Polski kierowca

Myślisz, że tak łatwo kierować karetką w kombinezonie?

W minionych miesiącach wciąż słyszymy o wypadkach karetek pogotowia. Dlaczego? Pandemia koronawirusa spowodowała, że pojazdy ratownictwa medycznego są w ciągłym ruchu, każdego dnia nabijają setki kilometrów. Bardzo niewiele karetek czeka na wezwanie w stacjach pogotowia. Zespoły ratownicze z trudem nadążają z realizacją wciąż napływających zleceń, a w dodatku coraz częściej stoją w kolejce pod szpitalami.

W mediach natomiast znajdujemy często dramatyczne, sensacyjne, a zarazem naiwne i nieprofesjonalne relacje z wypadków z udziałem karetek.

31 października ambulans covidowy w miejscowości Bronisze (woj. mazowieckie) zderzył się z samochodem osobowym, w wyniku czego śmierć poniósł kierowca osobówki, a pasażerka doznała poważnych obrażeń Jak donosi jeden z reporterów, "trwają ustalenia, czy karetka wjechała na skrzyżowanie pomimo sygnału czerwonego". Pomimo? A co, miała stać i czekać na sygnał zielony?

Reklama

30 października w Łodzi karetka jadąca na sygnałach zderzyła się na jednym z rond z samochodem osobowym, kierowanym przez 19-letnią dziewczynę. W wyniku zderzenia ambulans przewrócił się. Redaktor opisujący to zdarzenie wyraża przypuszczenie odnośnie karetki: "niewykluczone, że wjechała na rondo na czerwonym świetle." A cóż w tym takiego dziwnego? Ludzie, już kompletnie przestaliście myśleć?

Karetka jako pojazd uprzywilejowany ma przecież prawo nie stosować się do wskazań sygnalizacji świetlnej. W dodatku dziennikarz ten na koniec swej relacji podaje niezwykle sensacyjną wiadomość: "siła zderzenia obu pojazdów była bardzo duża, ponieważ finalnie radiowóz wywrócił się na dach." Nazywanie karetki radiowozem to chyba przesada i pomieszanie pojęć. No cóż, medialny bełkot przestał mnie już dziwić. Dziennikarzem obecnie nie musi być profesjonalista. Pisać teraz każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej...

W podobnym duchu prezentowane są często relacje z innych zdarzeń z udziałem karetek pogotowia. Redaktorzy podkreślają z uporem okoliczność, że karetka wjechała na skrzyżowanie podczas wyświetlania sygnału czerwonego, sugerując w ten sposób, iż kierowca ambulansu zrobił coś niewłaściwego. Jakby karetka na sygnale nie miała prawa przejechać przez skrzyżowanie na czerwonym świetle.

Ja chciałbym natomiast zwrócić uwagę na zupełnie inne zagadnienie. Zapewne niewielu z was kierowało kiedykolwiek pojazdem uprzywilejowanym. Być może wydaje wam się, że wystarczy włączyć sygnały świetlne, dźwiękowe i już wszyscy usuwają się z drogi, a my możemy cisnąć gaz do deski. W praktyce jest zupełnie inaczej. Wiem co mówię, bo przez kilka lat sam jeździłem karetką. Kierowca takiego pojazdu musi mieć oczy dookoła głowy, bardzo dobrą orientację i znakomity refleks, a przede wszystkim umieć przewidywać różne nieobliczalne i głupie zachowania innych uczestników ruchu.

Żadną sztuką jest włączyć "bomby" i za chwilę spowodować kolizję. Prawdziwą sztuką jest natomiast bezpieczne dojechanie do szpitala lub miejsca wezwania mimo napotkania na swojej drodze różnych pozbawionych wyobraźni kierowców i pieszych, rozmaitych nieudaczników albo mistrzów kierownicy zajętych rozmową przez komórkę i niesłyszących sygnałów ambulansu. W dodatku taka jazda odbywa się przy akompaniamencie ryczących nad waszą głową syren, w nieustannym stresie i z brzemieniem ponoszonej odpowiedzialności.

Obecnie kierowcy karetek mają potrójnie utrudnione zadanie. Po pierwsze, pracują oni na najbardziej zagrożonym odcinku. Transport pacjentów z koronawirusem w niewielkim pojeździe, w którym wszyscy oddychają tym samym powietrzem to, mówiąc zupełnie bez przesady, prawdziwe bohaterstwo.

Po drugie, wyobraźcie sobie, jak kieruje się karetką w ciasnym kombinezonie ochronnym, w masce pyłoszczelnej na twarzy, która utrudnia normalne oddychanie i w okularach ochronnych, które często parują, zachodzą mgłą, a niekiedy zbiera się w nich spływający po twarzy pot.

Przypuszczam, że wielu z was miałoby poważne problemy z normalnym prowadzeniem samochodu w takim stroju. A kierowcy karetek, nie dość, że muszą prowadzić  pojazd uprzywilejowany, to jeszcze przeżywają dodatkowe stresy: czy wystarczy im tlenu, ile będą czekać w kolejce pod szpitalem, czy szpital zgodzi się przyjąć pacjenta, czy może odmówi...

Oczywiście nie oceniam poszczególnych wypadków z udziałem karetek, bo nie byłem na miejscu, nie widziałem, więc nie będę się wymądrzał ani operował domysłami. Nie wykluczam, że kierowcy karetek uczestniczących w tych zdarzeniach mogli popełniać jakiś błąd, bo też są tylko ludźmi.

Zwykli kierowcy popełniają tych błędów mnóstwo, na co dzień, na każdym kroku. Zupełnie nie rozumiem natomiast zdziwienia czy zaskoczenia niektórych dziennikarzy, że karetka wjechała na skrzyżowanie przy sygnale czerwonym. Przecież zazwyczaj jedzie ona jako pojazd uprzywilejowany, bo ratuje czyjeś życie. Być może wiezie pacjenta, który z trudnością oddycha albo osobę z zawałem serca. Tu naprawdę sekundy mogą decydować o czyimś życiu. Wielokrotnie karetka spieszy też do wypadków drogowych, bo rozwalił się jakiś "mistrz kierownicy" (we własnym mniemaniu), albo ranił innych uczestników ruchu.

Kierowcy niestety często nie zwracają uwagi na pojazdy uprzywilejowane. Mam światło zielone? To gaz do dechy! Nie widzę, nie słyszę, tylko pędzę przed siebie. I naraz przykra niespodzianka, bo karetka pojawiła mi się na drodze.

Sądy w orzeczeniach dotyczących wypadków z udziałem karetek często wyrażają pogląd, iż kierujący pojazdem uprzywilejowanym ma obowiązek zachowywać szczególną ostrożność i może wjechać na skrzyżowanie przy czerwonym świetle dopiero wtedy, gdy upewni się, że wszyscy uczestnicy ruchu usłyszeli i dostrzegli sygnały karetki. To oczywiście prawda.

Z drugiej jednak strony nie wolno usprawiedliwiać tych kierowców zwykłych pojazdów, którzy mogli i powinni byli usłyszeć lub zobaczyć sygnały karetki, ale tak się nie stało, bo byli zajęci rozmową przez telefon, bo mieli nastawioną muzykę na cały regulator, bo mimo usłyszenia syren karetki pędzili przez skrzyżowanie ze znaczną prędkością, nie wykazując chociaż odrobiny wyobraźni i rozsądku.

Obecnie procedowana jest tzw. ustawa covidova, która zakłada m.in. zwolnienie personelu medycznego z odpowiedzialności za popełnione błędy przy leczeniu pacjentów. Niestety nikt chyba nie pomyślał o zwolnieniu z odpowiedzialności za ewentualne błędy kierowców karetek.

W rzeczywistości lekarz ma więcej czasu na podjęcie decyzji odnośnie sposobu leczenia chorego, niż kierowca karetki. Ten ostatni musi często decydować w ułamku sekundy: jechać czy hamować, skręcić czy poczekać. Musi odgadywać: "zatrzyma się tamten kierowca czy nie, widzi mnie czy ma klapki na oczach? Zjedzie mi z drogi czy może nagle zahamuje tuż przede mną?"

Ja oczywiście nie oczekuję, by kierowcy karetek zostali wyłączeni z obowiązku przestrzegania prawa. Chodzi mi jedynie o nadzwyczajne złagodzenie ewentualnych kar w razie wypadku. Należy przecież inaczej spojrzeć na wypadek, który spowodował zwykły kierowca, bo bardzo speszył się na imprezkę albo do narzeczonej, brawurował, lekceważył przepisy, a inaczej na wypadek kierowcy karetki, który pędził na ratunek ludzkiego życia i niestety popełnił jakiś błąd.

Waga tych wypadków jest zupełnie inna. Inne były przesłanki naruszenia przepisów. Inna powinna być zatem odpowiedzialność. Tę myśl dedykuję wszystkim sądom, a także policjantom. Surowe karanie kierowców karetek, automatyczne przepisywanie im winy, bo "wjechali na czerwonym" jest po prostu niesprawiedliwe.

A co powiedzieć o kierowcy jakiejś osobówki, który widział, że inne pojazdy się zatrzymały przed skrzyżowaniem, chociaż miały sygnał zielony, ale on nawet nie zastanowił się dlaczego i z impetem walnął w karetkę? Kto tu powinien ponieść surowsze konsekwencje? Kierowca karetki czy taki pozbawiony wyobraźni osobnik?  Popatrzmy też na konsekwencje. Zwykły kierowca, nawet jeśli poniesie odpowiedzialność za wypadek, to jest tylko jego sprawa, jego problem. W przypadku kierowcy karetki ucierpi na tym ratownictwo medyczne, co zwłaszcza w obecnym okresie jest szczególnie groźne. 

Dla kierowcy karetki wyrok sądu często oznacza pożegnanie się z pracą, poważne pogorszenie sytuacji życiowej. Wielu kierowców ambulansów to ludzie, dla których ta praca jest czymś więcej, niż tylko źródłem zarobku. Nie zarabiają oni kokosów, natomiast każdego dnia narażają swoje życie i zdrowie, ratując innych. Myślę, że po prostu lubią tę pracę, czują się w niej potrzebni, może nawet są jej pasjonatami.

Dlatego uważam, że w obecnej sytuacji ci ludzie powinni być potraktowani na specjalnych zasadach. Jeśli zwalnia się z odpowiedzialności lekarzy, którzy popełnili błąd, to dlaczego tak samo nie potraktować kierowców karetek? Warto się nad tym dobrze zastanowić, bo wkrótce nie będzie miał kto nimi jeździć...

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy