Rower zamiast samochodu? W Polsce to nie działa!

Jeśli wierzyć w hasła głoszone przez tzw. "miejskich aktywistów", większość obywateli europejskich aglomeracji dawno już zrezygnowała z własnych czterech kółek - przesiadła się na komunikację miejską i... rowery. Problem w tym, że tego typu twierdzenia nie znajdują żadnego odzwierciedlenia w faktach. Przykłady?

Ciekawe wnioski płyną chociażby z opublikowanego kilka dni temu raportu dotyczącego pomiarów ruchu rowerowego w Warszawie. W dokumencie przeczytać możemy m.in. że "odnotowano wzrost ruchu rowerowego o 17,4 proc.". Autorzy chwalą się również tym, że aż 41 proc. mieszkańców Warszawy korzysta z rowerów!

Trzeba przyznać, że wyniki prezentują się imponująco. Sęk w tym, że sama metodologia badań pozostawia wiele do życzenia, a już pobieżna analiza raportu jasno wskazuje, że rower jako alternatywa dla transportu publicznego czy własnych czterech kółek w Polsce sprawdza się - co najwyżej - kiepsko. Dowody?

Reklama

Na początku wypada powiedzieć sobie o samej metodologii badania. Jest dość wiarygodna (rowerzystów zliczają kamery i pętle indukcyjne), ale nie można zapominać, że samych pomiarów dokonano w cztery (!) dni robocze w czerwcu i lipcu, czyli w samym szczycie sezonu rowerowego. Mało tego - okazuje się np., że na owe "41 proc. mieszkańców Warszawy korzystających z roweru" aż 21 proc. sięga po swój jednoślad "mniej niż raz w tygodniu", a 13 proc. - mniej niż raz w miesiącu! Dla porównania "kilka razy w tygodniu" po rower sięga 5 proc. mieszkańców, a "codziennie lub prawie codziennie" - zaledwie 2 proc! W sumie mamy więc zaledwie 7 proc, a przypominamy, że wciąż mowa o czerwcu i lipcu, gdy w Polsce panują wymarzone wręcz warunki atmosferyczne dla tego typu aktywności!

O tym, że rower wykorzystywany jest głównie rekreacyjnie, świadczą również pomiary dokonywane w poszczególnych punktach miasta. W raporcie przeczytać można m.in., że stosunku do zeszłego roku odnotowano wzrost ruchu rowerowego o 17,4 proc. przy jednoczesnym spadku (o 24,7 proc.!) ruchu w szczycie porannym. O porównywalną wartość (25,2 proc.) wzrósł za to ruch w szczycie popołudniowym. O ile poranny spadek może mieć związek z rosnącą popularnością pracy zdalnej, o tyle wzrost popołudniowego natężenia ruchu trudno wytłumaczyć w inny sposób, jak tylko rekreacją.

Tendencje potwierdzają również dane z najbardziej obleganych punktów pomiarowych - tzw. wąskich gardeł - które w dużych miastach od zawsze stanowią mosty. Na rekordowym pod tym względem moście Łazienkowskim w popołudniowym szczycie poruszało się nawet 860 rowerzystów na godzinę. Dla porównania w szczycie porannym, gdy zdecydowana większość mieszkańców starta się dotrzeć do miejsca pracy, przez most przejeżdżało średnio zaledwie 311 rowerzystów na godzinę.

Dla porównania średni dobowy ruch samochodów na moście Łazienkowskim to 128 194 aut wiosną i 122 643 pojazdów latem. Daje to godzinową średnią na poziomie 5110 samochodów niezależnie od pory dnia czy nocy! Średnio na jeden rower przypada więc co najmniej 16 aut, a śmiało przyjąć można, że np. w porannym szczycie wynik jest KILKUKROTNIE wyższy (nie mówiąc już o miesiącach jesiennych czy zimowych...).

W tym miejscu warto przypomnieć, że wśród promujących transport rowerowy aktywistów często przywoływana jest chociażby Kopenhaga, gdzie udział ruchu rowerowego w ogóle transportu sięga rekordowych 41 proc. Niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę, że powierzchnia stolicy Danii to 179,8 km2, a Warszawy... ponad 517 km2. Mówiąc wprost - mieszkańcy Kopenhagi jeżdżą średnio na trzykrotnie krótszych dystansach, niż warszawiacy!

Najlepszym na to dowodem jest chociażby natężenie ruchu na - oddalonym od ścisłego centrum stolicy - moście Grota Roweckiego. W absolutnym szycie (popołudniowym) przejeżdża nim średnio 328 rowerzystów na godzinę. Dla porównania średni dobowy ruch samochodów wynosi - uwaga - 672 711 pojazdów wiosną i 639 422 pojazdów latem! Daje to wynik około 27 tysięcy aut na godzinę niezależnie od pory dnia i nocy! Wnioski?

Większe zainteresowanie rowerem jako formą aktywności fizycznej to bez wątpienia dobry objaw. Ruch to zdrowie - wybierając dwa kółka skutecznie walczymy z chorobami cywilizacyjnymi pokroju otyłości czy nadciśnienia. Trudno jednak określić, jaki wpływ na zainteresowanie rowerami ma trwająca pandemia koronawirusa i strach przed zakażeniem. Śmiało zakładać można bowiem, że za odnotowany w raporcie 17-procentowy wzrost popularności rowerów odpowiada... przesiadanie się na jednoślady osób, które do tej pory stawiały głownie na transport publiczny.

Nikt nie neguje również konieczności dostosowania infrastruktury do ruchu rowerowego i odseparowania go od ruchu pojazdów i pieszych. W samym raporcie dotyczącym warszawskich cyklistów czytamy np., że: w miejscach, gdzie nie było dróg rowerowych aż "89 proc. rowerzystów jeździło po chodniku, a tylko 11 proc. wybierało jezdnię". To druzgocące dane świadczące, że o tym, że zdecydowana większość użytkowników jednośladów nie ma zielonego pojęcia o podstawach Prawa o ruchu drogowym! Konieczność odizolowania cyklistów od innych uczestników jezdni i chodnika służy więc... ochronie rowerzystów przed ich własną niewiedzą dotyczącą podstaw zachowania na drodze.

Nie można jednak zapominać, że tworzenie infrastruktury rowerowej nie może być prowadzone kosztem pozostałych gałęzi transportu, bo efektem będzie wówczas paraliż komunikacyjny. Dość powiedzieć, że wedlug badań firmy analitycznej Deloitte (badanie Deloitte City Mobility Index 2018) udział rowerów w ogóle transportu miejskiego w Warszawie wynosi - uwaga - 3 proc (!) i jest porównywalny z wynikami Londynu (3 proc.) czy Paryża (2 proc.). Dla porównania udział prywatnych samochodów w ogóle transportu wynosi w Warszawie 32 proc. Warto dodać, że wynik ten jest niższy (!) niż w: Amsterdamie (42 proc.), Londynie (37 proc.) czy Oslo (35 proc.).

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy