Wypadek w Szaflarach, czyli nagonka na egzaminatora

Tragiczny wypadek na przejeździe kolejowym w Szaflarach, podczas którego zginęła 18-letnia dziewczyna zdająca egzamin na prawo jazdy, wstrząsnął opinią publiczną. Wydarzenie to miało szczególny wydźwięk także dlatego, że egzaminator zdołał w ostatniej chwili opuścić samochód, podczas gdy dziewczyna w nim pozostała. Ten tekst nie został bynajmniej napisany w celu obrony egzaminatora ani jego usprawiedliwiania. Jest jedynie apelem o obiektywizm i profesjonalizm oraz zwykłą uczciwość.

Wypadek w Szaflarach to bez wątpienia wielka tragedia dla najbliższych Angeliki i serdecznie im współczuję. Nie zamierzam jednak wypowiadać się o ewentualnej winie egzaminatora, bo po prostu od tego jest sąd.  Sądy są w Polsce różne, nie zawsze oceniają sprawiedliwie, a i samo prawo pozostawia wiele do życzenia. Mimo to nie może być tak, że o winie decyduje opinia publiczna albo media.

W tej sprawie powstało bardzo wiele materiałów w internecie i w mediach. Niestety, trudno w nich dopatrzyć się obiektywizmu. Można za to zasmakować klimatu niezdrowej sensacji. Przypomnijmy najpierw to tragiczne zdarzenie, zarejestrowane przez monitoring pobliskiej firmy:

Reklama

Widzimy czerwone Suzuki egzaminacyjne, które wjeżdża na przejazd i łagodnie się na nim zatrzymuje. Po 8 sekundach następuje wypadek, pociąg uderza w samochód.

37 sekund, wyrok już zapadł czyli igrzyska dla gawiedzi

A teraz zobaczcie kolejny filmik, który ktoś opublikował na podstawie sensacyjnego artykułu w jednym z tabloidów:

Egzaminator miał rzekomo 37 sekund na uratowanie zdającej egzamin dziewczyny. Tak napisano w  tej gazecie. W rzeczywistości od wjechania samochodu na przejazd do wypadku upłynęło zaledwie 8 sekund, co można łatwo sprawdzić oglądając pierwszy film.

Ktoś, nie weryfikując brukowcowych bredni, tworzy filmik mający być prawdopodobnie epitafium dla zmarłej, a jednocześnie stanowić oskarżenie wobec egzaminatora. Bo miał rzekomo 37 sekund, ale nic nie zrobił. W wielu mediach powtarzana jest ta błędna informacja i nikt nawet nie próbuje ustalić, czy to prawda.

37 sekund, to czas, który upływa od ukazania się pociągu na horyzoncie do momentu dojechania do przejazdu. W rzeczywistości jednak samochód egzaminacyjny wjechał na przejazd znacznie później, kiedy to pociąg był dużo bliżej. Czasu na opuszczenie auta pozostało więc zdecydowanie mniej, zaledwie 8 sekund. No cóż, nierzetelność i niefachowość pismaków nie dziwi już chyba nikogo.

Tu z kolei kompletne dyletanctwo jakiegoś redaktora-amatora:

Możemy się dowiedzieć, że już odbyła się rozprawa i egzaminator otrzymał wyrok! Tym wyrokiem ma być... poręczenie majątkowe. Ręce opadają. Jeśli ktoś bierze się za realizację takich materiałów i publikuje je w internecie, to mógłby wykazać się chociaż elementarną wiedzą z zakresu prawa. Naprawdę trudno słuchać tego bełkotu, w dodatku z głosem automatycznego  lektora i dzielonymi bez sensu zdaniami.

Okazuje się jednak, że wielu internautów bierze takie wypociny za prawdziwą informację. Wystarczy spojrzeć na komentarze (pisownia oczywiście oryginalna):

... co to za sędzia sądził zaj.... sędzie

... Su(...)  jeden, pewnie jest dumny z wyroku sadu menda spoleczna

... 10 tys zł tyle jest warte ludzkie życie

... Gwizdy dla sądu za tak niski wyrok ..KPINY ....

Jak się okazuje, spora część piszących komentarze nie ma zielonego pojęcia o prawie. Jaki wyrok?! Sąd wydał na razie tylko postanowienie o zastosowaniu poręczenia majątkowego wobec egzaminatora, a także wydał zakaz opuszczania przez niego kraju i nakazał dozór policyjny. Nie odbyła się oczywiście żadna rozprawa, więc jak sąd mógł wydać wyrok?

Ludzie, starajcie się chociaż trochę myśleć. Wiem, że dla niektórych to niełatwe, bo szarych komórek nie staje, ale przynajmniej warto próbować.

Są jednak (nieliczni wprawdzie) internauci, którzy myśleć potrafią. Dowodzą tego ich wypowiedzi:

...  Jaki wyrok, co ty pieprzysz? To są na razie czynności przygotowawcze

... Co za deb... taki film zrobił, a osoby które piszą dziwne komentarze, to są na równi z jego poziomem. Wyrok Sądu z 28 sierpnia, jeszcze nie ma żadnego wyroku,(...)  jak ktoś tego nie rozumie to proponuję do książek zerknąć, a nie w telefonach i tabletach siedzieć, a potem pisać bzdury.

Pokaż k...  nagranie jak gość się uśmiecha do dziennikarzy i mówi "róbcie jeszcze" z tą radością. K... dziennikarze się znaleźli...

No właśnie, czy gdzieś widać te zdjęcia, na których egzaminator tak radośnie się uśmiecha? A zresztą wyobraźcie sobie, że wychodzicie z sądu jako podejrzani o popełnienie przestępstwa, o spowodowanie tak tragicznego wypadku, a tu już warują natrętni fotoreporterzy i pchają wam przed twarz swoje aparaty. Tylko czekają na sensacyjkę, na jakiś gest.  Padają zjadliwe i prowokacyjne pytania: "Czy nie czuje pan wyrzutów sumienia?", "Czy nie czuje pan się winny?", "Jak pan będzie teraz z tym żył?", "Co by pan powiedział rodzicom tej dziewczyny?".

Tak właśnie robi się nagonkę, tak tworzy się sensację i produkuje chwytliwe materiały, manipulując wami, szanowni czytelnicy. Nie chodzi tu o żadną rzetelność dziennikarską, o obiektywne przekazywanie faktów. A skąd! Trzeba podgrzać atmosferę, podpuścić gawiedź, pograć na emocjach, bo wtedy więcej czytelników można pozyskać. A że są to czytelnicy prymitywni, nierozgarnięci i niemający nawet elementarnej wiedzy, nie stanowi przeszkody.

To nie pierwszy taki wypadek

Tragiczne zdarzenie w Szaflarach nie jest pierwszym wypadkiem wjechania pod pociąg samochodu z literą "L" na dachu.

W lipcu 2012 roku w miejscowości Twierdziń (okolice Mogilna, kujawsko-pomorskie) samochód nauki jazdy wjechał na przejazd i zatrzymał się na nim z powodu zgaśnięcia silnika. Tam faktycznie przez kilkadziesiąt sekund 27-letni instruktor i 18-letnia kursantka próbowali uruchomić auto. Nie udało im się to i pociąg uderzył w samochód. Kursantka zginęła, instruktor w ciężkim stanie został przewieziony do szpitala.

Wówczas jednak nie było takiej nagonki na instruktora, chociaż miał on zdecydowanie więcej czasu na ewakuację kursantki i siebie z pojazdu, niż egzaminator w Szaflarach.

Kolejny podobny wypadek miał miejsce w 2014 roku w woj. mazowieckim. Scenariusz był identyczny. Pociąg hamował, trąbił, a instruktor i kursantka nadal siedzieli w pojeździe i próbowali uruchomić silnik. Przeszło minutę! I czekali na śmierć.

Do tego można przypomnieć jeszcze inne tragiczne wypadki z udziałem samochodów nauki jazdy. W styczniu br. w miejscowości Święte koło Świecia (woj. kujawsko-pomorskie) prowadzona przez 18-letniego kursanta Toyota Yaris nagle zjechała na łuku drogi na pas ruchu dla przeciwnego kierunku. Doszło do czołowego zderzenia z ciężarówką marki MAN. Na miejscu zginął kierujący oraz inny, 34-letni kursant, jadący jako pasażer. 42-letni instruktor z obrażeniami ciała trafił do szpitala

Całkiem niedawno, bo 19  maja br. w miejscowości Żuków zderzyły się na skrzyżowaniu dwa samochody. Lexus zderzył się z Toyotą Yaris, autem do nauki jazdy. Tym samochodem kierował 21-letni kursant, instruktor siedział obok. Na tylnym siedzeniu "elki" podróżowała jeszcze jedna kursantka, która odniosła ciężkie rany i zmarła po przewiezieniu helikopterem do szpitala. Oprócz niej, w wypadku zostały ranne dwie osoby. Ze wstępnych ustaleń sochaczewskiej policji wynika, że kursant kierujący autem do nauki jazdy nie ustąpił pierwszeństwa na skrzyżowaniu i doprowadził do zderzenia z Lexusem.

We wszystkich tych tragicznych zdarzeniach nie było jednak takiej nagonki na instruktorów, którzy prowadzili szkolenie, jaka ma obecne miejsce wobec egzaminatora. Dlaczego? No bo to byli instruktorzy, a nie egzaminatorzy. Egzaminatorzy są przez część publiki wręcz znienawidzeni, a powód tego jest bardzo prosty: jeśli ktoś nie zdał egzaminu, to oczywiście wyłącznie przez egzaminatora. Przecież jeździ wspaniale, mówią mu o tym tatuś, starszy brat i kumple, tylko ten wredny egzaminator, zapewne ubek, emerytowany policjant albo były wojskowy, czepia się bezpodstawnie... Za własne porażki, za swoją nieudolność i indolencję najłatwiej obwinić kogoś. 

Osoba egzaminowana też jest kierującym!

Na podstawie wypowiedzi wielu internautów można by dojść do wniosku, że osoba egzaminowana jest jak niewinne, bezbronne dziecię, za to egzaminator musi czuwać nad wszystkim. Jeden ze "znawców" zamieszcza pod wyżej prezentowanym szmatławym filmikiem komentarz (pisownia oryginalna):

W przepisach wyraźnie jest zapisane ze za życie kursanta odpowiada INSTRUKTOR! BADZ EGZAMINATOR!

To proszę wskazać taki przepis, szanowny "ekspercie". No? Jaki to przepis tak stanowi? Boże, od takiego wymądrzania się wszystkich tego rodzaju "specjalistów" robi się niedobrze. Każdy wie wszystko najlepiej, każdy zjadł wszystkie rozumy.

Ja za to zacytuję wam odpowiedź podsekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji - z upoważnienia ministra -  na interpelację nr 9791 w sprawie odpowiedzialności za zdarzenia drogowe osób zdających egzamin na prawo jazdy:

(...) osoba egzaminowana, zgodnie z dyspozycją art. 2 pkt. 20 ustawy z dnia 20 czerwca 1997 r. Prawo o ruchu drogowym (Dz. U. z 2005 r., Nr 108, poz. 908, z późn. zm.) jest kierującym pojazdem. W przypadku kierującego pojazdem nie ma znaczenia kwestia posiadania przez niego uprawnień do kierowania. W związku z powyższym osoba egzaminowana może ponieść odpowiedzialność za spowodowanie zagrożenia bezpieczeństwa w ruchu drogowym, jeśli w sposób zawiniony dopuściła się naruszenia zasad bezpieczeństwa w ruchu (art. 86 §1 Kodeksu wykroczeń).

Nie można jednakże pominąć roli egzaminatora i wpływu, jaki ma na prowadzenie pojazdu przez osobę egzaminowaną poprzez wydawanie wiążących poleceń, a także oddziaływanie na dodatkowe urządzenia zamontowane w pojeździe. Dlatego też egzaminator w czasie trwania egzaminu praktycznego traktowany jest jako współprowadzący pojazd, z wszelkimi wynikającymi z tego faktu konsekwencjami.

Żeby nie było nieporozumień, od razu wyjaśniam: ja nie obwiniam za tragedię w Szaflarach dziewczyny zdającej egzamin. Chcę natomiast sprostować zarzuty, że egzaminator odpowiada zawsze za wszystko. Egzaminator jest współprowadzącym pojazd.

Oto pouczający przykład: w 2007 r. pewna kursantka, podczas jazdy z instruktorem w Radzyniu Podlaskim, straciła panowanie nad kierowanym przez nią samochodem i doprowadziła do zderzenia czołowego z innym autem osobowym. W wyniku tego wypadku zginęła kierująca tamtym autem kobieta oraz druga kursantka, obecna w samochodzie nauki jazdy.

Sąd uznał winnymi zarówno instruktora, jak i kursantkę. Kursantkę skazał na półtora roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata oraz na 3000 złotych grzywny, natomiast Instruktora na dwa i pół roku pozbawienia wolności (bez zawieszenia), zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych na trzy lata i zakaz wykonywania zawodu instruktora również na 3 lata.

- Polskie prawo nie wyłącza z odpowiedzialności prawnej osoby kierującej samochodem pod nadzorem instruktora - powiedział w uzasadnieniu wyroku sędzia, który przewodniczył rozprawie.

Dlaczego zabrał ją na przejazd?

Niektórzy "znawcy" kierowali do egzaminatora pretensje, że kazał egzaminowanej dziewczynie pojechać na przejazd kolejowy. Warto więc przypomnieć, że "Przejazd przez torowisko tramwajowe i kolejowe" stanowi jedno z zadań egzaminacyjnych, konkretnie zadanie 13 w tabeli nr 7 załącznika do rozporządzenia Ministra Infrastruktury i Budownictwa w sprawie egzaminowania osób ubiegających się o uprawnienia do kierowania pojazdami, szkolenia, egzaminowania i uzyskiwania uprawnień przez egzaminatorów oraz wzorów dokumentów stosowanych w tych sprawach z dnia 24 lutego 2016 r. (poz. 232).

Egzaminator ma więc nie tylko prawo, ale obowiązek przejechania z osobą ubiegającą się o prawo jazdy przez przejazd tramwajowy i kolejowy, o ile w danej miejscowości takie przejazdy występują. 

Dlaczego jej nie ostrzegł, że musi się zatrzymać?

Spotkałem też i takie wypowiedzi, że egzaminator powinien podpowiedzieć dziewczynie, że ma się zatrzymać przed przejazdem kolejowym ze względu na znak "Stop". Bzdura! Egzaminator to nie instruktor, który uczy. Egzaminator ma tylko oceniać, jak kieruje samochodem osoba ubiegająca się o prawo jazdy. Nie można więc oczekiwać, że egzaminator będzie podpowiadał: "Niech pani uważa, tu jest znak "stop", musi się pani przed nim zatrzymać".

Na takie uwagi było miejsce podczas szkolenia z instruktorem. Prawdą jest też, że egzaminator nie może uprzedzać błędu zdającego, tzn. zahamować pojazd, przypuszczając, że kierujący nie zauważy znaku "stop". Wówczas mógłby spotkać się z zarzutem: "ja właśnie chciałam zahamować, a pan niepotrzebnie nacisnął hamulec".

Na czym polegał błąd egzaminatora

Trudno zapewne będzie ocenić, dlaczego czerwone Suzuki w Szaflarach zatrzymało się na przejeździe kolejowym. Zwróćcie uwagę, że auto zatrzymuje się łagodnie, a nie w sposób gwałtowny (widać to na pierwszym filmie). Bardziej prawdopodobne wydaje się, że to kierująca na skutek zdenerwowania doprowadziła do zgaśnięcia silnika. Nie można też wykluczyć, że egzaminator nacisnął na chwilę hamulec doprowadzając do zduszenia silnika. Samochody egzaminacyjne nie mają jednak rejestratora, który pozwalałby ustalić, kto nacisnął pedał hamulca.

Zasadniczy błąd egzaminatora polegał oczywiście na tym, że dopuścił do wjechania samochodu na przejazd. W chwili, kiedy zauważył, że zdająca minęła znak "stop" oraz "krzyż św. Andrzeja" umieszczone na tym samym słupku, powinien natychmiast zahamować pojazd.

W ten sposób zapobiegłby wjechaniu samochodu egzaminacyjnego na tory i nie doprowadziłby do zagrożenia. Eksperyment procesowy wykazał, że była taka możliwość, albowiem znaki te znajdują się w odległości około 10 m od przejazdu. Jak ustalono, pojazd egzaminacyjny poruszał się z prędkością 17 km/h, a więc na tym dystansie z pewnością mógł się zatrzymać.

Co do tego błędu egzaminatora nie można mieć raczej wątpliwości. Jedynym usprawiedliwieniem mogłaby być awaria hamulca znajdującego się po stronie egzaminatora. Biorąc jednak pod uwagę konstrukcję tego hamulca, tzn. mechaniczne połączenie go z hamulcem kierowcy, takie zdarzenie niemal ze stuprocentową pewnością można wykluczyć. Dlaczego egzaminator popełnił taki błąd? To wie tylko on sam. Uważam, że za popełnienie tego błędu egzaminator powinien być osądzony.

Wątpliwości budzi też zarzut prokuratury: "nieumyślne sprowadzenie katastrofy w ruchu lądowym". Jeśli w ten sposób oceniać, to tak samo należałoby zakwalifikować czyny tych kierowców:

Czy oni nie spowodowali zatem katastrofy w ruchu lądowym?

Zgodnie z art. 173 (§ 1) "Kto sprowadza katastrofę w ruchu lądowym, wodnym lub powietrznym zagrażającą życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10".

§ 2 tegoż artykułu stanowi: "Jeżeli sprawca działa nieumyślnie, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5".

§ 4 z kolei przewiduje: "Jeżeli następstwem czynu określonego w § 2 jest śmierć człowieka lub ciężki uszczerbek na zdrowiu wielu osób, sprawca podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8".

Kodeks karny ani inne akty prawne nie zawierają wprawdzie definicji katastrofy w ruchu lądowym, ale czy w tym wypadku można naprawdę mówić o katastrofie? Chyba, że hipotetycznie domniemywając, iż obrażenia mogły grozić maszyniście i pasażerom pociągu. Nikt w pociągu nie doznał jednak najmniejszego uszczerbku na zdrowiu. Przy takim rozumowaniu każde wjechanie samochodu pod tramwaj też należałoby uznać za sprowadzenie katastrofy w ruchu lądowym. Albo każdy wypadek, w którym ktoś poniósł śmierć.

Większość współczesnych glosatorów (np. Ryszard Stefański) uważa, że liczba co najmniej 10 osób (nie licząc sprawcy) pozwala stwierdzić, że jest to "wiele osób". Z kolei w uchwale Sądu Najwyższego (KZP 2/74, OSNKW 1975, nr 3-4, poz. 33) przyjęto, że katastrofa w ruchu lądowym to "wydarzenie zakłócające w sposób nagły i groźny ruch lądowy, sprowadzające konkretne, rozległe i dotkliwe skutki obejmujące większą liczbę ludzi lub mienie w znacznych rozmiarach oraz niosące ze sobą zagrożenie bezpieczeństwa powszechnego".

Czy można więc mówić o wypadku w Szaflarach jako o sprowadzeniu katastrofy w ruchu lądowym?  Jest to bez wątpienia prawdziwy dramat i  bardzo wstrząsające zdarzenie, ale myślę, że taki zarzut prokuratury nie ostanie się przez sądem.

Dlaczego jej nie ratował?

Padły też krwiożercze zarzuty internautów i niektórych "dziennikarzy", że egzaminator jak tchórz uciekł z samochodu, a zostawił w nim dziewczynę. Przypomnijmy jednak, że od wjechania auta na przejazd do zderzenia z pociągiem upłynęło zaledwie 8 sekund. W tak krótkim czasie niewiele można było zrobić.

Oczywiście można zarzucić, że egzaminator powinien wykazać się solidarnością oraz bohaterstwem, pozostać w samochodzie i zginąć razem ze zdającą. Ciekawe jednak, czy ci, którzy tak piszą, sami postąpiliby w ów honorowy sposób widząc zbliżający  się ze znaczną prędkością pociąg?  Ewakuacja egzaminatora z samochodu była zapewne odruchem.

Istotnie, gdybym ja był na miejscu tego egzaminatora, krzyknąłbym: "Dziewczyno uciekaj"! Należy postawić pytanie: dlaczego egzaminator tak nie postąpił? Dlaczego nie nakazał dziewczynie natychmiastowego opuszczenia pojazdu? Ale takie samo pytanie można postawić także instruktorowi nauki jazdy, który w opisanym już wypadku w miejscowości Twierdziń przez prawię minutę próbował wraz z kursantką uruchomić auto, zamiast uciekać. To samo pytanie można postawić kierowcy autobusu, który po wjechaniu na przejazd w Modlinie machał ręką do maszynisty i w ogóle nie zainteresował się swoimi pasażerami.

Dlaczego nie udzielał jej pomocy?

Znaleźli się świadkowie, którzy twierdzą, że egzaminator nie udzielał pomocy rannej dziewczynie, lecz przyglądał się biernie. A ile jest takich wypadków, kiedy to wokół stoi tłum gapiów, na jezdni leży potrącony przez samochód człowiek i nikt nawet palcem nie kiwnie, by podjąć czynności ratujące życie. Jedni nie potrafią, inni się boją, jeszcze inni wolą przyglądać się i nagrywać zdarzenie swoimi smartfonami.

Wynika to z ogólnego lekceważenia nauki udzielania pierwszej pomocy w naszym kraju. Przecież większość z was w tej dziedzinie też niewiele potrafi albo nic. Zasady szkolenia i egzaminowania w tym zakresie pozostawiają bardzo wiele do życzenia. Kilka pytań na testach, pseudo-szkolenie w ośrodkach...

Oczywiście od egzaminatora należy wymagać znacznie więcej, niż od zwykłego kierowcy. Rzeczywistość jednak wygląda tak jak wygląda. W Polsce pokutuje brak profesjonalizmu w bardzo wielu dziedzinach. Egzaminatorzy też nie zawsze są perfekcyjnymi profesjonalistami. Za ten stan rzeczy odpowiadają jednak nie oni sami, ale system ich szkolenia, egzaminowania i zatrudniania.

Sami jesteście tacy wzorowi?

Każdy człowiek popełnia czasem błąd. Są kierowcy, którzy na skutek swojej głupoty i braku wyobraźni potrącają na przejściach pieszych, zabijają wiezione w swych autach dzieci, powodują zderzenia czołowe, a często na domiar złego stają się sprawcami wypadków pod wpływem alkoholu albo narkotyków. Jakie im należałoby wymierzać im kary, skoro niektórzy z was dla tego egzaminatora domagają się dożywocia?

Ciekawe też, czy gdyby zamiast tej 18-letniej dziewczyny egzamin zdawał 65-letni facet, też bylibyście  tak oburzeni i nazywalibyście egzaminatora mordercą?

Przykre jest to, że tak niewielu ludzi potrafi patrzeć na takie zdarzenia obiektywnie i myśleć, a nie łykać medialną papkę pełną bzdur i przeinaczeń. Nie znalazłem ani jednego materiału dziennikarskiego, w którym ktoś dokonałby tak obiektywnej i opartej na faktach analizy, jak powyższa. Nie jestem zarozumiały, ale po prostu bardzo smuci i niepokoi mnie ten totalny, wszechogarniający brak profesjonalizmu i myślenia. 

Nie znam egzaminatora, o którym piszę. Ani mnie on ziębi, ani parzy. Jeśli zawinił, to oczywiście powinien ponieść za to karę. Nie wy jesteście jednak od tego, by tę karę wymierzać. Mam nadzieję, że sąd spojrzy na tę tragedię profesjonalnie i nie ulegnie emocjom publiki.

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy