Śmierć 90 dzieci. Czy ta liczba robi na kimś wrażenie?

1 września dzieci wracaja do szkół. Zacznie się rok szkolny. Samych pierwszaków, 6-latków, będzie w tym roku prawie pół miliona. Ile z nich stanie się ofiarami wypadków, bezmyślności, braku wyobraźni i niefrasobliwości dorosłych? W niektórych szkoły będą nie tylko klasy 1a, 1 b, ale i 1 h, 1 r...

W 2013 roku miały miejsce 3454 wypadki z udziałem dzieci. 90 poniosło śmierć, a rannych zostało 3747 najmłodszych uczestników ruchu. Czy te liczby robią na kimś wrażenie?

W naszym kraju istnieje taka zasada, że 1 września bardzo dużo się mówi o bezpieczeństwie dzieci na drogach, organizuje różne akcje, wystawia przed szkołami patrole policji, a maluchom funduje pogadanki. No a potem, jak to zwykle bywa, problem traktuje się już jako rozwiązany czyli "odbębniony".

Wychowanie komunikacyjne czy fikcja?

Dzieci mają o wiele bardziej chłonny umysł, niż dorośli. Wystarczy zobaczyć, jak szybko uczą się obsługi smartfona, tabletu, laptopa, jak świetnie radzą sobie w różnych grach komputerowych. Wykorzystując tę cechę naszych pociech powinniśmy je uczyć bezpiecznego poruszania się po drogach jak najwcześniej. Od chwili, kiedy po raz pierwszy wychodzimy z nimi na ulicę. Tylko czy chcemy i potrafimy to robić?

Reklama

W szkołach obowiązuje wychowanie komunikacyjne, obecnie włączone do przedmiotu "Technika". Czyli tak "na doczepkę". Jest wykładane w ramach  tzw. ścieżki międzyprzedmiotowej (ale "mądre" określenie!). Oznacza to, że zagadnienia z zakresu ruchu drogowego są omawianie w ramach nauki innych przedmiotów. Przyrody, plastyki, wf-u...

Nie ma nauczycieli wyspecjalizowanych i profesjonalnie przygotowanych do nauczania tego przedmiotu. Uczą więc także nauczycielki, które same nie mają nawet prawa jazdy.

Wszystko zależy zatem od konkretnego pedagoga. Jednemu się chce i stara się przekazać dzieciom jak najwięcej wiadomości o bezpiecznym poruszaniu się pod drogach, inny nie wysila się i  działa po najmniejszej linii oporu. Których jest więcej?

Są prawdziwi nauczyciele - pasjonaci, którzy opracowują nawet autorskie programy wychowania komunikacyjnego, sami przygotowują plansze, przeprowadzają z dziećmi zajęcia na ulicy, a nie tylko w klasie. Są jednak i tacy, którzy wychowanie komunikacyjne traktują jako zło konieczne i uważają, że skoro na początku roku szkolnego dzieci odwiedził pan policjant i przeprowadził pogadankę, to sprawa jest załatwiona.

Niech im pani opowie coś ciekawego

Aneta Wnuk z Instytutu Transportu Samochodowego, specjalistka w zakresie bezpieczeństwa ruchu drogowego, a jednocześnie pedagog, często odwiedza liczne szkoły, wspomagając nauczycieli w zakresie zajęć z wychowania komunikacyjnego.

- Zawsze przed spotkaniem z dziećmi pytam ich nauczyciela, na jaki temat mam poprowadzić lekcje wychowania komunikacyjnego - mówi.  - Chcę wiedzieć, jakie tematy już przerobiono, co trzeba jeszcze omówić lub rozwinąć. I co mi odpowiadają nauczycielki? Wszystko jedno, niech im pani opowie coś ciekawego.

No cóż, typowo profesjonalne podejście.

Nie ma odpowiednich filmów edukacyjnych, miasteczka ruchu drogowego są przestarzałe i trącą infrastrukturą z lat 60. Jak opowiada jedna z nauczycielek, na zajęciach w takim miasteczku rower ledwo mieścił się na rondzie. Dzieci zresztą śmieją się z takich lekcji.

- Dlaczego pani nam każe rozglądać się w lewo i w prawo? - pytają.  - Przecież wiadomo,  nic nie nadjedzie, bo tutaj nie jeżdżą samochody.

Dzieci są bardzo uwrażliwione na wszelki fałsz i bardzo nie lubią, gdy dorośli starają się sprzedać im swoje zakłamane teoryjki i "wciskać ciemnotę".

Z drugiej strony, ucząc w ten sposób dzieci, od najmłodszych lat pokazujemy im, że świat jest obłudny i pełen hipokryzji, że wiele rzeczy robi się "na niby". Potem mamy tego skutki.

Jesteśmy spóźnieni o 30 lat

Zdaniem wielu ekspertów, jesteśmy o 30 lat opóźnieni w stosunku do tego, co robią inne kraje. Brakuje praktyki, działania skierowane do nastolatków są szczątkowe, nauczyciele nie mają motywacji, by podnosić swoje kwalifikacje. Nie bardzo też wiedzą, gdzie mogliby to czynić.

W styczniu tego roku na słabości systemu edukacji w zakresie bezpieczeństwa ruchu drogowego zwróciła uwagę Unia Europejska. Wiele z wymienionych wad dotyczy polskiego systemu nauczania. Unijni urzędnicy wskazywali na słaby system dofinansowania tych zajęć, przestarzałe i nieefektywne metody kształcenia, brak odpowiedzialności nauczycieli za przekazywane treści, bo wykładane są one w ramach innych zajęć, co skutkuje marginalizacją tych wykładów ze względu na hierarchię przedmiotową.

Od wychowania komunikacyjnego o wiele ważniejsze są wf, plastyka, muzyka, religia...

Co gorsza, Ministerstwo Edukacji Narodowej nie prowadzi badań i analizy skuteczności nauczania wychowania komunikacyjnego. Widocznie uważa, iż opracowana w MEN koncepcja programowa jest tak genialna, że nie wymaga weryfikacji w praktyce.

Nauczyciele boją się wyjść z dziećmi na ulicę

- W praktyce zajęcia wyglądają tak, że uczniowie w szkole podstawowej poznają lepiej lub gorzej (w zależności od szkoły i nauczyciela) znaki i zasady ruchu drogowego oraz uczą się jeździć na rowerze na szkolnym boisku - mówi pani ekspert ITS. - Na tym wychowanie komunikacyjne w polskich szkołach się kończy. To tak jakby egzamin na prawo jazdy ograniczyć do placu manewrowego.

Istotnie, zajęcia przeprowadzane na prawdziwych drogach, na przejściach dla pieszych i przystankach autobusowych są rzadkością. Jeżeli dzieci przechodzą przez jezdnię z nauczycielką, to całą grupą. Wtedy samochody zatrzymują się.

Ale przecież po wyjściu ze szkoły te dzieci będą musiały już same przechodzić przez jezdnię. Na każdym przejściu nie stoi "przeprowadzacz". Jak wtedy sobie poradzą? Co będzie, jeśli trafią na drogowego wariata?

Nauczycie boją się jednak prowadzić lekcje w rzeczywistym ruchu drogowym. Do tego potrzeba większej liczby opiekunów, w grę wchodzi duża odpowiedzialność.

- A po co mi to? - mówi jednak z nauczycielek ze szkoły podstawowej. - Kto mi za to zapłaci? A jak, nie daj Boże coś się stanie, to ja trafię za kraty! No, a poza tym tutaj ruch jest za duży, żeby prowadzić zajęcia z dziećmi.

No tak, tylko że w tym "za dużym" ruchu dzieci muszą się poruszać same, kiedy idą do szkoły, do kolegi, kiedy wracają do domu.

A co Ty zrobiłeś, Rodzicu?

Niezależnie od lepszych lub gorszych działań edukacyjnych szkoły każdy rodzic sam powinien zatroszczyć się o edukację komunikacyjną swojego dziecka. Okazuje się, jednak, że bardzo często rodzice liczą na szkołę.

- Przecież moja córka będzie miała specjalne zajęcia w szkole - mówi mamusia. - Oni ją tam wszystkiego nauczą.

Wszystkiego? Tylko czy na pewno tego, co jest naprawdę potrzebne?

Wobec tego odpowiedzcie sobie sami, kochani rodzice, ile razy, przechodząc przez jezdnię z Waszym dzieckiem, mówiliście mu, jak trzeba to robić? Na co uważać? Jak się rozglądać i dlaczego?

A może ciągnęliście swoją pociechę za rękę, przebiegając na przy czerwonym świetle?

A może, jadąc samochodem z Waszą pociechą też łamiecie przepisy, gadacie przez telefon, ignorujecie ograniczenia prędkości, parkujecie na trawniku? Myślicie, że Wasze dziecko tego nie widzi? Doskonale widzi. Uczycie go w ten sposób, że przepisów nie trzeba przestrzegać, że są one tylko dla naiwnych.

Nie wystarczy powiedzieć dziecku "uważaj, jak przechodzisz przez jezdnię". To nic tak naprawdę nie znaczy. Trzeba dziecku pokazać, jak to robić poprawnie. Trzeba mu powiedzieć, że wśród dorosłych kierowców trafiają się także i tacy, którzy mogą mieć przepisy w głębokim poważaniu, bo bardzo się spieszą, bo akurat rozmawiają sobie przez komórkę albo piszą sms.  A w dodatku uważają się za mistrzów kierownicy.

Trzeba mu wyjaśnić, że jeśli jeden samochód zatrzymał się przed przejściem, to wcale nie oznacza, że zatrzyma się także ten drugi. W tym drugim może jechać pan lub pani, którzy cię potrącą i potem powiedzą: "nie wiem, jak to się stało".

Trzeba tak wychować swoje dziecko, by było również przygotowane na głupotę dorosłych. Bo tej nie brakuje.

Polski kierowca

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy