11 kolizji autonomicznych samochodów. Wszystkie z winy... człowieka
Wśród ekspertów nie ma wątpliwości. Autonomiczne pojazdy pojawią się w salonach nie później niż za 10 lat. Postęp w tej dziedzinie jest większy, niż mogłoby się to wydawać.
Z technicznego punktu widzenia zbudowanie auta, które samodzielnie radzi sobie w ruchu drogowym nie stanowi - przynajmniej teoretycznie - większego wyzwania. W pojazdach klasy premium już dziś mamy do dyspozycji adaptacyjne tempomaty, systemu monitorowania martwego pola czy automatycznego parkowania. Wystarczy w zasadzi zintegrować je w jedną całość sterowaną centralnym komputerem.
Okazuje się jednak, że chociaż elektronika potrafi bezbłędnie prowadzić pojazdy po publicznych drogach, nie gwarantuje pasażerom pełnego bezpieczeństwa. Winę za taki stan rzeczy ponosi... czynnik ludzki.
Przedstawiciele Google przyznali niedawno, że ich autonomiczne pojazdy, nad którymi prace toczą się w Stanach już od sześciu lat, uczestniczyły do tej pory w 11 kolizjach. Dane te nie są do końca wiarygodne - w żaden sposób nie można ich bowiem zweryfikować. Od września ubiegłego roku, gdy zgłaszanie wszelkich kolizji z udziałem autonomicznych pojazdów stało się w USA prawnym wymogiem prowadzenia testów, przedstawiciele Google poinformowali władze stanu Karolina o trzech tego typu incydentach.
Co ciekawe, jeśli wierzyć oficjalnym informacjom, autonomiczne samochody nie spowodowały ani jednego wypadku. Za wszystkie 11 zdarzeń odpowiadają kierowcy innych pojazdów. Aż 7 z zanotowanych stłuczek dotyczyło najechania na tył autonomicznego auta. Za każdym razem kończyło się na drobnych uszkodzeniach (zderzaki, reflektory), żaden z kierowców czy pasażerów nie odniósł obrażeń.
Testy prowadzone przez Google zwracają uwagę na problem, z którym poradzić muszą sobie programiści i inżynierowie. Zbudowanie auta, które potrafi samodzielnie poruszać się po drogach z pełnym poszanowaniem przepisów to jedno, a rzeczywisty ruch drogowy to drugie.
Autonomiczne pojazdy Google (obecnie testowane są 23 egzemplarze zbudowane w oparciu Lexusy RX) w trybie samodzielnej jazdy pokonały już blisko milion mil. Dowodzi to, że - przy wykorzystaniu kamer i laserów - auta są w stanie w komfortowych warunkach dowozić pasażerów z punktu A do punktu B. Problemem jest jednak "nauczenie" komputera umiejętności przewidywania niebezpiecznych zachowań innych uczestników ruchu i opracowanie scenariuszy reagowania w sytuacjach ekstremalnych. Trzeba jednak przyznać, że już dziś, pojazdy Google potrafią rozpoznać niektóre "grzeszki" kierujących, jak chociażby zajeżdżanie drogi w zakręcie (gdy pojazdy poruszają się w tym samym kierunku na sąsiednich pasach ruchu).
Na dzień dzisiejszy komputer nie jest w stanie zastąpić doświadczonego kierowcy, który potrafi nie tylko przewidzieć dziwny manewr innego uczestnika ruchu, ale też zapanować nad autem w sytuacji ekstremalnej. Musimy jednak zdawać sobie sprawę z faktu, że jest to tylko kwestia czasu. W stosunku do prawdziwych kierowców komputery mają przecież szereg trudnych do podważenia zalet - nie męczą się, nic nie rozprasza ich uwagi i - dzięki czujnikom - nieustannie monitorują przestrzeń w promieniu 360 stopni od auta.
Przy okazji warto przypomnieć, że wiąż toczy się spór dotyczący ścieżek rozwoju, którymi podążają projekty autonomicznych pojazdów. Producenci popularnych aut, jak chociażby Mercedes-Benz, proponują - bliskie produkcji seryjnej, pokrewne adaptacyjnemu tempomatowi, systemy wyręczające kierowcę tylko w niektórych sytuacjach, jak ma to np. miejsce w przypadku wykorzystywanych w lotnictwie autopilotów. Tego rodzaju autonomiczny system prowadzenia - potrafiący utrzymać pojazd na zadanym pasie ruchu np. na autostradzie - zadebiutował w zeszłym roku w prototypowym ciągniku siodłowym niemieckiej firmy. Inżynierowie z Google mają inną wizję - samochodu, który przewoziłby pasażerów po ustawionej w nawigacji satelitarnej trasie. Począwszy od włączenia się do ruchu, a na znalezieniu miejsca parkingowego kończąc.