Zabiłem człowieka...

Nie są bandytami, ani mordercami. To zwyczajni ludzie. Siedzą w więzieniu, bo ich błąd za kierownicą kosztował czyjeś życie.

Kliknij
Kliknijtygodnik "Motor"

Michał Krajewski mury Zakładu Karnego na warszawskiej Białołęce opuści za 22 miesiące. Na początku liczył dni pozostałe do wyjścia na wolność. Po półtora roku pobytu w więzieniu już tego nie robi. Tak łatwiej znieść odsiadkę. Przyzwyczaił się do więziennego rytmu. Pobudka, śniadanie wyjazd do pracy. Powrót, rewizja przy wejściu. Potem kolacja w celi. Telewizor albo rozmowy ze współwięźniami. Takie dyskusje o niczym. Ale czas płynie szybciej. Można nie myśleć, można próbować nie pamiętać.

Więzienie na Białołęce leży na obrzeżach Warszawy. Dokoła piękny las. Michał siedzi na oddziale dla młodocianych przestępców i pierwszy raz skazanych. Z celi parterowego pawilonu lasu nie widzi, bo przysłania go potężny mur otoczony kolczastym drutem. Ale gruby mur nie izoluje od wspomnień. Nie pozwala Michałowi zapomnieć tego, co stało się cztery lata wcześniej - w samochodzie, który prowadził zginęły trzy osoby. Wcześniej Michał za kierownicą spędził pięć lat. Miał prawo jazdy na motor, samochód osobowy i ciągnik. Dużo jeździł. Nigdy nawet nie zapłacił mandatu. Nigdy też nie zapomni szumu trawy, kiedy pociąg towarowy pchał przed sobą zmasakrowany wrak jego auta.

Kiedy zaczynamy rozmawiać o samym wypadku, traci spokój i nerwowo zgniata trzymany w dłoniach kawałek papieru. Odwraca wzrok. Słowa trudniej przechodzą mu przez gardło. Mimo że od wypadku minęło kilka lat, Michałowi ciężko o tym opowiadać.

Takich jak on w całej Polsce jest wielu. Bardzo wielu. Wsiadając do samochodu nie wiedzieli, że spowodują czyjąś śmierć. A do tragedii wystarczyło tak niewiele: chwila zapomnienia, brak wyobraźni, ułańska fantazja. Ku przestrodze innych, sprawcy śmiertelnych wypadków opowiadają "Motorowi", jak wysoką cenę trzeba zapłacić za cudze życie.

Ten i inne artykuły znajdziecie w najnowszym numerze Motoru.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas