Prosty sposób na złodziei. Koniec metody "na walizkę"?

Brytyjczycy znaleźli sposób na złodziei posługujących się metodą "na walizkę". Oznacza to, że pojawiła się właśnie iskierka nadziei dla właścicieli samochodów z systemem tzw. bezkluczykowego dostępu.

Już dwa lata temu niemiecki automobilklub ADAC alarmował, że kradzież samochodu wyposażonego w tego rodzaju rozwiązanie zajmuje zawodowcom zaledwie kilkanaście sekund. Przy pomocy skonstruowanych za kilkadziesiąt euro urządzeń specjalistom udało się otworzyć wszystkie z przeszło dwudziestu testowanych wówczas pojazdów. W każdym, bez żadnych problemów, udało się też uruchomić silnik!

Mechanizm działania złodziei jest bardzo prosty. Gdy jeden z nich chwyta klamkę auta, samochód automatycznie wysyła do kluczyka sygnał z zapytaniem o szyfrowany kod. Przy pomocy specjalnie skonstruowanego wzmacniacza sygnału (tzw. walizki) drugi złodziej przechwytuje transmisję i wzmacnia ją tak, by - przez okno, drzwi a nawet ścianę(!) - trafiła ona do kluczyka. Złodzieje tworzą w ten sposób niewidzialny "przedłużacz" sygnału. Gdy kluczyk odpowie na zapytanie i wygeneruje kod, również za pośrednictwem "walizki", drogą radiową, trafia on do samochodu. W ten sposób elektronika w pojeździe zakłada, że kluczyk znajduje się blisko auta, co skutkuje odblokowaniem zamków i możliwością uruchomienia silnika. Mówiąc krócej - złodziej wsiada do samochodu, jak do swojego - bez wzbudzania alarmu, wybijania szyby, czy konieczności wpinania się do elektroniki!

Reklama

Do ułatwienia tego typu kradzieży przyczyniają się przepisy dotyczące bezpieczeństwa. Teoretycznie, gdy samochód odjedzie na większą odległość od kluczyka, elektronika wykryje jego brak i unieruchomi pojazd. W praktyce tak się jednak nie dzieje. Silnik pracować będzie, aż ręcznie nie wyłączymy zapłonu. To wynik fabrycznego zabezpieczenia przed usterką elektroniki lub rozładowaniem baterii w kluczyku. Gdyby np. kluczyk "zgubił" połączenie z samochodem chociażby w trakcie manewru wyprzedzania, skutki mogłyby być przecież tragiczne. Właśnie z tego powodu (wprowadzenie nowych przepisów), już przeszło 10 lat temu, z rynku zniknęły wszelkiego rodzaju zabezpieczenia "antynapadowe" potrafiące wyłączyć zapłon w trakcie jazdy.

W ocenie ekspertów z ADAC, by skonstruować prosty wzmacniacz sygnału wystarczy niespełna 100 euro. Do tej pory, w ramach przeprowadzonych testów, w ADAC udało się otworzyć około 180 modeli pojazdów. Wraz z najnowszą serią testów pojawił się jednak promyk nadziei.

Pierwszym samochodem, który oparł się metodzie "na walizkę" został właśnie nowy Land Rover Discovery (model roku 2018). Brytyjczycy poradzili sobie z problemem w bardzo elegancji i prosty sposób. Moduł odpowiedzialny za działanie systemu keyless wyposażono w dodatkową funkcję. Polega ona na zliczaniu czasu, jaki potrzebny jest na nawiązanie połączenia radiowego z kluczykiem. Auto rozpoznaje w ten sposób czy właściciel rzeczywiście znajduje się w pobliżu samochodu, czy też sygnał został sztucznie wzmocniony przez niepowołane osoby próbujące dostać się do samochodu.

Genialne w swojej prostocie rozwiązanie ma też dodatkową zaletę. Złodziejom - przynajmniej w teorii - nie uda się uruchomić pojazdu, nawet jeśli (np. siłowo) sforsują pierwszą linie zabezpieczeń w postaci zamków.

ADAC informuje, że w bliźniacze rozwiązanie wyposażone zostały również inne nowe modele (rok modelowy 2018) ze stajni Jaguara-Land Rovera, jak: Range Rover, Range Rover Sport czy Jaguar E-Pace.

Zastosowanie przez Brytyjczyków rozwiązanie to prztyczek w nos wymierzony niemieckim producentom premium. W ramach testów ADAC, metodą "na walizkę", niemieckim ekspertom udało się bowiem otworzyć m.in.: Audi Q7 e-Tron (wrzesień 2017), BMW 630 GT (listopad 2017) czy Mercedesa klasy S (sierpień 2017).

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy