Chciałem zgłosić sprzedaż auta przez internet. Musiałem kombinować dwa dni
Sprzedający pojazd ma obowiązek poinformowania urzędu o zmianie właściciela do 30 dni od daty transakcji. W przeciwnym razie czeka go kara w wysokości od 200 do 1000 zł. Zgłoszenia można dokonać przez internet. Niestety, udało mi się znaleźć irytującą lukę w państwowym systemie. Ale spokojnie - ustaliłem też, jak ją obejść, mimo że pani z wydziału komunikacji przekonywała mnie, że to niemożliwe...
Ministerstwo Cyfryzacji zachęca kierowców do korzystania z przygotowanych przez siebie e-usług. Rzeczywiście, w ostatnich latach zmotoryzowani mogą mówić o gigantycznym wręcz skoku cywilizacyjnym. Dość przypomnieć, że dzięki digitalizacji nie trzeba już wozić ze sobą prawa jazdy czy dowodu rejestracyjnego.
Z poziomu smartfona można też sprawdzić np.:
- termin badań technicznych,
- ważność obowiązkowego ubezpieczenia OC od pojazdów mechanicznych,
- liczbę punktów karnych.
Okazuje się jednak, że nie wszystkie e-usługi działają tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Mi udało się znaleźć dziurę w systemie gdy chciałem dopełnić obywatelskiego obowiązku poinformowania urzędu o sprzedaży samochodu.
Przypomnijmy - prawo o ruchu drogowym obliguje nas do poinformowania o zakupie lub sprzedaży pojazdu. Wbrew pozorom nie mamy obowiązku rejestrowania auta - ważne, by poinformować stosowny organ o jego zakupie lub zbyciu. Jak czytamy w art. 78 pkt 2 kodeksu drogowego:
Właściciel pojazdu zarejestrowanego jest obowiązany zawiadomić w terminie nieprzekraczającym 30 dni starostę o:
- nabyciu lub zbyciu pojazdu;
- zmianie stanu faktycznego wymagającej zmiany danych zamieszczonych w dowodzie rejestracyjnym.
Przez wiele lat za złamanie tego przepisu nie groziły nam żadne konsekwencje. Efektem były "wędrujące" z pojazdami umowy z poprzednimi właścicielami skutkujące pogłębianiem bałaganu w i tak już mocno zaśmieconej Centralnej Ewidencji Pojazdów. Sytuacja zmieniła się w 2020 roku, gdy w znowelizowanym Prawie o ruchu drogowym pojawił się artykuł 140 mb.
Czytamy w nim, że:
Zwracam uwagę na słowa "podlega". Mówiąc prościej - nie ma zmiłuj. Nie dopilnowałeś obowiązku - nie pomogą żadne odwołania. Możesz jedynie liczyć na to, że urzędnik potraktuje cię ulgowo i sięgnie po najniższy wymiar kary.
Zgłoszenia nabycia lub sprzedaży pojazdu dokonać należy w wydziale komunikacji, ale - na szczęście, dzięki postępującej digitalizacji - nie trzeba się do niego fatygować osobiście. Z pomocą przychodzą nam usługi cyfrowe. Korzystając z profilu zaufanego możemy zrobić to z poziomu komputera. Ważne, by - oprócz samego profilu, dysponować dokumentem (skan/zdjęcie) potwierdzającym przeniesienia prawa własności. Tyle teorii. W praktyce bywa z tym różnie o czym, niestety, miałem szansę się przekonać. A było to tak...
W piątek, 31 marca, rozstałem się ze swoim Volvo V70 z rocznika 2006. W aucie skończyło się sprzęgło, a że od lat cierpię na chroniczny nadmiar samochodów i przewlekły deficyt środków finansowych, postanowiłem skreślić ze stanu floty przynajmniej jeden wóz. Sprzedaż odbyła się w ekspresowym tempie metodą "daję stówę i zabieram". Kolega stawił się po auto lawetą w niecałą godzinę po tym, jak zadzwoniłem z pytaniem czy nie zechciałby stać się właścicielem szwedzkiej nieruchomości.
Nie ukrywam, wiedząc że na poinformowanie urzędu ustawodawca dał mi 30 dni, nie spieszyłem się z formalnościami. Siadłem do nich w środę, 5 kwietnia. Jak się okazało - to był błąd.
Sprzedaży lub nabycia pojazdu nie da się zgłosić z poziomu aplikacji mobilnej mObywatel. Można to jednak zrobić korzystając z komputera i rządowego serwisu gov.pl. Trzeba jedynie dysponować profilem zaufanym i cyfrową wersją (wystarczy skan lub zdjęcie) dokumentu potwierdzającego przeniesienie własności pojazdu. Niestety, państwowy system ma poważną wadę.
Jeśli zaznaczycie, że wasze dane znajdują się w dowodzie rejestracyjnym sprzedawanego auta system przekieruje was do spisu waszych pojazdów. Po zalogowaniu się profilem zaufanym waszym oczom ukazuje się lista. W teorii wystarczy więc wybrać konkretny egzemplarz i kliknąć "zgłoś sprzedaż". Problem w tym, że lista jest aktualizowana na bieżąco, więc jeśli nowy właściciel zdążył już odwiedzić wydział komunikacji, dany pojazd nie będzie już przypisany do was. Co wtedy?
Mam tego pecha, że na mojej liście nie było już wspomnianego Volvo V70, bo jak się okazało, dosłownie kilka godzin wcześniej nabywca odwiedził wydział komunikacji i przerejestrował auto. Nie przeszkadzało to jednak mojej aplikacji mObywatel (na telefonie), w której samochód wciąż był widoczny (aktualizuje się z opóźnieniem).
Wróciłem więc do instrukcji obsługi w serwisie gov.pl i... poległem. Po kilku kolejnych próbach skorzystania z państwowego serwisu, który za każdym razem przekonywał mnie, że mogę zgłosić sprzedaż za jego pośrednictwem, nie wytrzymałem i zadzwoniłem do wydziału komunikacji.
Na moje pytanie, dlaczego nie mogę, skoro ustawodawca daje mi na to 30 dni a zgłaszam się do niego po 5 odpowiedziała klasyczne:
Uprzejma pani z wydziału komunikacji poinformowała mnie telefonicznie, że do wyboru są teraz dwie opcje - albo wysłanie stosownych dokumentów (wniosek i kopia umowy) pocztą albo wizyta w urzędzie. Plus jest tylko taki, że nie muszę fatygować się do samego wydziału komunikacji - wystarczy, że wrzucę stosowną korespondencje do skrzynki podawczej. Musze jednak pojawić się w urzędzie w godzinach pracy lub wybrać się na pocztę, co samo w sobie naraża mnie na niewysłowioną traumę.
Pomijam już fakt, że samo zgłoszenie sprzedaży w przypadku pojazdu, który w CEPiK-u ma już przecież nowego właściciela, jest kompletnie bez sensu. Rozumiem jednak, że intencją ustawodawcy było "uporządkowanie" państwowej bazy, więc nie mam o to pretensji. Mam natomioast pretensję o to, że opisany mechanizm działa od przeszło trzech lat i najwyraźniej nikomu nie przyszło do głowy by: a - ostrzec sprzedających przed problemem, b - usprawnić wadliwe rozwiązanie.
Na szczęście nie poddałem się bez walki i mimo telefonicznych zapewnień pani z wydziału komunikacji, że nic nie da się już zrobić, podszedłem do zadania w sposób twórczy. Przespałem się z problemem i wróciłem do formularza kolejnego dnia.
Chcąc zgłosić sprzedaż w serwisie gov.pl trzeba odpowiedzieć na kilka krótkich pytań - jedno z nich dotyczy tego, czy "twoje dane widnieją w dowodzie rejestracyjnym". W tym miejscu mnie olśniło - skoro wiem, że nowy właściciel przerejestrował auto, musiał też otrzymać nowy dowód rejestracyjny. Sęk w tym, że zgłaszając zbycie nie musicie (a bez kontaktu z nabywcą wręcz nie możecie) wiedzieć, czy ten odwiedził już wydział komunikacji. W momencie wyboru nie macie też co liczyć na żadną "pomoc" - opcje są dwie - tak lub nie. Jeśli nie "kliknie" wam, że brak pojazdu na waszej liście nie jest błędem, a wynikać może z faktu, że nowy właściciel już go przerejestrował, nie wpadniecie na to, że waszych danych może już nie być w (nowym) dowodzie.
Zaznaczyłem więc opcję "nie" i...bingo! Trafiłem na formularz, w którym dane pojazdu i nowego właściciela można wpisać "z ręki". Dalej poszło już z górki, kilka logowań do bankowości elektronicznej, załączenie pliku ze skanem umowy, podpis elektroniczny i... GOTOWE.
Kombinowanie zajęło mi wprawdzie dwa dni, ale rzeczywiście załatwiłem sprawę bez wychodzenia z domu, chociaż pani z wydziału komunikacji przekonywała mnie, że nie da się tego zrobić.
Trudno jednak mieć pretensję do urzędniczki, która naprawdę chciała mi pomoc, że nie wykazała dostatecznej determinacji w zgłębianiu tajników państwowego systemu. Jego obsługa powinna być przecież na tyle prosta i intuicyjna, by radzili sobie z nią nie tylko zaprawieni w bojach z wydziałami komunikacji dziennikarze motoryzacyjni z blisko 20-letnim stażem, ale też piekarz, rolnik czy dentysta, którzy raczej nie muszą szczegółowo znać tych urzędowych procedur.