Ulubione auta Polaków do serwisu. Mechanik: teraz szybciej się popsują
Audi wzywa właśnie do serwisów na całym świecie blisko 150 tys. samochodów z silnikami Diesla. Tym razem chodzi o samochody wyprodukowane w latach 2005-2010. Mechanicy nie mają wątpliwości - po wizycie w ASO auta szybciej się zepsują!
KBA, czyli Niemiecki Federalny Urząd Transportu Samochodowego, informuje o kolejnej akcji serwisowej dotyczącej samochodów marki Audi. Tym razem chodzi o 147 274 pojazdy napędzane silnikami wysokoprężnymi z lat modelowych 2005-2010, a sama akcja ma charakter globalny (kod producenta 23BK). Mechanicy przestrzegają, że wizyta na przymusowym przeglądzie w ASO może drastycznie podnieść awaryjność naszego samochodu!
Jakich aut dotyczy ogłoszona właśnie akcja serwisowa Audi? Chodzi o modele:
- A4,
- A6,
- A8
- Q7.
W samych Niemczech "usterka" dotyczyć ma ponad 68,4 tys. pojazdów. Śmiało zakładać można jednak, że zdecydowana większość z nich porusza się obecnie po polskich drogach. Dość przypomnieć, że od wielu lat Audi A4 - zwłaszcza z silnikiem Diesla - znajduje się w ścisłej czołówce najchętniej sprowadzanych pojazdów.
W samym tylko 2023 roku do kraju sprowadzono ponad 21 tysięcy egzemplarzy modelu A4. Samochód sklasyfikowano wówczas na drugim miejscu najczęściej sprowadzanych do Polski modeli, ale do zwycięzcy rankingu - Opla Astry - zabrakło zaledwie... 33 rejestracji.
Co ciekawe ani KBA nie informuje wprost, że chodzi o samochody wyposażone w silniki wysokoprężne. W opisie akcji czytamy jednak, że pojazdy mają otrzymać "aktualizację oprogramowania jednostki sterującej silnikiem".
KBA wyjaśnia też, że akcja ma na celu usunięcie "niedopuszczalnych" praktyk polegających na "zmniejszeniu skuteczności systemu kontroli emisji", czyli - biorąc pod uwagę roczniki - układu EGR.
Wszystko wskazuje więc na to, że chodzi o rozszerzenie - ogłoszonej ledwie kilka tygodni temu - akcji dotyczącej przeszło 700 tys. Audi z lat modelowych 2009-2017 z silnikami z rodziny EA189, czyli - w tym konkretnym przypadku - 2.0 TDI.
Obie akcje to następstwo afery Dieselgate i wykrycia w samochodach europejskich producentów oprogramowania, które ograniczało działanie systemów ograniczających emisję spalin. Przykładowo - w autach koncernu Volkswagena - mowa o tzw. "okienku termicznym", które - "dla ochrony silnika" - ogranicza lub zupełnie wyłącza układ recyrkulacji spalin EGR, gdy temperatura otoczenia spada poniżej plus 15 lub przekracza 33 stopnie Celsjusza. Warto przypomnieć, że testy homologacyjne w trybie NEDC wykonywano na stanowiskach badawczych w temperaturze między 20 a 30 stopni Celsjusza, więc - przynajmniej w czasie oficjalnych prób - układ recyrkulacji spalin działał prawidłowo.
W czasie licznych procesów przedstawiciele Volkswagena bronili się, że oprogramowanie nie łamało przepisów, bo te dopuszczały ograniczenie działania systemów redukcji spalin dla "ochrony silnika". W 2022 roku Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej orzekł jednak, że stosowanie takiego rozwiązania jest nielegalne. Argumentowano m.in., że takie systemy nie narażają silnika na natychmiastowe zniszczenie (czemu miała przeciwdziałać furtka w przepisach dopuszczana przez KBA) lecz - co najwyżej - przyczyniają się do jego naturalnego zużycia.
Ponieważ nowe oprogramowanie ma na celu eliminację możliwości ograniczenia działania systemów redukcji spalin, śmiało zakładać można, że - po takiej "naprawie" - właścicieli starszych Audi czekają spore wydatki.
Scenariusz jest wielce prawdopodobny, bo mowa przecież o pojazdach z lat 2005-2010, dla których przebiegi rzędu 350-500 tys. km są obecnie codziennością. Z punktu widzenia właściciela, zmiana polegająca na dużo większym obciążeniu systemu EGR jest więc jawnym proszeniem się o szybkie wydatki idące w tysiące złotych.