Przejechałbyś celowo psa, bo "jest zagrożeniem na drogach"?

W Gaszynie koło Wielunia na drodze krajowej nr 45 do rowu wpadło ferrari. 22-letni kierowca samochodu tłumaczył, że stracił nad nim panowanie, gdy chciał ominąć psa, który nagle wybiegł na jezdnię. Powyższa wiadomość obiegła chyba wszystkie media w Polsce. Czy ze względu na markę auta, bądź co bądź rzadko spotykanego na naszych szosach, nie tylko w okolicach Wielunia?

Zaskakująco poważnych, jak wynika ze zdjęć wykonanych przez jednego ze strażaków, uczestniczących w akcji ratunkowej, uszkodzeń pojazdu? Z uwagi na bardzo młody wiek kierowcy? A może z powodu jego godnej szacunku postawy - facet wolał rozbić drogą superfurę niż zranić lub zabić zwierzę...

Stosunek do zwierząt domowych wiele mówi o zmotoryzowanym człowieku. Jedni już przy wyborze auta biorą pod uwagę wymogi swojego psa, jego wielkość, temperament, zachowanie podczas podróży. Ozdabiają nadwozie stosownymi naklejkami, informującymi o obecności  czworonoga. Planują trasy wyjazdów, pamiętając o naturalnych potrzebach pupili. Nie irytują się z powodu wszechobecnej na tapicerce foteli i bagażnika sierści. Nie szczędzą grosza na przydatne akcesoria: szelki bezpieczeństwa, maty, pokrowce, specjalne transportery itd.

Reklama

Niestety, są i inni. Ci potrafią wyrzucić niechcianego już psa z pędzącego samochodu, porzucić go na parkingu czy stacji benzynowej, albo, jeszcze gorzej, przywiązać do przydrożnego drzewa.

Rozpoczęły się wakacje, więc zapewne wkrótce znów usłyszymy o takich przypadkach. Podobnie jak o bezmyślnym pozostawianiu zwierzaków na upale, w rozgrzanej kabinie auta.

Zdarzają się również zwyrodnialcy, tacy jak 24-letni mieszkaniec powiatu wadowickiego, który widząc idącego drogą psa zatrzymał się, a następnie gwałtownie ruszył i z całym impetem w niego uderzył. Najwyraźniej celowo. Na szczęście pies przeżył i wrócił do właścicieli. Świadek wspomnianego incydentu powiadomił policję, ta zidentyfikowała samochód i sprawcę potrącenia, który usłyszał już zarzut znęcania się nad zwierzętami.

Bulwersuje zarówno samo opisane wyżej zdarzenie, jak i ton znacznej części internetowych komentarzy na jego temat.

"Wałęsający się bezpański pies jest zagrożeniem, więc należy go likwidować wszelkimi sposobami!"

"Szkoda, że nie zrobił z niego sznycla."

"Ulica nie jest dla psów, szkoda, że go nie zlikwidował, byłoby ciszej i czyściej."

"To właściciel psa powinien beknąć za stworzenie zagrożenia na drodze. A kierowca go ominął, biorąc psa między koła. Dobrze, że nic się nie stało, bo właściciel powinien pokryć straty, jeśli pies by uszkodził auto."

"Ja to widzę inaczej: zatrzymał się, poczekał aż pies zejdzie z drogi, po chwili ruszył, bo stracił go już z widoku przed maską auta, myślał, że zszedł na pobocze. Prosta sprawa."

Jak to mawiają, są ludzie i ludziska. Tylko czy to drugie określenie nie jest zbyt łagodne w odniesieniu do autorów zacytowanych wpisów? A wracając do ferrari... Chce się wierzyć, że jego kierowca wykonał ów niefortunnie zakończony manewr rzeczywiście wyłącznie z troski o psa, a nie z obawy, że potrącenie zwierzęcia może źle się skończyć dla delikatnego, sportowego auta. Jak się zresztą i skończyło, bez potrącenia.  

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy