Uwaga, jedzie prezes...

Przed laty (nie wiem, czy to się nadal praktykuje) uczestnicy kursów na prawo jazdy cięgiem rozwiązywali tzw. "krzyżówki". M.in. musieli ustalić pierwszeństwo przejazdu na skomplikowanym skrzyżowaniu, do którego zbliżały się jednocześnie - z różnych stron i oczywiście na sygnale - karetki pogotowia ratunkowego, radiowozy MO, samochody straży pożarnej tudzież tramwaje oraz co najmniej kilka aut prywatnych, zawsze w kolizyjnych skrętach. Dziś podobne zadanie może być jeszcze bardziej utrudnione, ponieważ, jak się dowiedzieliśmy, liczba pojazdów uprzywilejowanych znacznie wzrosła.

W ciągu ostatnich 3 lat wydano około 1500 zezwoleń na używanie "koguta". Otrzymali je dyrektorzy banków, przedsiębiorstw przemysłowych, wyżsi urzędnicy, niektórzy politycy, duchowni. "Kogut", ze znaku wyróżniającego wozy służb ratujących życie lub mienie, przekształca się w symbol czczego prestiżu. Wciąż jeszcze budzi respekt. Kierowcy, aby zwolnić dla niego drogę przejazdu dokonują nadzwyczajnych manewrów. Jak będą reagowali, wiedząc, że być może pod błyskającym niebieskim światłem siedzi prezes spółdzielni kółek rolniczych, który zwyczajnie spieszy się do domu na obiad?

Niebezpieczeństwo wzrasta, jeżeli uświadomimy sobie, że ów prezes może akurat rozmawiać przez telefon komórkowy, pytając żonę, jaką przygotowała zupę i czy dzieci wróciły już ze szkoły. Jak bowiem wynika z badań przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych, korzystanie z telefonu komórkowego w samochodzie nawet pięciokrotnie zwiększa ryzyko wypadku drogowego. Aparaty, umożliwiające prowadzenie rozmowy bez trzymania słuchawki przy uchu, nie są przy tym wcale bezpieczniejsze, gdyż zagrożenie wynika przede wszystkim z rozproszenia uwagi kierowcy. Co prawda nie wiadomo, dlaczego rozmowa telefoniczna ma być groźniejsza od pogawędki z pasażerem, ale trzeba wierzyć nauce. Nauka nie kłamie, choć nie wszystko wyjaśni...

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas