Problem nowoczesnych aut zimą. Jeden błąd i nie ruszysz z miejsca
Co zrobi kierowca, gdy zimą złapie gumę na zaśnieżonej drodze, a w bagażniku nie znajdzie koła zapasowego? W wielu współczesnych samochodach standardem jest jedynie zestaw naprawczy, który w niskich temperaturach często okazuje się nieskuteczny. A jeden drobny błąd może unieruchomić auto na dobre.

Spis treści:
- Nowoczesne auta bez koła zapasowego - skąd ta zmiana?
- Zestaw naprawczy zimą - skuteczność tylko w teorii
- Awaria opony zimą - rośnie ryzyko unieruchomienia auta
Nowoczesne auta bez koła zapasowego - skąd ta zmiana?
W większości aut produkowanych w ostatnich 10 latach pełnowymiarowe koło zapasowe zniknęło z wyposażenia. W jego miejsce producenci montują styropianową wkładkę z kompresorem i butelką chemicznego uszczelniacza. Powodów tej zmiany jest kilka.
Po pierwsze, redukcja masy pojazdu. Brak koła, lewarka i zestawu narzędzi to nawet 15-20 kg mniej. Dla producentów każdy kilogram ma znaczenie, bo pomaga w spełnianiu coraz ostrzejszych norm emisji CO2.
Po drugie, obniżenie kosztów produkcji i "powiększenie" bagażnika w materiałach reklamowych. Brak wnęki koła pozwala na bardziej elastyczne projektowanie przestrzeni w podłodze.
Po trzecie to powodem jest elektryfikacja. W hybrydach plug-in oraz w wielu autach elektrycznych miejsce pod podłogą bagażnika zajmują moduły baterii. Dlatego nawet koło dojazdowe często nie ma gdzie się zmieścić.
To rozwiązanie jest wygodne dla fabryk, ale w sytuacji zimowej awarii znacząco ogranicza możliwości kierowcy.
Zestaw naprawczy zimą - skuteczność tylko w teorii
Zestaw naprawczy działa jedynie w przypadku niewielkiego przebicia bieżnika, najczęściej o średnicy 4-6 mm. Radzi sobie z wkrętem lub gwoździem. W praktyce zimą wiele uszkodzeń powstaje jednak inaczej.
Najechanie na ukryty pod śniegiem krawężnik czy grudy lodu powoduje uszkodzenia boczne, których pianka nie uszczelni. To najbardziej typowe zimowe awarie. Niskie temperatury dodatkowo obniżają skuteczność zestawu. Poniżej -10°C uszczelniacz gęstnieje, co utrudnia jego wtłoczenie do opony i równomierne rozprowadzenie po jej wnętrzu. W takich warunkach szansa na skuteczną naprawę znacząco spada.
Do tego dochodzi problem finansowy. Po użyciu pianki chemia często uszkadza czujniki ciśnienia TPMS, a jej usunięcie z wnętrza opony jest kosztowne. Wielu wulkanizatorów odmawia łatania opon po zastosowaniu uszczelniacza. W efekcie kierowca często kupuje nową oponę, wydatek od kilkuset do ponad 1 tys. zł.
Warto dodać, że uszczelniacz ma termin ważności. Po kilku latach traci właściwości, a zestaw staje się bezużyteczny, wielu kierowców nie zdaje sobie z tego sprawy.
Awaria opony zimą - rośnie ryzyko unieruchomienia auta
Nawet jeśli uda się tymczasowo naprawić oponę, można kontynuować jazdę z prędkością maksymalnie ok. 80 km/h. Teoretyczny zasięg wynosi do 200 km, ale w praktyce mechanicy zalecają jak najszybszy dojazd do serwisu. Zimą oznacza to częste korzystanie z dróg lokalnych, gdzie kolejna utrata ciśnienia może unieruchomić samochód.
W przypadku poważniejszego uszkodzenia opony kierowca nie ma żadnej alternatywy, pozostaje tylko wezwanie pomocy drogowej. W mroźne dni, gdy ruch lawet jest największy, czas oczekiwania może znacznie się wydłużyć.
Niektórzy producenci oferują koło dojazdowe jako element wyposażenia dodatkowego. Warto sprawdzić, czy wybrany model umożliwia montaż takiego rozwiązania, nawet kosztem fragmentu przestrzeni ładunkowej.









