Wypadki? Szkoda, że zmarli nie potrafią mówić...
Niedawno informowaliśmy, że w Ministerstwie Transportu toczą się prace nad nowelizacją przepisów dotyczących obowiązkowych badań technicznych pojazdów.
Idea jest słuszna - zgodnie z planem Komisji Europejskiej do 2020 roku liczba ofiar wypadków drogowych na drogach państw Unii ma spaść o 50 proc. w stosunku do roku 2000.
Niestety, w latach 2001-2010 liczba ofiar spadła w naszym kraju jedynie o 29 proc., co sugeruje, że planu nie uda się wykonać. Dla porównania: w Hiszpanii czy Francji zanotowano spadek liczby ofiar śmiertelnych wynoszący aż 50 proc.
Problem w tym, że zaostrzenie - i tak już rygorystycznych - przepisów dotyczących obowiązkowych badań technicznych w sytuacji Polski wydaje się być tematem zastępczym.
Jeśli wierzyć sporządzanym przez policję raportom, w wyniku złego stanu technicznego pojazdu w 2011 roku doszło w Polsce jedynie do 80 wypadków, w których śmierć poniosło 5 osób. W stosunku do ogólnej liczby wypadków "zły stan techniczny pojazdu" był przyczyną zaledwie... 0,25 proc. tego typu zdarzeń!
W tym miejscu wypada wspomnieć, że najczęstszym typem wypadku w Polsce (ok. 28 proc. wypadków, dane za rok 2011) jest "boczne zderzenie pojazdów w ruchu". Drugą najczęstszą przyczyną (ok. 27 proc. wypadków wg danych za rok 2011) jest najechanie na pieszego. Tylko te dwa rodzaje zdarzeń drogowych odpowiadają za równe 50 proc. ofiar śmiertelnych i - również 50 proc. - rannych!
Czy zaostrzenie przepisów dotyczących badań technicznych pojazdów w jakikolwiek sposób wpłynie na zmianę tych statystyk? W taki scenariusz nie wierzą chyba nawet sami pracownicy Ministerstwa Transportu...
Nikogo nie trzeba chyba przekonywać, że piesi nie ginęliby na poboczach, gdyby samochody poruszały się po kraju gęstą siecią autostrad. Nie trzeba też być geniuszem, by zauważyć, że liczbę "bocznych zderzeń pojazdów w ruchu" skutecznie ograniczyć może przebudowa skrzyżowań (na bezkolizyjne) i inwestycje w nowe drogi ekspresowe.
Nikt nie dysponuje też dokładnymi informacjami o tym, jak duża liczba wypadków spowodowana została w Polsce koszmarnym stanem nawierzchni. Warto jednak podeprzeć się danymi z innych krajów, w których sieć dróg jest dalece bardziej rozwinięta niż u nas.
Naszym posłom i urzędnikom spieszymy więc donieść, że z badań przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii wynika, iż - chcąc uniknąć wjechania w dziurę - aż 20 proc. angielskich kierowców dopuściło się na drodze nagłego zjechania na przeciwny pas ruchu, 13 proc. ostro hamowało, a 4 proc. - omijając dziurę - wjechało na chodnik!
Ze statystyk jasno wynika więc, że aż jeden na pięciu brytyjskich kierowców sprowadził na siebie niebezpieczeństwo zderzenia czołowego chcąc ominąć wyrwę w nawierzchni. Z dziennikarskiego obowiązku przypominamy, że w 2011 roku na polskich drogach doszło do 4240 zderzeń czołowych, w których śmierć poniosły 733 osoby. W ilu przypadkach kierowca próbował ominąć dziurę? Niestety, zmarli nie potrafią mówić...
Oczywiście, jesteśmy dalecy od twierdzenia, że po polskich drogach nie poruszają się setki zdezelowanych pojazdów, i że obecny system nie jest dziurawy i korupcjogenny. Nie można jednak zapominać, że stan i wiek pojazdów w Polsce w prosty sposób odzwierciedla poziom naszych zarobków.
W tej kwestii europejski poziom osiągnęliśmy już dobre pięć lat temu, gdy okazało się, że - podobnie jak np. Niemcy czy Francuzi - średnio wydajemy na samochód dziesięć miesięcznych pensji. Tyle tylko, że Niemiec czy Francuz po auto udaje się do dealera. My natomiast korzystamy z oferty komisów, wybierając "prawię nówkę" w wieku 10-12 lat.