Polski samochód, czyli ginący gatunek
Wiele cennych zabytków polskiej motoryzacji może wkrótce bezpowrotnie zniknąć, bo polskie przepisy wręcz zniechęcają do ich kolekcjonowania.
Chcesz zostać kolekcjonerem i ratować zabytki polskiej motoryzacji? Przygotuj się na gąszcz nonsensownych przepisów, olbrzymie pieniądze wydane na ubezpieczenia, a także nieprzychylność urzędników i firm ubezpieczeniowych. W zamian zostaną ci tylko pusty portfel, zszargane nerwy i... satysfakcja.
Błędne koło
W Polsce tylko pojazd zabytkowy, czyli taki, który jest zarejestrowany na żółtych tablicach, lub pojazd historyczny może być ubezpieczony na okres krótszy niż rok. Auta, które nie ukończyły 40 lat, a także te, które po ukończeniu 25 lat nie zostały uznane przez rzeczoznawcę za unikatowe lub historyczne, muszą mieć zwykłe, roczne ubezpieczenie OC. "W naszym klubie jest wiele samochodów, które nie mają ukończonych 25 lat: piękne polonezy i fiaty 125p. Ich właściciele muszą płacić wysokie składki za auta, którymi jeżdżą tylko okazjonalnie - mówi Zoltan Fordos, przewodniczący FSO-AUTOKLUBU, stowarzyszenia zrzeszającego około 170 miłośników aut produkowanych na warszawskim Żeraniu. - Może się okazać, że wiele takich aut nie dotrwa do wieku 25 lat, bo właścicieli nie będzie stać na ich utrzymanie". Wszystko dlatego, że auta nie można wyrejestrować czasowo, a jedynie na stałe, jeżeli zostało zezłomowane lub skradzione!
"To błędne koło! Nie jeżdżę samochodem na co dzień, ale muszę płacić OC. Jeżeli nie chcę zapłacić, muszę wyrejestrować auto. Ale nie mogę tego zrobić, bo potrzebuję zaświadczenia ze złomowiska albo muszę zeznać, że mi go ukradziono!" - denerwuje się Zoltan Fordos.
Klient drugiej kategorii
Błędne koło przepisów to nie jedyny problem kolekcjonerów. Życia nie ułatwia im także podejście firm ubezpieczeniowych, które traktują pasjonatów jak klientów drugiej kategorii. "Na przykład w firmie X obowiązuje - nie wiadomo dlaczego - zaporowa stawka OC na auta, które mają powyżej 30 lat. Często się zdarza, że po prostu odmawiają ubezpieczenia takich aut, mimo że OC jest ubezpieczeniem obowiązkowym - denerwuje się Radosław Rek, członek FSO-AUTOKLUBU. - A przecież nie każdy rzadki samochód można zarejestrować na żółtych tablicach, choćby z powodu tego, że nie skończył 25 lat. Widać to na przykładzie fiata 126 bis produkowanego w latach 1988-1991, który już w tej chwili jest pojazdem bardzo rzadko spotykanym".
Jeżeli kolekcjoner ma tylko jedno auto, to i tak jest w dobrej sytuacji. Największe koszty ponoszą właściciele kilku aut - każde musi mieć własne OC. Na absurd tej sytuacji wskazuje Jerzy Pomorski, rzeczoznawca zajmujący się zabytkowymi autami. "Ci, którzy wymyślają takie prawo, chyba wychodzą z założenia, że właściciel będzie nimi jeździł jednocześnie? To jakaś bzdura. Wystarczy spojrzeć na rozwiązania stosowane u naszych sąsiadów. W Niemczech jedno ubezpieczenie i jedne tablice wykupuje się nawet do kilku aut z kolekcji. Tablice zakłada się na auto, którym w danym momencie chcemy jeździć".
Boże broń przed stłuczką
Kolekcjonerzy płacą wysokie ubezpieczenia, ale mimo to na samą myśl o stłuczce z cudzej winy dostają gęsiej skórki. Stare, polskie auta wyceniane są według rutynowych procedur jak graty warte kilkaset złotych wyciągnięte z szopy na giełdę. W razie wypadku ubezpieczyciel wycenia szkodę na kilkaset złotych lub orzeka szkodę całkowitą. "I co mi po tych pieniądzach, skoro rzeczywista wartość oryginalnych części, profesjonalnej pracy blacharza i lakieru jest znacznie większa?" - denerwuje się Łukasz, właściciel remontowanej syreny 100 z 1958 r. Za ręczną renowację całej karoserii do swojego auta zapłacił 30 tys. zł. "Jeżeli będę miał wypadek, to albo dostanę marne grosze, które i tak nie zrekompensują mi naprawy, albo ubezpieczyciel orzeknie szkodę całkowitą, dostanę równie marne pieniądze, a auto będę musiał zezłomować!" - opowiada zdenerwowany.
Złom za 3 tysiące
Dodatkowe koszty to także zakup auta przeznaczonego na części. Wszystko przez przepisy o obowiązkowym złomowaniu. "Kupując drugi samochód na części, trzeba pamiętać, że później należy mieć na niego ważne OC, a później trzeba go zezłomować na uprawnionym do tego złomowisku i wyrejestrować w wydziale komunikacji. Jeżeli wyciągnę silnik, części karoserii itp., samochód będzie ważył o kilkaset kilogramów mniej. I tu jest haczyk: samochód musi mieć wszystkie istotne elementy i ważyć co najmniej 90% masy wpisanej w dowodzie. Za każdy brakujący kilogram złomowisko może żądać opłaty - maksymalnie 10 zł! Czyli na przykład za 300 kg wyjętych części dopłacę 3000 zł!" - wyjaśnia Radosław Rek. W takich sytuacjach kolekcjonerzy muszą się chwytać sposobów z pogranicza prawa. "Żebym nie musiał dopłacać, oddając takie auto, wystarczy np. nalać betonu w progi i już odzyskujemy stracone kilogramy" - zdradza młody kolekcjoner syren spod Warszawy.
Pospieszmy się!
Coraz rzadsze syreny, polskie fiaty 125 i 126 z pierwszych lat produkcji zagrożone są wyginięciem na złomowiskach. Już teraz potrzeba szybkich zmian w przepisach. Wzorce mamy dobre - wystarczy skorzystać z prostych rozwiązań wprowadzonych w Niemczech. Nasi zachodni sąsiedzi mają możliwość rejestracji starych aut na kilka sposobów. Są więc auta historyczne, young-
timery czy auta rejestrowane sezonowo, np. na okres letni. W każdej kategorii obowiązuje inna stawka ubezpieczenia. Jest też możliwość rejestracji przez kolekcjonera kilku aut pod jednym numerem rejestracyjnym i na to samo ubezpieczenie. Jednak, jak twierdzą fachowcy, te zmiany muszą być szybko przeprowadzone, gdyż to ostatni moment na ratowanie ginących zabytków. "Niedługo te auta mogą zniknąć. Zostaną zezłomowane lub nie będą się nadawały do odbudowy po rozsądnych kosztach" - mówi Grzegorz Jędraszczak, właściciel kilkunastu zabytkowych aut, w tym syreny 110 i syren z laminatowym nadwoziem. Jerzy Pomorski podziela te obawy: "Rarytasem są już warszawy w wersji pick-up, syrena 110, syreny laminat, a nawet fiat 125 z początków produkcji - takie skarby trzeba ratować!".
Tekst: Stefan Rokita
Zdjęcia: Paweł Rygas