Z oszustem da się wygrać w sądzie!

Witam, nawiązując do tematu taksówkarza z Krakowa chciałabym przytoczyć swoją sytuację. (*)

Witam, nawiązując do tematu taksówkarza z Krakowa chciałabym przytoczyć swoją sytuację. (*)

Około dwóch lat temu jadąc do pracy (na moje nieszczęście) pożyczonym samochodem, pojazd uległ awarii. Byłam zmuszona zatrzymać się przed rondem. Pojazd stojący za mną podjechał na tyle blisko, że nie mógł mnie wyminąć, w związku z tym zaczął natarczywie trąbić.

Po upływie miesiąca do właścicieli pojazdu zadzwonił policjant twierdzący, że ich auto brało udział w kolizji drogowej, z której "odjechało pomimo wezwań poszkodowanego". Szybko okazało się, że chodzi o moją przygodę przy rondzie (zaznaczam jednak, że kolizja nie miała miejsca). Dobrowolnie zgodziłam się na przyjazd autem na komendę (wraz z osobą, która feralnego dnia podróżowała ze mną), mimo że była ona oddalona o 40 km. Odmówiłam przyjęcia mandatu.

Zrobiono oględziny, powołano się na stare uszkodzenia pojazdu. Po upływie miesiąca zostałam skazana zaocznym wyrokiem nakazowym. Odwołałam się i czekałam na rozprawę. Przygotowałam się biorąc zaświadczenie o bezszkodowości, z którego wynikało, że kilka lat wcześniej - na samochodzie, którym się poruszałam - była szkoda likwidowana z OC. Właściciel pojazdu - cofając - uderzył w inne auto. Zabrałam po raz kolejny świadka, który zeznał, że "stoczenie się" auta nie miało miejsca. To jednak nie wystarczyło.

Reklama

Postanowiłam powołać niezależnego biegłego, który przyjechał na oględziny pojazdu. Przy kolejnej rozprawie okazało się, że ani jedno uszkodzenie zderzaka nie pasuje do uszkodzeń na aucie "poszkodowanego". Policja nie pofatygowała się, by zrobić test zbliżeniowy, wziąć miarkę, bądź wykazać trochę dobrej woli.

Sprawę wygrałam. Choć mandat był niski (200 zł) nie chciałam dać sobie przysłowiowego świętego spokoju, by nie dać pożywki takim wyłudzeniom. Najsmutniejszy w tej historii jest fakt, że pełnymi kosztami procesu został obciążony Skarb Państwa, a nie kłamca i naciągacz. Nie wspomnę o straconym czasie, czy kosztach dojazdu... to na komendę, to do sądu.

(*) - list do redakcji

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy