Stowarzyszenie pieszych już jest. A co z organizacją dla kierowców?
Czy słyszeliście kiedykolwiek o stowarzyszeniu pieszych? Jest takie, w Bydgoszczy. Szkoda, że zmotoryzowani jakoś nie potrafią się sensownie zjednoczyć i zadbać o swoje interesy.
Stowarzyszenie Społeczny Rzecznik Pieszych zawiązało się w styczniu ubiegłego roku. Jak czytamy, stworzyła je "grupa zapaleńców, która chce żyć w pięknej i przyjemnej Bydgoszczy."
I deklaruje cele swojego działania: "Chcemy być głosem tych, którzy w naszym kochanym mieście są pomijani, ignorowani i spychani na ostatnie miejsce - codziennych użytkowników ulic i placów - pieszych. Dlaczego? Bo pieszymi jesteśmy wszyscy. Bo wszystkie słynne "pocztówkowe" miasta, w których ludzie chcą mieszkać i je odwiedzać, łączy jedna cecha, niezależnie czy wybudowano je 1000 lat temu czy 100 lat temu - przyjazne ludziom przestrzenie publiczne. Chcemy żyć w mieście, w którym rodzice nie muszą się bać, że ich 6-letnie dziecko zostanie potrącone przez samochód, jeśli tylko na chwile spuszczą je z oczu. (...) Chcemy żyć też w mieście, w którym 80-letni sędziwy i doświadczony pan nie zginie pod kołami samochodów przy pierwszej próbie przejścia przez źle zaprojektowane przejście i nie musi się na każdym kroku wspinać po schodach, uważać na krzywe krawężniki i chodniki. Głęboko wierzymy, że wówczas również wszyscy pozostali będą czuć się dobrze w mieście. Dlaczego? Bo miasto, na którego ulicach i placach czujemy się dobrze i przyjemnie przede wszystkim jako ludzie, to miasto, w którym po prostu żyje się szczęśliwie."
Bydgoskie stowarzyszenie próbuje załatwiać konkretne sprawy: wytyczanie nowych, bezpiecznych przejść dla pieszych. poszerzanie i oświetlanie istniejących itp. Prowadzi konsultacje społeczne. Urządza debaty - ostatnia, pod hasłem "Bezpieczeństwo pieszych - jak projektować i zmieniać nasze miasta", odbyła się 15 maja.
Na stronie internetowej SSRP znajdujemy "złote myśli:" "Każdy z nas jest pieszym. Każda podróż, niezależnie czy odbywa się przy użyciu samochodu, roweru czy komunikacji publicznej, zaczyna się od podróży pieszej. Dlatego tak ważne jest zapewnienie odpowiedniego stanu infrastruktury dla pieszych"... "Miasto tworzą ludzie, nie samochody. Jeśli zaplanujemy miasto z myślą o ruchu samochodów, otrzymamy samochody i ruch. Jeśli zaplanujemy z myślą o ludziach i przestrzeni, pojawią się ludzie i przestrzeń"... "Czy możliwe jest utworzenie ulicy dla każdego? Ulicy, na której bezpiecznie będzie się czuł pieszy, rowerzysta, przejedzie i zaparkuje samochód? Ulicy, która nie dyskryminuje żadnego uczestnika ruchu? Naszym zdaniem TAK!"
Oczywiście nie przeceniamy znaczenia wspomnianej wyżej grupy. Jest to inicjatywa lokalna, do tego dość świeżej daty. Ważne jednak, że stowarzyszenie pieszych powstało i funkcjonuje, na miarę swoich możliwości. Za to zmotoryzowani Polacy wciąż stanowią rzeszę indywidualistów; narzekających, psioczących, biadolących, ale nie potrafiących skrzyknąć się i stworzyć organizacji, która potrafiłaby zadbać o interesy tej jakże licznej grupy społecznej. Wzorem, pewno długo niedoścignionym, mógłby tu być niemiecki ADAC.
Przeciętny zmotoryzowany rodak przede wszystkim chciałby czuć się "zaopiekowany", w każdej chwili móc liczyć na pomoc
Allgemeiner Deutscher Automobil-Club istnieje od 1903 r. (pod obecną nazwą - od 1911 r.). Prowadzi niezwykle wszechstronną działalność, chociaż bodaj najbardziej znany jest z rozwiniętej, sprawnej pomocy drogowej i różnego rodzaju cenionych, bo wiarygodnych badań i rankingów. Do tego należałoby dodać liczne wydawnictwa (czasopisma, mapy, atlasy), pośrednictwo w ubezpieczeniach komunikacyjnych, usługi finansowe, lobbing na rzecz zmotoryzowanych itp. Prawdziwa potęga, z którą każda władza i każda instytucja w Niemczech musi się poważnie liczyć.
My mamy Polski Związek Motorowy. "Związek stowarzyszeń", który, jak informuje rubryka "o nas" na jego stronie internetowej, "zajmuje się propagowaniem wiedzy i kultury motoryzacyjnej, prowadzi działania na rzecz bezpieczeństwa ruchu drogowego, promuje turystykę motorową i caravaningową, a także zajmuje się pojazdami zabytkowymi. Organizuje kursy prawa jazdy, świadczy usługi rzeczoznawstwa oraz prowadzi stacje kontroli i obsługi pojazdów, pośredniczy w sprzedaży ubezpieczeń i winiet na korzystanie z zagranicznych autostrad." W praktyce PZM jest postrzegany głównie w kontekście sportu motorowego, rajdów, zlotów i tym podobnych imprez. Tego zresztą dotyczą praktycznie wszystkie informacje publikowane w dziale aktualności.
Tymczasem przeciętny zmotoryzowany rodak przede wszystkim chciałby czuć się "zaopiekowany", w każdej chwili móc liczyć na pomoc, które zapewniają słynne "żółte anioły" ADAC. Pewnie byłby zadowolony, gdyby ktoś mądry i wpływowy w jego imieniu konsultował akty prawne, ważne dla właścicieli pojazdów mechanicznych, wypowiadał się w sprawach polityki podatkowej państwa (paliwa, pojazdy mechaniczne), opiniował plany budowy dróg.
Oczywiście silna organizacja musi mieć solidne podstawy finansowe. Sprzedaż winietek na zagraniczne autostrady, nawet z tak wysokimi narzutami, jakie dyktuje PZM, nie zapewni odpowiednich dochodów. I tu znowu spoglądamy w kierunku naszych zachodnich sąsiadów. Roczna opłata członkowska w ADAC wynosi od 49 do 134 euro. Jak na miejscowe realia nie są to stawki wygórowane, jednak przemnożone przez liczbę kilkunastu milionów uiszczających składki osób (dodajmy, że kierowcy poniżej 23 roku życia płacą mniej, a niepełnoletni oraz ci, którzy mają prawo jazdy krócej niż rok - w ogóle) dają kwoty więcej niż pokaźne.