Skoda Octavia Scout, czyli podwójna Garda
Po raz pierwszy, bo sytuacja międzynarodowa nie jest najlepsza, postanowiliśmy pojechać na zagraniczne wakacje samochodem. Podróż lotnicza, choć wygodna i krótsza, wydawała nam się odrobinę ryzykowna. Obawy były, jak się teraz okazuje, trochę na wyrost, ale decyzja zapadła - jedziemy na południe Europy autem.
Skoda octavia scout wydawała się dobrym wyborem ze względu na ogromny bagażnik, przestronne wnętrze, silnik 2.0 TDI 184 KM, komputer pokładowy, bardzo bogate wyposażenie dodatkowe (nawigacja, asystenci - m.in. pasa ruchu, aktywny tempomat, dwustrefowa klimatyzacja, fotele fajnie wyprofilowane na dłuższą podróż, schowki, schoweczki, przyciemnione szyby - w sam raz na włoski klimat) i najważniejsze: automatyczną, kultową skrzynię biegów DSG.
Dlaczego Włochy? Bo jeszcze tam na urlopie nie byliśmy, bo to przepiękny kraj, bo z Wrocławia nad jezioro Garda da się dojechać w jeden dzień bez nadzwyczajnego wysiłku.
Planując wyjazd założyłem, iż drogę do włoskiego podnóża Alp podzielę na trzy etapy: Wrocław-Praga, Praga-Monachium i Monachium-Garda. Powrót miał być z "międzylądowaniem" w Linzu w Austrii. Plan się nieco posypał i przejazd Garda-Wrocław wzięliśmy "na raz". "Na raz" w piątek po południu! Kto był na progu weekendu na A8 pod Monachium, ten wie, że to duże wyzwanie. Jakoś sobie z nim poradziliśmy. Rady, jak przejechać i nie stać w korku jeszcze będą.
No to ruszamy!
Chwila, chwila... Ruszymy, jak się zapakujemy. Żona dostała limit - maksymalnie trzy walizki. Wcześniej sprawdziłem, jak wchodzą do bagażnika, no i tu kłopot: dwie (duże) jakoś wcisnę, trzecia (średnia) wystaje. Jeszcze jedna próba i... to samo. Roleta odstaje, widoczność do tyłu ograniczona (to mnie akurat strasznie wkurza, muszę widzieć dobrze w każdą stronę!).
No dobra, przecież bagażnik jest "mega", jak więc to możliwe, że nie mogę się pomieścić? Możliwe - octavia scout, to przemyślana konstrukcja: chcesz wyjechać na piknik, zabierasz kosz, dokładasz plecak, kilka par butów trekkingowych i jazda. Chcesz jechać na dłużej - musisz zdemontować podwójną podłogę bagażnika. Trochę się namęczyłem (bo nie spojrzałem do instrukcji), ale i bez niej się udało. Demontaż intuicyjny. W powiększeniu bagażnika pomogło też wypięcie górnej roletki (taki dodatkowy schowek, np. na dwie złożone i wyprasowane przez Basię koszule). Bagażnik wyraźnie urósł. Walizki zmieściły się swobodnie, zostało jeszcze dużo miejsca na torby w kosmetykami, butami, jedzeniem na drogę i pierwsze dni pobytu oraz na książki i płyty CD.
Był jeszcze jeden kłopot: pakuję polski zestaw satelitarny. Żona mówi, że jestem nienormalny, ja jej odpowiadam, że doceni to na miejscu. I tak się stało. Odpaliłem rodzince w Gardzie polską telewizję - mieliśmy na późne wieczory fajne filmy, świeży serwis informacyjny, no i Rio'2016 oraz ligę angielską dla Marcela i jego ulubiony Man Utd. Wszytko fajnie, ale do tego właśnie potrzebna jest antena satelitarna i dekoder.
Tuner wchodzi, antena odstaje... Tak nie może być (słaba widoczność). Co tu zrobić? Podniosłem dolny dywanik, a tam wielka wytłoczka styropianowa i w niej zestaw naprawczy do kół. O kurczę, myślę, nie ma zapasu. Czy nie będzie kłopotu, jeżeli opona przebije się tak, że nie będzie jej można naprawić na drodze? Może i będzie, ale przecież mam assistance! Wyjąłem styropian i moim oczom ukazała się dodatkowa, wielka przestrzeń. Zmieściły się antena, dekoder, kabelki i przedłużacze (bez nich nie ruszam się na krok), kombinerki, klucze, zapas wody mineralnej i cały zestaw naprawczy, dodatkowo toporek (może się przyda). Po przykryciu tego wszystkiego dywanikiem, bagażnik nadal miał miejsce na walizki i wszystkie torby.
Po zapakowaniu scouta, niedzielnym rankiem wyruszyliśmy na dwutygodniowy urlop. A4 pod Wrocławiem bez tłoku, skoda sunie w stronę Zgorzelca po zaprogramowanej w nawigacji trasie, silnik leciutko szemrze.
Pierwszą część trasy postanowiłem pokonać w trybie ECO (skrzynia DSG ma taką możliwość). W Alpach planowałem jazdę w trybie Drive, na niemieckiej autostradzie (tam, gdzie nie ma ograniczenia prędkości) chciałem wypróbować opcję Sport. Udało się: w czasie, gdy żona siedziała z córką w spa w hotelu w Monachium, ja z synem wypuściłem się na autobahn. Silnik pokazał moc: wyższe obroty, przeciążenie wciskające w fotel i płomienne spojrzenie 16-latka. Do 200 km/h było bardzo płynnie, do 220 km/h szło trochę wolniej, ale bez wyraźnego zmęczenia silnika. Poczuliśmy każdego z ponad 180 koni. Dałoby się jeszcze pocisnąć, ale na autostradzie zrobił się tłok i musiałem zwolnić.
Mniej niż 8 sekund do setki robi wrażenie. Przyśpieszanie od 100 km/h w górę (po tym, jak na prawy pas powraca wyprzedzająca ciężarówka) - imponujące. Diesel z elastycznym silnikiem to jest to, a niedowierzające spojrzenia Niemców we wstecznym lusterku, zdziwionych, jak ich merce i beemki nie nadążają, powodowały gęsią skórkę podniecenia.
Wróćmy na trasę Wrocław-Praga. Po minięciu Zawidowa przed nami Frydland i Liberec, a potem ekspresówka do Pragi. Oczywiście kupiłem obowiązkową winietę i naszła mnie pierwsza refleksja: dlaczego nie ma winiet 15-dniowych, tylko 10-dniowe? Podobnie jest w Austrii.
Dojechaliśmy do Pragi bez problemów. Z miejscem do zaparkowania nie było kłopotów - hotel mieliśmy na obrzeżu miasta. Wieczorem most Karola oraz Hradczany, rano azymut Monachium i oddech ulgi córki (143 centymetry wzrostu), gdy po przekroczeniu granicy mogła zsiąść z obowiązkowego w Czechach fotelika. Potem były tłok przy Ratyzbonie, bez korka przy dojeździe do centrum Monachium, po drodze rzut oka na Allianz Arenę "Lewego" i wreszcie zatłoczone centrum stolicy Bawarii. Po raz pierwszy poczułem dobrodziejstwo opcji "Front Assist" - drobny ruch manetką i auto samo jedzie: hamuje w korku, potem lekko przyśpiesza i znowu hamuje (prawdziwy autonomiczny samochód, który sam się porusza, trzymając się pasa - opcję "Lane Assist" też włączyłem). Żona twierdzi, że przy takiej jeździe trochę szarpie. Mnie to nie przeszkadzało, ale siedzący z tyłu być może inaczej to odczuwają.
Rano wyjazd do Italii i decyzja, czy z Monachium jedziemy A8, czy A95. Pierwsza trasa w stronę Brenner szybsza, druga (z niewielkim skokiem w bok) wyjątkowo atrakcyjna. Wybraliśmy drugą i odwiedziliśmy pierwowzór zamku Disneya, czyli Neuschwanstein. Córka do dziś ma szeroko otwartą buzię.
Po tych wszystkich atrakcjach dotarliśmy na przełęcz Brenner i do wrót Italii. Był przystanek na tankowanie (Włosi mają najdroższą ropę w tej części Europy) i zjazd w dół obok Bolzano i Trydentu do węzła Affi (dlaczego, choć Włosi mają bramki na autostradach, takie jak pod Krakowem, czy Gdańskiem, nigdzie nie stoją w korkach - a ruch u nich jak u nas przed Bożym Narodzeniem?). Wkrótce dojechaliśmy nad jezioro Garda i do celu naszej wyprawy, czyli miasteczka Garda (teraz już wszyscy mieliśmy szeroko otwarte buzie). Co tam widzieliśmy i co przeżyliśmy, to materiał na zupełnie inną opowieść.
Dwie uwagi. Na wycieczkę do Wenecji w czwórkę lepiej jednak mimo wszystko jechać z Gardy samochodem a nie pociągiem i autobusem - autem jest szybciej i taniej. Drugie wtrącenie jest dłuższe, bo dotyczy Passo dello Stelvio. W 2007 roku przełęcz ta pojawiła się w programie "Top Gear", a Jeremy Clarkson określił ten pełen serpentyn podjazd jako "najlepszą na świecie drogę do jazdy samochodem". Gdy napomknąłem, że chyba tam pojedziemy, żona zamruczała, że w żadnym wypadku, natomiast syn i ja oświadczyliśmy, że w żadnym wypadku nie odmówimy sobie takiej przyjemności. Tak też zrobiliśmy. Z Gardy to około 250 km, ale co to dla harcerzy. Do Bolzano było nieźle, w Merano była taka ulewa, że tylko dzięki uporowi syna pojechaliśmy dalej. I dobrze. Choć, gdy mijaliśmy zakorkowane Coldrano i Silandro, powiedziałem, że my to mamy szczęście: na zdjęciach Stelvio zawsze jest luźne, do tego słoneczne, w nas tymczasem wciąż ładowały pioruny. Nic to - jedziemy na kultową przełęcz i już!
Za Prato (1000 m.n.p.m.) zupełna odmiana: chmury się rozstąpiły, ruch zelżał a przed nami ukazała się "boska" przełęcz. Dojazd do niej, to wyzwanie dla auta: 48 zakrętów o 180 stopni i prawie dwukilometrowe przewyższenie. W duchu podziękowałem Bogu za DSG. Automat uwolnił mnie od setek manewrów lewarkiem. Wjechaliśmy na alpejską przełęcz (2758 m.n.p.m.) i byliśmy w motoryzacyjnym niebie.
Prawie dwa tygodnie nad jeziorem Garda minęły w okamgnieniu, przyszedł czas na powrót. Linz niestety nie wypalił, przyszło nam zatem pokonać prawie 1200 kilometrów jednym skokiem. Pomyślałem: zrobię dwie dłuższe przerwy i te 10 godzin jakoś minie. Po pierwsze przerw, także przez korki, było więcej. Po drugie nie 10, a 13 godzin. A wszystko działo się w piątek, czyli w pierwszym dniu weekendowego horroru na drogach zachodniej Europy. Córka co chwilę pytała: daleko jeszcze? My wszyscy odpowiadaliśmy, jak w dawnej reklamie, "jeszcze 500 kilometrów". Co do korków - nie znoszę stania w nich i dlatego zawsze szukam dróg alternatywnych. Skodowa nawigacja zadziwiająco trafnie o nich informowała (dobrze działający w Niemczech, ale i w Austrii, Włoszech a nawet w Czechach system komunikatów drogowych; u nas w ogóle ich nie ma). W Niemczech wszystkich w samochodzie zelektryzował komunikat wygłoszony przez nawigację, że na sąsiedniej autostradzie jakieś auto porusza się pod prąd. Mimowolnie zdjąłem nogę z gazu.
Jak ominąć korki: czasem warto zjechać z autostrady na lokalną drogę. Objechałem dzięki temu remontowy zator na austriacko-niemieckiej granicy, piątkowy korek w Monachium i mega-korek w Ratyzbonie - pomagała nawigacja. Czasem jednak przeszkadzała; nie tylko zresztą w zatorach. Nie mogłem się przyzwyczaić do komunikatu: "jedź w lewo", w przypadku, gdy należało się trzymać lewego pasa na jakimś węźle autostradowym. Przez "jedź w lewo" dwa razy pomyliłem drogę. Inny zarzut do nawigacji, to niemożliwość szybkiego zbliżenia fragmentu drogi przed nami. Można to próbować zrobić rozszerzając na ekranie dwoma palcami skalę mapy, ale mnie przynajmniej zupełnie się to nie udawało, przez co więcej czasu poświęcałem obsłudze nawigacji niż zwracaniu uwagi na to co dzieje się na drodze.
Po 13 godzinach w końcu dotarliśmy do Wrocławia. Ja po wyjściu z auta ucałowałem ziemię, zaraz potem "skodowkę". Świetnie się spisała. Toporek się nie przydał...
Lechu
Od redakcji. Chcecie podzielić się własnymi doświadczeniami z wakacyjnych wyjazdów samochodem za granicę? Czekamy na wasze teksty i zdjęcia. Na wspomnienia z minionych lat, ale przede wszystkim na relacje jak najbardziej współczesne. Na uwagi i rady, które mogą przydać się zmotoryzowanym internautom, wybierającym się na urlopy w różne strony świata.
AUTORZY WAKACYJNYCH TEKSTÓW, KTÓRE TRAFIĄ NA ŁAMY SERWISU MOTORYZACJA OTRZYMAJĄ OD NAS FAJNE UPOMINKI.