Upadają PKS-y. Bez samochodu nie da się żyć
Miejscy aktywiści roztaczają utopijne wizje miast, w których nie ma samochodów. Tymczasem wystarczy wyjechać z Warszawy, Krakowa czy Wrocławia, czasem nawet kilkanaście kilometrów, by przekonać się, że samochód to nie jest fanaberia, ale przedmiot niezbędny do życia.
Nad tematem pochylił się piątkowy "Dziennik Gazeta Prawna", który napisał: "W PRL wszyscy marzyli o własnym aucie. Teraz coraz częściej walczymy raczej o przywrócenie skasowanych połączeń autobusowych".
Gazeta informuje, że "choć w ostatnich dwóch-trzech latach coraz głośniej mówi się o konieczności walki z wykluczeniem komunikacyjnym, problem wciąż się pogłębia". "Prawdziwe spustoszenie wywołała pandemia COVID-19. Wciąż słychać o upadku kolejnych przewoźników oraz zamykaniu lokalnych tras. Na przykład we wrześniu ostatnie kursy skasował PKS +Trans-Pol+ Legnica, a PKS w Bolesławcu wprowadził ogromne cięcia. Całkiem niedawno przewozy zlikwidował łódzki PKS" - podkreśla. Nie lepiej jest na wschodzie, gdzie upadły m.in. PKS Chełm, także firmy z Włodawy, Zamościa czy Hrubieszowa.
Jak czytamy, "według danych GUS w 2020 r. liczba podróżnych pozamiejskiej komunikacji autobusowej w stosunku do roku poprzedniego spadła o ponad połowę - z 327 mln do 157 mln". "A w 2000 r. długość regularnych linii autobusowych wynosiła prawie 1,3 mln km, a w zeszłym roku zmniejszyła się do 480 tys. km" - dodano.
Dziennik zwraca uwagę, że "zanikanie transportu publicznego oznacza, że w wielu rejonach kraju mieszkańcy są zmuszeni do korzystania z samochodów". "To zaś sprawia, że narastają inne problemy. Korki, które kiedyś widzieliśmy w dużych miastach, teraz paraliżują mniejsze ośrodki. Duży problem mają osoby starsze, które nie mogą dotrzeć do lekarza czy na zakupy. To też spory kłopot dla uczniów dojeżdżających do szkół średnich, bo ciężar codziennego ich dowożenia na lekcje często spoczywa na rodzicach (samorządy mają obowiązek zapewnienia dowozu jedynie uczniom podstawówek)" - wyjaśnia.
"DGP" podaje, że "teraz największe białe plamy komunikacyjne - czyli obszary bez zorganizowanej komunikacji publicznej - znajdują się głównie w rejonach mniej zaludnionych: na Mazurach, w Bieszczadach, ale także w wielu częściach Dolnego Śląska czy w Lubuskiem".
***