Syrena Laminat. Jeden z kilkunastu egzemplarzy!

Chociaż wszystko wskazuje na to, że "polska motoryzacja" to już zamknięty rozdział historii, nasz samochodowy dorobek jest bogatszy niż wydawałoby się to na pierwszy rzut oka.

Jednym z ciekawszych pojazdów, z których istnienia nie zdają sobie sprawy liczni polscy kierowcy, jest chociażby Syrena Laminat. Auto, które w końcu lat sześćdziesiątych miało szanse odmienić krajobraz polskich dróg.

Historia pojazdu sięga 1966 roku, gdy okazało się, że przyszłość rodzimej motoryzacji związana będzie z włoskim Fiatem. Wówczas stało się jasne, że produkcja Syreny będzie musiała zostać wstrzymana lub przeniesiona, by zwolnić linie montażowe dla nowych aut budowanych w oparciu o włoską licencję.

Należy pamiętać, że z końcem lat siedemdziesiątych planowano zakończyć produkcję Syreny 104 - dni auta wydawały się być policzone (ostatecznie zastąpiła ją produkowana w Bielsku-Białej Syrena 105). Wierzono, że nowa Syrena oparta będzie na prototypowym modelu 110 z trzydrzwiowym nadwoziem typu hatchback. Sęk w tym, że części zamienne do Syreny musiały być wytwarzane przez kolejnych siedem lat, a - właśnie w kategorii części zamiennej - traktowane było m.in. kompletne nadwozie...

Reklama

W głowie inż. Stanisława Łukaszewicza zrodził się wówczas pomysł, by do budowy nadwozi Syreny - zamiast stali - użyć wzmacnianej włóknem szklanym żywicy epoksydowej. Takie rozwiązanie pozwoliłoby przestawić wykorzystywaną wówczas tłocznię na produkcję nadwozi nowych aut i - zarazem - uporać się z największym problemem Syreny - rdzą.

Co ciekawe, pomysł przypadł do gustu władzom fabryki i szybko przystąpiono do stworzenia prototypów. Prace konstrukcyjne nie były łatwe, bowiem nadwozie pasować musiało (jako część zamienna) do wszystkich poprzednich typów Syren - poczynając od Syreny 100 a na modelu 104 kończąc.

Pierwszy z prototypów "objeżdżono" w 1969 roku. Po kilkunastu tysiącach kilometrów ujawniły się liczne wady w postaci pęknięć, nieszczelności czy niepokojących dźwięków wydawanych przez karoserię w czasie mrozu. Zbudowana "z plastiku" Syrena miała jednak też sporo zalet. Najważniejszymi był brak korozji i zauważalna poprawa osiągów (masa nadwozia w stosunku do metalowego zmniejszyła się o 65 kg).

Ostatecznie, po wyprodukowaniu kilkunastu (inne źródła mówią o kilku) egzemplarzy pomysł zarzucono, gdy okazało się, że w Bielsku-Białej produkowana będzie kolejna Syrena - model 105. Na szczęście formy do wytwarzania laminatowej karoserii nie zostały komisyjnie rozbite. W bliżej nieokreślonych okolicznościach (najprawdopodobniej odkupił je Pan Marek Wolsa - jeden z ówczesnych pracowników fabryki) trafiły w ręce modelarzy, którzy wykorzystali kopyta do stworzenia kilkudziesięciu nadwozi. Ostatecznie kopyto do produkcji karoserii udało się ocalić za sprawę grupy pasjonatów z FSO Autoklubu - od kilku lat jest ono w posiadaniu Muzeum Techniki w Warszawie.

Wszystko wskazuje na to, że - ze względu na utrudniony dostęp do wszelkiej maści części zamiennych - nie powstały dwie identyczne Syreny Laminat. Niektóre - wykonane z kopyta poza FSO - wyposażone były m.in. w światła do Fiata 125p, źródła mówią też o autach wyposażonych w części różnych Skód, Polonezów, a nawet jednostki napędowe Volkswagena.

Dziś Syreny w wersji Laminat to prawdziwe białe kruki. Uroku dodaje im aura tajemnicy okrywająca tę wersję - ze względu na "chałupniczą" produkcję nie wiadomo ile tego typu aut trafiło na drogi.

Na poniższym filmie prezentujemy jeden z nich, który wkrótce będzie do kupienia:

Źródło: x-news

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy