Widzisz zarośnięty znak drogowy? Zadzwoń!

W okresie letnim prawdziwa plagą staje się roślinność występująca przy drogach. Gałęzie drzew, a także liście bardzo skutecznie zasłaniają wiele znaków drogowych. W pobliżu skrzyżowań często rosną różne krzaki doskonale ograniczające widoczność. Nie jestem wrogiem zieleni. Cały problem polega jednak na tym, że o tę zieleń nikt nie dba…

W okresie letnim prawdziwa plagą staje się roślinność występująca przy drogach. Gałęzie drzew, a także liście bardzo skutecznie zasłaniają wiele znaków drogowych. W pobliżu skrzyżowań często rosną różne krzaki doskonale ograniczające widoczność. Nie jestem wrogiem zieleni. Cały problem polega jednak na tym, że o tę zieleń nikt nie dba…

Jeśli drzew nie przycina się regularnie, rozrastają się w sposób niekontrolowany. Bywa tak, że na skutek nadmiernej wysokości i zbyt dużej rozłożystości gałęzi ulegają one w końcu przewróceniu podczas silnych wichur. Często przewracają się na zaparkowane samochody i dopiero wówczas pojawiają się służby miejskie, które resztki takich drzew wycinają.

Krzewy i kwiaty są prawdziwą ozdobą miast, ale to nie oznacza, że krzaki powinny rosnąć w pobliżu skrzyżowań, gdyż bardzo wydatnie ograniczają widoczność.

Pół biedy, jeśli drzewo zasłania znak informujący na przykład o stacji benzynowej albo parkingu. Znacznie gorzej, jeśli zasłania znak dotyczący pierwszeństwa przejazdu. Popatrzcie na przykłady:

Reklama

To drzewo to chyba płacząca wierzba. Przepraszam, nie znam się dokładnie na drzewach, ale tak czy owak gałęzie nie powinny zasłaniać tak ważnych znaków jak "koniec drogi z pierwszeństwem" i "ustąp pierwszeństwa".

Jadąc tą drogą kierujący, który nie zauważy tych znaków, mógłby zakładać, że zbliża się do skrzyżowania dróg równorzędnych. Znaki mogą być dostrzeżone przez kierującego dopiero z odległości ok. 1,5 m, a i to nie jest pewne, bo wiatr może przecież poruszać gałęziami. Czy kierowca powinien skupić się na obserwacji drogi, czy może ma wpatrywać się w przydrożne gałęzie i odgadywać, jakie znak się tam znajduje?

A tutaj z kolei przykład wspaniałych, wysokich kwiatów, które równie wspaniale ograniczają widoczność na tym skrzyżowaniu:

O ironio, te kwiaty rosną tylko na samym narożniku skrzyżowania, a nieco dalej "trawnik" jest zupełnie łysy i przypomina raczej klepisko.

Dojeżdżając do takiego skrzyżowania do ostatniej chwili nie widzimy ruchu na drodze poprzecznej. Kierowca musi więc z konieczności zatrzymać się, chociaż przed tym skrzyżowaniem nie ma znaku "stop". Co więcej, pokazane na zdjęciu kwiaty widuję w okresie letnim na tym skrzyżowaniu co roku, już od wielu lat. A co to oznacza? Oczywiście to, że służby miejskie zapewne nigdy tu nie były i od paru lat nikt nie przeprowadzał inspekcji stanu widoczności na tym skrzyżowaniu. Za co bierzecie pieniądze, szanowni drogowcy?

Następny przykład:

Tego znaku "stop" w ogóle nie widać. Kompletna dżungla. Jak można dopuścić do takiego stanu rzeczy? Czy na każdym kroku musimy spotykać się z rażącym niedbalstwem i nieudolnością?

I jeszcze jeden ciekawy przypadek:

Tutaj również znak "stop" jest zupełnie niewidoczny. Co więcej, gałęzie wystają na jezdnię w taki sposób, że przejeżdżająca tędy w porze nocnej ciężarówka ma duże szanse na to, by rozpruć sobie plandekę.

Przypomnę, że wszystkie pokazane przykłady występują na drogach publicznych. Przepisy, a w szczególności Rozporządzenie w sprawie szczegółowych warunków technicznych znaków i sygnałów drogowych oraz warunków ich stosowania określają bardzo szczegółowo zasady rozmieszczania znaków, ich wymiary, barwy itd.

Co z tego, skoro drogowcy nie potrafią poradzić sobie z bujną roślinnością, która te znaki zasłania. A przecież wystarczy opracować harmonogram codziennych inspekcji, wsadzić do samochodu jakiegoś specjalistę i niech jeździ każdego dnia przez 8 godzin kolejno po wszystkich ulicach. Wykryłby on nie tylko zasłonięte znaki i skrzyżowania, ale także znaki uszkodzone albo zamazane, dziury w jezdni, błędy w oznakowaniu itp. Gdyby codzienne jeździło kilku takich inspektorów, to w ciągu miesiąca byliby w stanie skontrolować wszystkie ulice nawet w tak dużych miastach jak Warszawa, Kraków czy Gdańsk.

Obawiam się jednak, że urzędnicy o wiele bardziej lubią siedzieć za biurkami i z tej perspektywy oceniać rzeczywistość. A im wyższy stołek, tym trudniej zejść na ziemię i poznać sytuację z perspektywy zwykłego Kowalskiego.  Dlatego mam prośbę do was, szanowni czytelnicy. Jeśli zauważycie gdzieś zarośnięty gałęziami znak drogowy albo skrzyżowanie zasłonięte bujnymi krzakami, zadzwońcie do straży miejskiej albo na policję. Obie te służby maja obowiązek przyjąć od was zgłoszenie i niezwłocznie podjąć interwencję. Tu chodzi przecież o bezpieczeństwo!

Czy znowu musi sprawdzić się zasada "mądry Polak po szkodzie?" Czy musi dojść do wypadku, aby dopiero wtedy odpowiedzialne służby przycięły nadmiernie rozrośnięte drzewa lub krzewy? A swoją drogą może byłoby warto wprowadzić taką zasadę, że każdy dyrektor miejskiego lub lokalnego zarządu dróg raz w tygodniu ma obowiązek sam usiąść za kierownicą i przez cały dzień pracy jeździć po drogach, którymi zarządza. Może wtedy inaczej oceniałby skuteczność swoich działań niż zza dyrektorskiego biurka?

Polski kierowca


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy