze liczne spory i rozwiało wszelkie wątpliwości. W tej sytuacji kierowca z filmiku pokazanego na wstępie, wyjeżdżając z drogi podporządkowanej miałby pierwszeństwo przed zawracającym pojazdem.
Co warte jest takie prawo?
Manewr zawracania jest dość nietypowy i, co gorsza, kierujący nie ma możliwości sygnalizowania zamiaru zawrócenia. Proponowana przeze mnie zasada funkcjonowała zresztą w Prawie o ruchu drogowym do 1997 r. Stanowiła ona, że pojazd zawracający musi ustąpić pierwszeństwa wszystkim pozostałym uczestnikom ruchu, w tym także pojazdom wyjeżdżającym z drogi podporządkowanej. Po nowelizacji kodeksu drogowego ten zapis zniesiono. Nie wiadomo zresztą, dlaczego.
W ten oto sposób stworzono pole do popisu dla różnych domorosłych znawców, którzy snują swoje wspaniałe, acz wyssane z palca teorie. Czytam na przykład na różnych rzekomo specjalistycznych forach, że zawracanie to są dwa skręty w lewo po 90 st. każdy. A dlaczego nie 60 st. plus 120 st.? Albo, że znak "Ustąp pierwszeństwa" przed skrzyżowaniem dotyczy tylko najbliższej jezdni, przed którą jest umieszczony, a więc na skrzyżowaniu z drogą dwujezdniową dotyczy tylko pierwszej jezdni, a drugiej już nie. Są to ewidentne bzdury, gdyż ten przepis ma zastosowanie tylko do znaku umieszczonego w obrębie skrzyżowania, a nie przed skrzyżowaniem. Ponadto znak "Ustąp pierwszeństwa" albo znak "Stop" wskazuje skrzyżowanie z drogą z pierwszeństwem, a nie z jezdnią z pierwszeństwem.
Niestety, podobne brednie powtarzają różni instruktorzy, spierają się ze sobą, kłócą, obrzucają wyzwiskami. O zgrozo, przekazują je swoim kursantom. Co gorsza, bywa i tak, że odmienne poglądy mają eksperci, policjanci, egzaminatorzy, biegli sądowi. W różnych podręcznikach dla kierowców też można znaleźć odmienne interpretacje, w aktach sądowych można napotkać całkowicie sprzeczne ze sobą opinie biegłych sądowych w dwóch niemal identycznych sprawach! To jest jakaś paranoja.
Niech ministerstwo opublikuje oficjalną interpretację
Oczywiście urzędnicy ministerialni doskonale wiedzą, że przepisy dotyczące pierwszeństwa podczas zawracania na skrzyżowaniach budzą wiele wątpliwości interpretacyjnych, a ponadto nie rozstrzygają wszelkich możliwych sytuacji (co powyżej udowodniłem). Dlaczego więc od wielu lat milczą? Czy wychodzą z założenia "a niech tam kierowcy sobie jakoś radzą"?
Mam właśnie takie wrażenie. Po co to ruszać, po co zmieniać kiepskie przepisy? Niech się martwią policjanci, sądy, egzaminatorzy i instruktorzy, nie mówiąc już o milionach zmotoryzowanych. Skoro jednak tak wielu ludzi ma wątpliwości w kwestii tak zasadniczej jak pierwszeństwo, to czy nie wypadałoby, żeby Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa albo chociaż Krajowa Rada BRD opublikowały oficjalną wykładnię tych przepisów? Czy nie powinni się wypowiedzieć ministerialni eksperci (o ile takowi są i jeśli to są prawdziwi eksperci?)
A może urzędnicy mieniący się ekspertami sami nie wiedzą, co w tej sprawie powiedzieć, jak rozstrzygnąć kwestie pierwszeństwa i dlatego wolą milczeć?
Polski kierowca