Spalony Fremantle Highway stoi w porcie. Co próbują ukryć władze?
Po odholowaniu spalonego samochodowca Fremantle Highway do holenderskiego portu Eemshaven rozpoczęło się badanie przyczyny pożaru. Wstępnie szacowane straty wyniosą setki milionów dolarów, ale - jak się okazuje - mimo poważnych zniszczeń, część znajdujących się na pokładzie samochodów może dać się uratować.
Po odholowaniu statku Fremantle Highway do portu w Eeshaven rozpoczęło się szukanie przyczyny pożaru. Oficjalnie wciąż nie ma informacji, dlaczego na pokładzie pojawił się ogień. Firma K Line, która czarterowała statek, oraz służby ratownicze podawały jedynie, że płomienie pojawiły się "w pobliżu" jednego z aut elektrycznych.
Fremantle Highway jest 200-metrowym statkiem o 11 pokładach. Z informacji podanych przez służby ratownicze wynika, że pożar wybuchł na jednym z górnych pokładów, a poziom ósmy pod wpływem ognia uległ częściowemu zawaleniu. Pojawiły się jednak niepotwierdzone doniesienia, że nie wszystkie pokłady są zniszczone. Według wstępnych szacunków straty wywołane pożarem wyniosą minimum 330 mln dolarów.
Wciąż nie do końca wiadomo też, jakie samochody znajdowały się na pokładzie statku. Wiadomo natomiast, że w sumie było ich 3 783, z czego 498 to samochody elektryczne. Obecność swoich aut na pokładzie potwierdziły jedynie BMW oraz Mercedes. Należący do bawarskiego koncernu Rolls-Royce przekazał natomiast, że na statku znajdowała się "niewielka liczba jego aut" - donosi Automotive News Europe. Dziennikarskie pytania zignorowała natomiast Tesla.
Do kwestii tych odniósł się szef Royal Boskalis Westminster (holenderska firma działająca w transporcie morskim) - Peter A. M. Berdowski. Jak cytuje wymieniony wyżej portal, zdaniem Berdowskiego ósmy poziom jest w "bardzo złym stanie". Dodał jednak, że na niektórych pokładach nie ma zniszczeń, a znajdujące się na nich pojazdy pozostały nieuszkodzone.
To nie oznacza jeszcze, że będą się nadawały do sprzedaży i użytku. Nawet jeśli nie mają uszkodzeń od ognia, mogły zostać zalane wodą wlewaną na pokład podczas akcji gaśniczej.
Oznacza to, że część pojazdów można uratować. Berdowski zaznaczył, że wyładunek znajdujących się na statku samochodów i innego sprzętu może zająć "kilka tygodni". Zapowiedział również, że po zakończeniu tego procesu statek zostanie przetransportowany do stoczni w celu naprawy lub wycofania z eksploatacji.
Obecnie, przechylony na prawą burtę spalony statek, stoi przy nabrzeżu, które zostało obudowane barierą z pustych kontenerów, co ma osłonić je przed widokiem gapiów. Stojący w porcie samochodowiec wywołuje bowiem duże zainteresowanie zarówno fotoreporterów, jak i okolicznych mieszkańców. Władze być może nie chcą epatować widokiem tysięcy spalonych samochodów, które wkrótce zostaną wyładowane na nabrzeże. Cała sprawa i tak - mimo, że dochodzenie dopiero się zaczyna - kładzie się cieniem na reputacji samochodów elektrycznych.
Przypomnijmy, pożar na pokładzie płynącego z Bremerhaven do Singapuru samochodowca Fremantle Highway wybuchł wieczorem 25 lipca. Ogień rozprzestrzeniał się bardzo szybko i część załogi musiała ratować się skokiem z dużej wysokości do wody. Wskutek zdarzenia jedna osoba zginęła, a kilka zostało rannych. W sumie na pokładzie znajdowały się 23 osoby. Firma K Line, która czarterowała statek, przekazała, że wszyscy, którzy trafili do szpitala, zostali już z niego wypisani.
Statek ostatecznie trafił do portu w Eemshaven. Wybrano go ze względu na to, że znajdował się niedaleko miejsca, w które został odholowany i postawiony na kotwicy wypalony wrak 200-metrowego samochodowca. W związku z zawinięciem jednostki do portu działania służb ratowniczych uznano za zakończone. Dalszą odpowiedzialność za statek przejmuje jego właściciel, firma Shoei Kisen. Ta zapowiedziała, że, wraz z odpowiednimi organami, zbada przyczynę pożaru.