Przełom w motoryzacji. Koniec problemów z elektrykami?

Postępująca elektryfikacja stawia przed producentami szereg wyzwań. Największym z nich jest zasięg - to co wydaje się być do zaakceptowania dla klienta indywidualnego, w przypadku - intensywnie eksploatowanych - aut użytkowych pozostawia wiele do życzenia.

Na ciekawy pomysł rozwiązania palącego problemu wpadli inżynierowie koncernu Stellantis. Już w przyszłym roku w salonach pojawić ma się nowa generacja dostawczych bliźniaków spod znaków: Citroena, Peugeota i Opla. Podobnie, jak większość współczesnych aut nowe dostawczaki oferowane będą z napędem hybrydowym. Ale zupełnie innym, niż myślicie!

Francuzi rozwinęli właśnie nietypową ideęł połączenia dwóch - raczkujących jeszcze na arenie masowej motoryzacji - pomysłów: samochodu bateryjnego i napędzanego ogniwami elektrycznymi. Efektem ich starań ma być nowy rodzaj hybrydy plug-in: samochodu ładowanego z gniazdka, który - w razie konieczności - może też korzystać z pokładowej elektrowni w postaci ogniw paliwowych.

Reklama

Idea wydaje się genialna: w przypadku codziennych podróży na niewielkich dystansach auto korzystać będzie z zapasu energii zmagazynowanego w baterii akumulatorów. W ten sposób - przynajmniej w teorii - będzie można utrzymać niskie koszty eksploatacji. Gdy jednak potrzebny będzie większy zasięg, kierowca będzie mógł aktywować zestaw ogniw paliwowych, które - w reakcji utleniania na zimno - wytwarzają energię elektryczną ze zgromadzonego w zbiornikach wodoru. Jego tankowanie - o ile oczywiście zainwestuje się w odpowiednią infrastrukturę - trwa zaledwie kilka minut. W efekcie wyjazd w trasę przestaje być wyzwaniem.

Zapowiadana na przyszły rok premiera świadczy o wysokiej klasie francuskich konstruktorów. Pamiętajmy, że zarówno bateria akumulatorów, jak i stosowane obecnie głównie przez Toyotę (Mirai) ogniwa paliwowe są duże i ciężkie. Nie przez przypadek technologia debiutuje w pojazdach dostawczych, w których zabudowa poszczególnych elementów w ciasnym nadwoziu nie przysparza tak dużych trudności, jak w przypadku aut o stricte osobowym charakterze. Wypada jednak zauważyć, że - przynajmniej jeśli wierzyć opublikowanym przez Stellantisa grafikom - francuskim inżynierom udało się zabudować ogniwa i silnik elektryczny w jeden - montowany pod maską - power pack.

Osiągi? Maksymalna moc układu napędowego to 100 kW (60 kW w trybie Eco), co pozwalać ma na sprint do 100 km/h (oczywiście na pusto) w około 15 sekund. Sam akumulator trakcyjny ma skromne 10,5 kWh. W praktyce oznacza to bardzo niewielki zasięg (zapewne na poziomie około 40 km), ale też - względnie szybką możliwość doładowania pojazdu "pod korek". Plusem połączenia auta bateryjnego z wodorowym jest też możliwość zagospodarowania energii odzyskiwanej w czasie hamowania, która może doładowywać akumulator trakcyjny.

Warto przypomnieć, że na podobny pomysły - już w 2017 roku - wpadli też Niemcy w przypadku wodorowo-bateryjnego, produkcyjnego, Mercedesa GLC F-Cell. Samochód - co oczywiste - nie stał się rynkowym hitem, ale - podobnie jak nowe dostawczaki Stellantisa - wyznaczył ciekawy kierunek rozwoju motoryzacji. Ten - przy odpowiednich nakładach na rozwój infrastruktury - może się okazać brakującym ogniwem między światem spalinowych i elektrycznych pojazdów.

***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy