Stacja ładowania aut wymagać będzie tyle prądu co małe miasto. Czekają nas blackouty?

Stacja ładowania elektrycznych samochodów ciężarowych potrzebować będzie tyle prądu, co małe amerykańskie miasteczko, a typowa stacja benzynowa przy autostradzie - tyle co stadion sportowy. Wnioski płynące z najnowszych badań sprawiają, że w USA pojawia się coraz więcej głosów krytykujących tempo przechodzenia na elekrtromobilność.

Szybki marsz ku elektromobilności stawia nowe wyzwania największym gospodarkom świata. Coraz większym wyzwaniem staje się zapewnienie odpowiednich mocy przyłączeniowych ładowarkom.

Stacja ładowania jak stadion albo małe miasto

Brytyjska firma National Grid Plc., działająca na rynku dystrybucji energii elektrycznej i gazu w Zjednoczonym Królestwie i USA, szacuje że w 2030 roku przeciętna amerykańska stacja "benzynowa" przy autostradzie potrzebować takiej mocy przyłączeniowej, jak duży stadion sportowy. Mowa jednak o obiekcie dostosowanym głównie do obsługi samochodów osobowych.

Reklama

Opracowany przez nią raport zakłada również rozwój elektrycznego transportu dalekobieżnego. W tym samym dokumencie czytamy, że w 2045 roku typowy "truck port", czyli autostradowa stacja obsługi pojazdów ciężarowych, potrzebować ma mocy nawet 35 MW, co plasuje taki obiekt gdzieś pomiędzy małym miasteczkiem (10 tys. mieszkańców), a dużą fabryką przemysłową.

Tesla podkręca tempo. Ameryka nie jest gotowa?

Problem w tym, że prognozy dotyczące zapotrzebowania na energię samochodów ciężarowych w 2045 roku mogą się ziścić zdecydowanie szybciej niż wynikałoby to z przytoczonego raportu. Ten powstał bowiem zanim Tesla zadeklarowała, że jeszcze przed końcem roku na amerykańskie drogi trafią pierwsze w pełni użyteczne ciężarówki Tesla Semi.

Ciężarowe Tesle odmienić mają postrzeganie elektrycznych samochodów użytkowych. Zgodnie z deklaracjami producenta, Tesla Semi na jednym ładowaniu będzie w stanie przetransportować 40 ton ładunku na dystansie - uwaga - nawet 500 mil. Imponujące osiągi pojazdów mogą zdecydowanie podkręcić tempo przechodzenia na elektromobilność w transporcie. Rodzi się jednak pytanie, czy amerykańskie elektrownie i sieci przesyłowe będą w stanie zapewnić im odpowiednie zapasy energii?

Stawia przy tym tezę, że jeśli szeroko zakrojona modernizacja sieci przesyłowych nie rozpocznie się w najbliższym czasie, infrastruktura w szybkim tempie stanie się największym hamulcowym elektromobilności za oceanem.

Co ciekawe, z analiz amerykańskiej agencji badawczej BloombergNEF wynika, że problemem nie jest samo wyprodukowanie potrzebnej energii, ale - właśnie - jej przesył. Amerykańscy naukowcy przekonują, że nawet gdyby już w 2030 roku na całym świecie zaprzestano produkcji wszelkich pojazdów spalinowych, w perspektywie kolejnej dekady - do 2040 roku - globalne zapotrzebowanie na energię elektryczną nie zwiększyłoby się o więcej niż 15 proc. Teoretycznie w dobie coraz tańszej energii wiatrowej i solarnej, nie powinno to stanowić poważniejszego wyzwania.

"Pomyśl o prądzie jak o wodzie"

Bart Franey przekonuje, że największym wyzwaniem jest właśnie dostarczenie wymaganych mocy w konkretnym miejscu i czasie. Żartuje przy tym, że wypełnienie basenu olimpijskiego wężem ogrodowym nie stanowi żadnego problemu, o ile mamy na to kilka miesięcy. Chcąc zrobić to w kilka godzin potrzeba hydrantu i wozu strażackiego.

Eksperci nie mają wątpliwości, że w obliczu rynkowego debiutu Tesli Semi właściciele autostradowych stacji obsługi samochodów ciężarowych staną przed ogromnym wyzwaniem. Zdaniem ekspertów z BloombergNEF wprowadzone w tym roku przez administrację Joe Bidena zachęty dla nabywców przyspieszą transformację drogowego transportu ciężkiego nawet o 5 do 10 lat. W tym przypadku chodzi m.in. o uchwalony niedawno "ekwiwalent klimatyczny", dzięki któremu nabywcy elektrycznych ciężarówek liczyć mogą na państwową dopłatę do ich zakupu w wysokości nawet 40 tys. dolarów.

***

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tesla | Tesla Semi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy