Czemu ograniczenia prędkości muszą być tak głupie?

Pewien urzędnik ministerialny powiedział mi kiedyś, że jeśli postawi się znak ograniczenia prędkości do 60 km/h, to kierowcy będą jeździć przeciętnie 80 km/h, więc trzeba dawać mniejsze limity, bo i tak nikt się do nich ściśle nie stosuje.

Gdyby chcieć wyeliminować ryzyko wypadków na drogach, prędkość jazdy należałoby ograniczyć do 5 km/h. Wówczas nawet potrącenia pieszych i zderzenia czołowe nie byłyby groźne.  Ot, zabawa jak na samochodzikach w wesołym miasteczku.

Tyle tylko, że tak daleko idące ograniczenia prędkości stanowiłyby zaprzeczenie samej idei motoryzacji, która zakłada przecież, że będziemy poruszać się samochodami coraz szybciej. Ruch drogowy zawsze wiąże się z ryzykiem wypadku. Tego nie da się uniknąć, podobnie jak nie można wykluczyć, że ktoś udławi się pestką od czereśni.

Reklama

Mam natomiast wrażenie, że zarządcy dróg dla uspokojenia własnego sumienia wolą stosować ograniczenia prędkości na wyrost. Przypomina to znane powiedzenie matki do syna będącego pilotem: "Lataj Andrzejku nisko i powoli..."

60 km/h na wszelki wypadek

Dwujezdniowa, dwupasowa droga poza obszarem zabudowanym. Co chwilę powtarzany jest znak zakazu: ograniczenie prędkości do 60 km/h.  Większość kierowców istotnie jedzie nieco szybciej, tzn. około 80-85 km/h. I co? Czy coś się dzieje? Czy wypadki zdarzają się na każdym kilometrze? Ależ skąd!

Jezdnia wprawdzie jest mocno podziurawiona, wielokrotnie łatana, naprawiana i nierówna, ale prędkość 80 km/h wcale nie oznacza, iż staje się ona niebezpieczna. Urzędnicy jednak nie zadali sobie trudu, by przekonać się, jak szybko można się tą drogą poruszać. Są dziury, no to na wszelki wypadek dajemy sześćdziesiątkę i już zadbaliśmy o bezpieczeństwo. We własnym mniemaniu.

Tak się nie da jechać

Jeszcze gorzej, gdy na drogach pojawiają się ograniczenia do 40 km/h. Na którym biegu jechać? Drugim czy trzecim? Samochód generalnie nie jest przystosowany do takich prędkości - 50 km/h to minimum, przy którym silnik pracuje w miarę normalnie.

Oczywiście na szczególnie niebezpiecznych odcinkach ma to sens, ale jeśli ograniczenie ciągnie się na przestrzeni kilku kilometrów, to już naprawdę przesada. W rezultacie kierowcy i tak jadą z większą prędkością, bacząc tylko, czy gdzieś nie czyha policjant z suszarką. 

100 km/h w mieście? Dlaczego nie?

Szeroka arteria miejska o trzech pasach ruchu dla każdego kierunku. Brak skrzyżowań. Ograniczenie prędkości do 80 km/h. Dlaczego? Czym różni się taka droga od pozamiejskiej drogi ekspresowej? Praktycznie niczym. No, ale na wszelki wypadek umieszczono tu ograniczenie do 80 km/h. A kierowcy i tak jadą około setki.

Może warto, zamiast ustawiać w takich miejscach fotoradary (przy którym większość zmotoryzowanych gwałtownie i niebezpiecznie hamuje) po prostu podwyższyć prędkość dopuszczalną, dostosować ją do realiów? To tak jak z wydeptanym trawnikiem - jeśli ludzie uporczywie chodzą po nim, to może, zamiast stawiać tabliczki z zakazami, po prostu wytyczyć tam ścieżkę albo chodnik?

Poprawianie bezpieczeństwa czy budżetu?

Jeśli kara za przekroczenie prędkości nałożona jest na kierowcę sprawiedliwie, to wówczas sam sprawca wykroczenia ma świadomość, że jechał za szybko, ryzykancko. Jeśli jednak policjanci upolują kogoś, kto wczesnym rankiem poruszał się z prędkością 70 km/h tam, gdzie było ograniczenie do 50 km/h, to taki kierujący czuje się skrzywdzony i poniekąd ma rację.

"Inni pędzą 120 km/h i nic, a ja za takie drobne przekroczenie mam płacić mandat? Jakie zagrożenie stworzyłem, skoro droga jest pusta?"

I wtedy właśnie powstają teorie, jak to drogówka poluje na niewinnych kierowców, by podnieść dochody budżetu państwa. A skoro tak, to wszędzie tam, gdzie nie widzimy policjanta, to gaz do dechy, aby przynajmniej odreagować, odegrać się za niesprawiedliwość. To jest prosty sposób na demoralizację kierowców.  

Ograniczenie prędkości i prawdziwe niebezpieczeństwo

Gdyby znaki ograniczające prędkość wskazywały prawdziwe zagrożenia, wówczas kierowcy by je respektowali. Zbliżasz się do zakrętu, widzisz na znaku 60 km/h, ale jedziesz 80 km/h, więc nieuchronnie wypadasz do rowu.

Oczywiście to uproszczenie, ale taki powinien być sens ograniczeń prędkości. Jeśli są stosowane na wyrost i przesadnie, skłaniają kierowców do podejmowania ryzyka. "Sześćdziesiątka? Kto by tak jechał. Pojadę o 30 km/h szybciej i też nic się nie stanie." No i właśnie wtedy łatwo przesadzić, bo zakazy nie odzwierciedlają rzeczywistego stopnia zagrożenia. Stanowią tylko formalny przejaw urzędniczego myślenia.

Karać surowo, ale prawdziwych piratów

Jestem jak najbardziej za tym, by tępić piratów drogowych, którzy w miejscach niebezpiecznych, w pobliżu przejść dla pieszych, skrzyżowań pędzą na złamanie karku i uważają się za mistrzów kierownicy, a w rzeczywistości są durniami jadącymi powyżej swoich umiejętności.

Zresztą życie wcześniej czy później wykazuje dobitnie, że tak właśnie było, kiedy kończą jazdę na drzewie, latarni, albo - co gorsza - potrącają Bogu ducha winnego przechodnia. Takich powinno się karać bardzo wysokimi mandatami i odbieraniem uprawnień do kierowania.

Z drugiej jednak strony ograniczenia prędkości oderwane od realiów drogowych stają się zaprzeczeniem działań na rzecz bezpieczeństwa... Zachęcają kierowców do ich lekceważenia. Apeluję zatem do policjantów, aby przy ocenie każdego przekroczenia prędkości analizowali, czy kierujący stworzył faktyczne zagrożenie, czy też wykroczenie ma jedynie charakter formalny.

A poza wszystkim, przy ocenie postępowania kierowcy należy brać pod uwagę nie tylko prędkość, ale także sposób jazdy. Zupełnie innych charakter ma ryzykowne wyprzedzanie na zakręcie i przekroczenie prędkości, a zupełnie odmienny rozwijanie prędkości nawet o 25 km/h większej niż dopuszczalna, ale na pustej drodze przy małym natężeniu ruchu.

Apeluję też do urzędników, by ruszyli głowami. Zanim postawicie jakieś ograniczenie, przyjrzyjcie się danej drodze, oceńcie, czy limit prędkości musi być rzeczywiście tak niski... Nie zachęcam nikogo do naruszania przepisów, ale niechaj te przepisy będą bardziej przyjazne zmotoryzowanym i bardziej sensowne.

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy