Ruszył proces ws. wypadku karetki na przejeździe w Puszczykowie

​W poznańskim sądzie rozpoczął się w piątek proces ws. wypadku karetki pogotowia na przejeździe kolejowym w Puszczykowie. W zdarzeniu zginęły dwie osoby; lekarz i ratownik medyczny. Kierowcę, który przeżył wypadek, oskarżono o nieumyślne spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym.

Tyle zostało z karetki po wypadku
Tyle zostało z karetki po wypadkuRafał GaglewskiReporter

Do wypadku na przejeździe kolejowym w podpoznańskim Puszczykowie doszło na początku kwietnia 2019 roku. W karetkę pogotowia, która utknęła na torach między opuszczonymi rogatkami, uderzył pociąg. Zginął 30-letni lekarz i 42-letni ratownik medyczny. Kierowca z poważnymi obrażeniami trafił do szpitala.

Prokuratura oskarżyła kierowcę karetki Sebastiana Stachowiaka (zgodził się na publikację pełnych danych - PAP), o nieumyślne spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym, w wyniku której śmierć poniosły dwie osoby. Czyn ten zagrożony jest karą pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat więzienia.W piątek przed Sądem Okręgowym w Poznaniu rozpoczął się proces w sprawie wypadku. Oskarżony częściowo przyznał się do winy - poza fragmentem, że wjechał na przejazd przy zamkniętych rogatkach. Jak tłumaczył, w pogotowiu pracował 16 lat i często się zdarzało, że dróżnicy otwierali rogatki - przeciwne dla kierunku ruchu - dla karetek jadących jako pojazdy uprzywilejowane. Jak wskazał, "nigdy nikt nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń - wszyscy tak jeżdżą".

"To była normalna procedura przejazdu przez takie zamknięte z jednej strony rogatki. Zawsze dróżnicy jak jedziemy na sygnałach otwierają, te pod prąd, i tak było tym razem. Samego momentu wypadku nie pamiętam. Pamiętam tylko jakieś szczątkowe fragmenty" - podkreślił.

"Wiem, że to niewiele zmieni w sprawie, ale, jeszcze raz z tego miejsca, chciałbym przeprosić rodziny ofiar tego wypadku, które najbardziej dotknęła ta tragedia. To była tragedia także dla mnie, bo też wspominam to cały czas, myślę o tym codziennie praktycznie" - dodał.Oskarżony tłumaczył w sądzie, że w Polsce nie ma systemu szkolenia kierowców jeżdżących karetkami. "Nie ma też żadnego przekazu, że te rogatki kolejowe się łamią; dowiedziałem się o tym jakieś pół roku po wypadku" - zaznaczył.W piątek sąd przesłuchał także świadków. Jednym z nich był Sławomir P., który w momencie wypadku czekał na swój pociąg na stacji w Puszczykowie."Widziałem zdarzenie, widziałem jak pociąg potrącił busa. Wtedy nie wiedziałem, że to była karetka. Stałem tyłem, widziałem tylko moment wydarzenia; nie zauważyłem, jak tej pojazd wjechał na przejazd" - powiedział.

Zeznania składał także Piotr Sz., który jechał wówczas samochodem. "Jechałem bezpośrednio za karetką do przejazdu w Puszczykowie. Widziałem jak karetka przejechała na lewy pas i wjechała pod otwarty szlaban. Wtedy zamykał się prawy szlaban, dla mojego kierunku ruchu. Wydawało mi się to zupełnie naturalne, wiele razy widziałem, że karetki tak przejeżdżają. Ja nawet nie wiedziałem, że ten przejazd w Puszczykowie nie jest obsługiwany przez dróżnika. Kiedy karetka zaczęła wjeżdżać i zaczął się zamykać szlaban, pomyślałem: co ci dróżnicy robią? Chciałem nawet nagrać to zdarzenie telefonem, ale nie zdążyłem; zobaczyłem tylko nadjeżdżający z impetem pociąg, który zmiótł karetkę" - mówił."To był dla mnie taki szok: karetka najpierw stała, potem już jej nie było. Pobiegliśmy zobaczyć co się stało, zaczęliśmy też od razu dzwonić do służb" - dodał.Zeznania składał także kierownik pociągu, który uderzył w karetkę, Wiesław M. Jak mówił, "zerwaliśmy hamulce, był straszny huk, ciemno".

"Przeszliśmy z konduktorem po pociągu, żeby sprawdzić czy nikomu z pasażerów nic się nie stało. Potem wzięliśmy apteczkę i poszliśmy w stronę karetki. Tam się dowiedzieliśmy, że służby ratunkowe zostały już wezwane" - mówił.Sąd przesłuchał też maszynistę pociągu Huberta S. Świadek wskazał, że pociąg intercity relacji Katowice-Gdynia nie zatrzymuje się na stacji w Puszczykowie. Dodał, że w dniu zdarzenia była ładna pogoda, nie było problemów z widocznością."W tym miejscu jest też taka sytuacja, że są lasy, potem są osłony dźwiękowe i łuk trasy kolejowej, dlatego też zauważyłem tę karetkę może 3-4 sekundy przed uderzeniem. Zacząłem hamować, dałem sygnał dźwiękowy i nastąpiło uderzenie. Na skutek wypadku lokomotywa się wykoleiła" - podkreślił.Zeznania w sprawie składał również ratownik medyczny Robert J. z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego SP ZOZ w Poznaniu, który był na miejscu wypadku chwilę po zdarzeniu. Przed sądem mówił, że tamtego dnia pogotowie zostało zadysponowane do pilnego przewiezienia pacjenta ze szpitala w Puszczykowie do placówki w Poznaniu, w celu wykonania zabiegu ratującego życie."Jako ratownik medyczny też czasami łamię przepisy ruchu drogowego. Przejazd samochodem uprzywilejowanym daje nam możliwości przejazdu na czerwonym świetle, czy wjechania pod prąd, aby jak najszybciej dotrzeć do pacjenta. Zdarzały się takie sytuacje, kiedy podjeżdżaliśmy pod szlaban i dróżnik otwierał nam rogatki, aby umożliwić nam przejazd" - zaznaczył.Dodał, że przed tym wypadkiem nie było jakichkolwiek szkoleń dla kierowców karetek na temat tego, jak poruszać się pojazdem uprzywilejowanym; "nie wymagało też tego żadne prawo". Wskazał, że kierowcy karetek bazowali głównie na swoich własnych doświadczeniach, dzielili się też doświadczeniami z innymi ratownikami.Kolejna rozprawa odbędzie się 26 listopada.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas