Kubica "wygrał" z Vettelem. Niestety cudzysłów w tytule nie jest przypadkowy


Ponad 350 000 kibiców odwiedziło w weekend tor Silverstone. Zdecydowana większość spośród nich to widzowie z wysp brytyjskich, którzy czekali na zwycięstwo swojego faworyta - Lewisa Hamiltona w domowym wyścigu.

Niespodzianki na Silverstone nie było. Hamilton wygrał Grand Prix Wielkiej Brytanii po raz szósty, odnosząc swoje siódme zwycięstwo w dziesięciu wyścigach w tym sezonie i osiemdziesiąte w karierze. Angielska pogoda okazała się łaskawa. Niedziela była chłodna i pochmurna, ale obyło się bez deszczu.

Reklama

Start przebiegł bez niespodzianek. Dwa Mercedesy ruszały z pierwszej linii i szybko odjechały rywalom, a zdobywca pole position Valtteri Bottas prowadził przed Hamiltonem. Vettel po starcie z szóstego pola zyskał jedną pozycję, wyprzedzając Pierre’a Gasly.

Kluczowym momentem wyścigu był wyjazd na tor samochodu bezpieczeństwa po 20 okrążeniach, gdy Antonio Giovinazzi wypadł z toru. Hamilton zjechał do boksu i powrócił na twardych oponach jako lider przed Bottasem, który zaliczył postój nieco wcześniej. Dominacja mistrza świata nie podlegała od tej pory dyskusji. Hamilton raz po raz poprawiał własny najlepszy czas okrążenia. Wygrał wyścig z blisko 25-sekundową przewagą nad Bottasem.

Wcześniej było sporo emocji podczas spektakularnego pojedynku Verstappena i Leclerca, który mógł być swego rodzaju rewanżem za Spielberg. Tym razem jednak obyło się bez kolizji.

Na 38 okrążeniu doszło za to do kolizji dwóch panów "V" - Verstappen wyprzedził Vettela, a chwilę później Niemiec wjechał w tył Red Bulla. Obydwaj powrócili na tor, ale Vettel musiał zjechać do boksu na wymianę nosa i przy okazji kół, spadając na ostatnie, siedemnaste miejsce. W dodatku otrzymał zasłużone 10 sekund kary.

Hamilton wygrał w wielkim stylu. Przekraczając linię mety na zużytych twardych oponach ustanowił najlepszy czas okrążenia, który jeszcze chwilę wcześniej należał do drugiego na mecie Bottasa, jadącego na miękkim ogumieniu! Tak, Hamilton miał sporo szczęścia, zyskując choćby na "darmowym" pit stopie pod samochodem bezpieczeństwa, ale nie zmienia to faktu, że to był jego dzień!

Trzeci na mecie był Charles Leclerc, wybrany przez fanów kierowcą dnia, piąty w punktacji, po Silverstone z zaledwie trzema punktami straty do Vettela. Młody kierowca z Monako po raz czwarty z rzędu, a piąty w sezonie stanął na podium. Do tej pory przynajmniej dwukrotnie o włos od zwycięstwa, wciąż czeka na swoją pierwszą wygraną, która jest tylko kwestią czasu. Dwaj kierowcy Red Bulla - Pierre Gasly i Max Verstappen zajęli kolejne miejsca. Sainz i Ricciardo czyli McLaren i Renault przyjechali na metę na pozycjach szóstej i siódmej.

Co się dzieje z Vettelem? Czterokrotny mistrz świata, który miał walczyć w tym roku o kolejny tytuł nie wygrał jeszcze ani jednego wyścigu, zaledwie czterokrotnie stając na podium, mniej niż Leclerc! Vettel popełnia błędy i wyraźnie nie wytrzymuje presji, ale to temat na osobne rozważania.  

Kubica i Russell jechali zbliżonym tempem, z tym że Anglik trochę szybszym, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Russell zajął ostatecznie czternaste miejsce, a Kubica został sklasyfikowany jedną pozycję dalej, wyprzedzając... Sebastiana Vettela, który otrzymał karę 10 sekund za spowodowanie kolizji z Verstappenem. Nagłówek "Kubica wygrał z Vettelem" byłby zatem z logicznego punktu widzenia jak najbardziej uzasadniony...

Ale już całkiem poważnie, dla obydwu kierowców Williamsa są to najlepsze wyniki w tym sezonie. Nie popadajmy w euforię, w dużym stopniu zawdzięczają je niepowodzeniom rywali, a także neutralizacji, ale też wydaje się, że strata Williamsa do rywali była na Silverstone trochę mniejsza, niż w poprzednich wyścigach, a tempo nieco lepsze. Robert Kubica był po wyścigu umiarkowanie zadowolony, chociaż znów narzekał na zmieniający się z okrążenia na okrążenie balans i problemy ze stabilnością podczas hamowania, a więc właściwie wszystko po staremu. 

Tegoroczny sezon Formuły 1 zbliża się do półmetka. Wyznaczy go kolejny wyścig, za dwa tygodnie na niemieckim torze Hockenheim.

Grzegorz Gac



INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama