Tego nadwozia rdza nie brała...
Zakup licencji na polskiego fiata 125p wiązał się z ogromnymi przemieszczeniami dotychczasowej produkcji Fabryki Samochodów Osobowych.
Polski fiat, przy założeniu produkcji ponad 100 tys. sztuk rocznie, potrzebował 85 tys. m2 powierzchni produkcyjnych.
Do kilkudziesięciu fabryk w całej Polsce przeniesiono wyrób aż 3300 części i zespołów do wszystkich modeli warszaw i syren, a montaż Warszawy ulokowano w byłych Warszawskich Zakładach Naprawy Samochodów, które przemianowano na Zakład nr 1 FSO. "Stodołę", miejsce montażu syren, przewidziano do rozbiórki, a dla syreny... odjazd do muzeum.
Zamknąć produkcję można szybko, ale pozostaje kwestia części zamiennych. W PRL częścią zamienną - ale na szczególnych prawach, bo nie do kupienia w sklepie, tylko na przydział - było nadwozie. Żeby nadwozi nie produkować z blachy i nie angażować tłoczni, spawalni i lakierni, wymyślono karoserię z tworzyw sztucznych. Byłaby produkowana poza FSO w liczbie kilkuset sztuk rocznie.
W 1968 roku inż. Stanisław Łukaszewicz i inż. Władysław Kolasa opracowali koncepcję takiej karoserii, która miała być wyklejana z tkaniny z włókna szklanego i żywic na tzw. kopycie. Modelarnia i prototypownia wykonały dwa nadwozia, które zamontowano na podwoziach syren 104. Pasowały jak ulał.
Inż. Łukaszewicz unowocześnił kształt karoserii, drzwi zawiesił na przednim słupku, zastosował parę fiatowskich części, jak klamki, ale główne podzespoły były syrenowskie. Pewnie skończyłoby się na tych dwóch prototypach, bo losy syreny potoczyły się inaczej, niż planowano, gdyby nie to, że jeżdżący syrenami modelarze wypożyczyli od FSO kopyta i wykleili dla siebie i kolegów z DGK kilkanaście nadwozi. Wyposażano je według własnego uznania, nawet w fiatowskie tablice przyrządów i siedzenia. Kiedy syrenę wyprowadzono z żerańskiej fabryki na Śląsk, modelarze kopyto odkupili i produkowali nadwozia na sprzedaż.
Zbigniew D. Skoczek