W Biedronce i Lidlu jest tanio, a potem wpada mandat. 600 zł za parkowanie
Problem nie jest nowy, ale w ostatnim czasie wydaje się przybierać na sile. Kierowcy parkują pod popularnymi dyskontami, a potem dostają wezwania do zapłaty kary za brak opłaty parkingowej, nawet jeśli za parkowanie zapłacili. Wbrew pozorom to nie efekt działania oszustów. Kierowców, którzy czują się poszkodowani w takich sprawach, wciąż przybywa.
Na początku wyjaśnijmy, skąd w ogóle wziął się problem z parkowaniem pod popularnymi dyskontami. Problem nie dotyczy tylko Lidla czy Biedronki, ale coraz większej liczby dużych parkingów pod sklepami, restauracjami fast food i innymi miejscami, gdzie parkingi zarządzane są przez zewnętrzne firmy.
Problem wynika w dużej mierze z lokalizacji. Jeśli dany market znajduje się w okolicy, gdzie trudno o miejsce parkingowe, kierowcy zatrzymują się po prostu pod sklepem, zabierając tym samym miejsca dla faktycznych klientów. A jeśli jakiś klient raz i drugi będzie miał problem, żeby zaparkować, to jest ryzyko, że zacznie robić zakupy gdzie indziej.
Rozwiązaniem tej kwestii miało być wprowadzenie opłat za parkowanie, ale naliczanych dopiero po jakimś czasie (zwykle po godzinie). To wystarczy, żeby klient zdążył zrobić zakupy i zniechęcić do parkowania tych, którzy nie mogą znaleźć miejsca do parkowania pod blokiem. Aby możliwe było identyfikowanie pojazdów, które stoją za długo, warunkiem korzystania z darmowego czasu parkowania, jest umieszczenie za szybą biletu z parkomatu, potwierdzającego godzinę, o której pozostawiliśmy pojazd. Jeśli ktoś takiego biletu nie umieści za szybą, naliczana jest kara, zwykle 95 lub 150 zł. Sporo, ale zgodnie z przepisami zarządca parkingu ma prawo stworzyć właściwie dowolny regulamin korzystania z obiektu.
Przepisy teoretycznie są jasne. Jeśli kierowca nie zapłacił za parkowanie (lub nie umieścił za szybą biletu potwierdzającego, że przysługuje mu darmowe parkowanie), to sam jest sobie winien. Jeśli jednak uważa, że dopełnił obowiązków, powinien najpierw złożyć reklamację. Dopiero gdy ta droga okaże się nieskuteczna, warto szukać pomocy o lokalnego rzecznika praw konsumentów.
Niestety okazuje się, że wcale nie jest to takie proste. Już na początku tego roku UOKiK przyznał, że w ostatnim czasie nastąpił znaczący wzrost skarg ze strony kierowców, którzy czują się ofiarami nieuczciwych praktyk firm zarządzających parkingami. Wskazują oni na niejasne ich zdaniem warunki parkowania i niedostateczne ich eksponowanie. Bardzo utrudniony ma być także proces reklamacji i wyjaśniania sytuacji, w których na przykład klient pobrał bilet i posiada dowód, że nie przekroczył czasu parkowania, ale nie włożył go za szybę auta, albo włożył, lecz ten zsunął się w niewidoczne miejsce. Zdarzają się też przypadki naliczania kary przed upływem darmowego czasu lub karania za to, że auto stało przez chwilę bez biletu za szybą, bo kierowca jeszcze nie zdążył wrócić z parkomatu.
Mandat za parkowanie pod sklepem. Oto jak unikniesz kary
Warto dodać, że firmy zarządzające parkingami były już karane za swoje nieuczciwe praktyki. Przykładowo w 2023 roku prezes UOKiK-u nałożył ponad 820 tys. zł kary na APCOA Parking Polska za to, że firma nie dopuszczała innej formy dostarczania reklamacji niż poprzez formularz na stronie lub osobiste dostarczenie pisma. Decyzja ta nie jest prawomocna.
Jeśli złamaliśmy zapisy regulaminu danego parkingu i na przykład parkowaliśmy na nim bez opłaty lub bez biletu uprawniającego do darmowego parkowania, to zapłata kary jest jedynym uczciwym wyjściem. Jednak radca prawny Karol Hojda radzi w rozmowie z nami, że lepiej dobrze się zastanowić przed podjęciem decyzji. Dlaczego?
Otóż jedynymi danymi, jakimi dysponuje firma wystawiająca nam karę za parkowanie, jest numer rejestracyjny pojazdu. Taka dana nic zarządcy parkingu nie mówi, ale firma może złożyć wniosek do CEPiK-u o ujawnienie danych właściciela pojazdu. Dane takie są zwykle udostępniane, a wniosków o nie jest naprawdę sporo (w zeszłym roku niemal 150 tys.). Tylko co z tego? Zarządca parkingu może więc dowiedzieć się, kto jest właścicielem pojazdu, ale nadal nie wie, kto go w danym miejscu zaparkował. Tymczasem karę powinien ponieść kierowca i to zarządca musi przedstawić dowody na to, kto złamał regulamin parkingu.
Zwykle ustalenie personaliów kierującego jest dla firmy niemożliwe, więc sprawa jest z automatu przegrana. Chyba że złożyliśmy wcześniej reklamację w sprawie wystawionej kary. Składając reklamację podajemy swoje dane osobowe, a jednocześnie przyznajemy się, że to nas ona dotyczy. W takiej sytuacji się już nie wybronimy.
Czy zatem nie ma co się przejmować karami za parkowanie pod sklepami? Bynajmniej. Po pierwsze ryzykujemy wtedy otrzymaniem pozwu, więc trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie czy nasz czas i nerwy warte są walki o 95 zł. Po drugie nigdy nie można być pewnym wyroku sądu, więc nie jest powiedziane, że każda taka sytuacja zawsze zakończy się z korzyścią dla kierowcy. Ponadto Hojda zauważa, że często kierowcy którzy zignorowali informację o karze wetkniętą za wycieraczkę, dostają przedsądowe wezwania do zapłaty już od firm windykacyjnych. A do zapłaty jest wtedy nawet 600 zł, ponieważ dochodzą koszty pozyskiwania danych właściciela pojazdu, opłaty karne za nieopłacenie pierwotnej kary w przeciągu 7 dni, itd.
Niedawno szerokim echem w polskich mediach obiła się nagłośniona przez nas sprawa Emila Rau, który "oszukał system" i utarł nosa firmie, która nałożyła na niego karę 150 zł za parkowanie pod jednym z supermarketów. Słynny "łowca fotoradarów" skutecznie wskazał na luki w regulaminie parkingu, a do tego poinformował zarządcę parkingu, że za dotykanie wycieraczek w jego samochodzie (a za wycieraczką znalazła się informacja o naliczeniu kary), naliczana jest opłata w wysokości 1000 zł.
Zachęcamy do zapoznania się z całą tą historią, ale jedynie w formie ciekawostki. Emil Rau nie zaparkował bowiem bez uiszczenia opłaty, ale nie zrobił jednej drobnej rzeczy, która spowodowała reakcję firmy zarządzającej parkingiem i próbę naliczenia mu kary.