​"Mistrzowie kierownicy" jeżdżą na centymetry

Liczba wypadków oraz ich ofiar na polskich drogach w ubiegłym roku zmalała, ale na autostradach, niestety - wzrosła. Daje to argument tym, którzy domagają się obniżenia limitów dopuszczalnej prędkości na trasach szybkiego ruchu. Niewykluczone są również inne zmiany w przepisach.

W 2017 r. na autostradach i drogach ekspresowych doszło ogółem do 845 wypadków, w których życie straciło 120 osób, a 1221 zostało rannych. Jeżeli chodzi o same autostrady, to liczba wypadków w porównaniu z rokiem 2016 wzrosła z 415 do 478, liczba zabitych z 50 do 70, a rannych z 607 do 697. Najniebezpieczniejszą autostradą pozostaje A4 (206 wypadków, 33 ofiary śmiertelne, 290 rannych).

Za przyczynę 165 wypadków, w których zginęło 16 osób, a 243 zostały ranne, uznano zbyt szybką jazdę. Nie brakuje głosów, również ze strony Europejskiej Rady Bezpieczeństwa Transportu, postulujących obniżenie dopuszczalnej prędkości na autostradach z obecnych 140 km/godz. (w żadnym innym kraju członkowskim Unii Europejskiej, poza Niemcami, nie można jeździć równie szybko) do 130, albo nawet 120 km/godz.

Reklama

Według policyjnych statystyk drugą z głównych przyczyn nieszczęść na autostradach był i jest zbyt mały odstęp między pojazdami: 112 wypadków, 11 zabitych, 184 rannych w 2017 r. W dziale "Bezpieczna Prędkość" Programu Realizacyjnego na lata 2018-2019 Narodowego Programu Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego 2013-2020, opublikowanego na początku kwietnia przez Krajową Radę Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, znalazł się punkt, opisany jako "Analiza warunków i zasad wprowadzenia obowiązku zachowania odpowiednich odstępów między pojazdami na drogach szybkiego ruchu".  Skutkiem owej analizy ma być wprowadzenie do polskiego prawa przepisu, pozwalającego na karanie kierowcy nie tylko wtedy, gdy najedzie na tył poprzedzającego auta i doprowadzi do kolizji lub wypadku, lecz już za samo niezachowanie właściwej odległości między pojazdami.

Chyba każdy spotkał się z "mistrzami kierownicy", którzy zbliżając się na centymetry do zderzaka jadącego przed nimi samochodu starają się zmusić jego kierowcę do ustąpienia im drogi. Jest to skrajnie irytujące i niebezpieczne, dlatego inicjatywie KRBRD należałoby tylko przyklasnąć. Ale... No właśnie...

Spójrzmy na utrwalone nawyki i ludzką lekkomyślność. Za coraz ważniejszą przyczynę wypadków uważa się prowadzenie rozmów przez telefony komórkowe. I co? I mimo licznych akcji edukacyjnych, ostrzeżeń, kar grożących za takie zachowanie, bogatej oferty samochodowych zestawów głośnomówiących, możliwości kupna auta wyposażonego fabrycznie w taką instalację, wciąż powszechnie widuje się kierowców z komórką przy uchu. W przypadku przepisu, nakazującego zachowanie bezpiecznej odległości między pojazdami, będzie jeszcze gorzej.

Znane są kontrowersje, dotyczące mandatów za nadmierną prędkość, wystawianych na podstawie nagrań z policyjnych wideorejestratorów. Wyobraźmy sobie teraz spory na temat dokładności pomiaru dystansu pomiędzy poruszającymi się samochodami. 48, 52 czy może 55 metrów? Trzeba też będzie sprecyzować pojęcie bezpiecznej odległości, która zależy przecież nie tylko od prędkości obu pojazdów, ale też od nawierzchni drogi (na śliskim droga hamowania się wydłuża), stanu ogumienia w aucie itp. Czy nie skończy się na tym, że dla uniknięcia dyskusji i zaoszczędzenia roboty sądom, karani będą tylko pechowcy, którym zdarzy się dojechać zbyt blisko do nieoznakowanego radiowozu?

Ktoś, kto na polskiej drodze stara się zachować bezpieczną odległość od poprzedzającego pojazdu, jest natychmiast wyprzedzany i przed maską jego samochodu pojawia się inne auto. Bo przecież "była luka"... Jakoś trudno uwierzyć, że jakikolwiek przepis potrafi to zmienić.

       

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy