Volkswagen wycofuje się z rajdów. Powód afera spalinowa?
Volkswagen wycofuje się z udziału w rajdowych mistrzostwach świata WRC. Obecny sezon będzie ostatnim. Dlaczego? Doniesienia są na ten temat niejednoznaczne. Jedni twierdzą, że przyczyną są problemy finansowe. Według innych zadecydowały względy wizerunkowe. Kierownictwo koncernu uznało ponoć, że nie wypada, by firma, która ciężko zgrzeszyła aferą z fałszowaniem wyników badań zawartości spalin, jakby nigdy nic beztrosko bawiła się w sport samochodowy.
Pierwsze z wyżej wymienionych uzasadnień wydaje się sensowne. Starty w rajdach pochłaniają mnóstwo pieniędzy tymczasem Volkswagen musi oszczędzać. Choćby dlatego, że w związku z aferą spalinową ciąży na nim konieczność wypłacenia gigantycznych odszkodowań dla klientów na rynku amerykańskim. Zawarta niedawno ugoda przewiduje, że sięgną one łącznie 15 miliardów dolarów. 4,7 mld dol. Niemcy zobowiązali się przeznaczyć na programy ochrony środowiska i wsparcie czystych technologii. Reszta trafi do kieszeni nabywców felernych aut, którzy otrzymają po 5-10 tys. dolarów rekompensaty. Koncern zobowiązał się także do odkupienia tych pojazdów po cenach sprzed wybuchu Dieselgate. To wszystko wymaga zaciskania pasa. Dlaczego cięcia miałyby ominąć akurat sport?
No to niech Ogier, Mikkelsen czy Latvala (o ile nie przejdą do zespołu Toyoty, co zamknie zapewne drogę Kubicy) nadal startują w rajdach i je wygrywają, ale na podium stają ze smutnymi, pełnymi pokory, przepraszającymi minami
Drugim zrozumiałym powodem rezygnacji ze startów w WRC byłoby... znużenie sukcesami. Volkswagen całkowicie zdominował tę serię, w ostatnich czterech latach wygrywając 41 z 51 rajdów. Zwycięstwa załóg jeżdżących VW Polo WRC stały się rutyną i przestały kogokolwiek ekscytować. Tym bardziej, że konkurencja jest mizerna, a fabryczne ekipy uczestniczące w imprezach WRC można z łatwością policzyć na palcach jednej ręki. Sebastien Ogier triumfował w zakończonym właśnie Rajdzie Wielkiej Brytanii? No i co z tego, wzruszy ramionami przeciętny kibic, przecież prawie zawsze wygrywa. Tak jak Robert Kubica prawie zawsze pechowo nie dojeżdżał do mety...
Dla patriotycznie nastawionych miłośników rajdów pewnym zgrzytem mógł być również fakt, że załogi VW Polo WRC składały się z obcokrajowców. Sebastien Ogier - Francuz, Andreas Mikkelsen - Norweg, Jari-Matti Latvala - Fin. To godziło w dumę narodową Niemców: "Jak to? Mamy takie dobre samochody, a nie potrafimy znaleźć równie dobrego, własnego kierowcy, który reprezentowałby nas na rajdowych trasach?"
Pieniądze, brak prawdziwej rywalizacji, nadmierne umiędzynarodowienie rajdowych załóg... To wszystko można jakoś zrozumieć, ale wynikające z udziału w motosporcie rzekome szkody na wizerunku? Kogo niby miałoby razić zaangażowanie koncernu z Wolfsburga w tę akurat dziedzinę motoryzacji? Volkswagen, przynajmniej w Europie, nie stracił zaufania klienteli, o czym najlepiej świadczą bardzo dobre wyniki sprzedaży samochodów tej marki. Przeciwnie - idziemy o zakład, że wiele osób w głębi ducha z zadowoleniem przyjęło wiadomość, że VW nie ugiął się przed presją "ekoterrorystów", narzucających nieżyciowe standardy emisji spalin i zadbał, aczkolwiek nielegalnie, by produkowane przez niego pojazdy zachowały odpowiednie osiągi (co nie zmienia faktu, że ci sami ludzie bez protestów przyjęliby ewentualne odszkodowania, wynikające z ujawnienia wspomnianych machinacji).
A jeżeli mimo wszystko szefostwo Volkswagena nadal będzie upierało się, że kombinacje z ekologią należy odpokutować rezygnacją z udziału w rajdach samochodowych, to podsuwamy mu rozwiązanie znane z boisk piłkarskich. Przyjęło się, że zawodnicy po zmianie barw klubowych nie okazują radości po strzeleniu bramki swojej byłej drużynie (np. Robert Lewandowski - Borussi Dortmund). No to niech Ogier, Mikkelsen czy Latvala (o ile nie przejdą do zespołu Toyoty, co zamknie zapewne drogę Kubicy) nadal startują w rajdach i je wygrywają, ale na podium stają ze smutnymi, pełnymi pokory, przepraszającymi minami. Zero triumfalizmu, żadnego polewania się szampanem, podnoszenia rąk. Nie cieszymy się, bo wiemy, że nasz patron i pracodawca wcześniej mocno nabroił.