Potwór ze stratosfery
Kiedy pytamy dzisiejszych kierowców lub kibiców o samochód marzeń, najczęściej wymieniany jest jeden z modeli WRC. To absolutny szczyt współczesnej sztuki konstrukcji rajdowych maszyn. To zwycięstwa, mistrzowskie tytuły, szampan spływający po masce. Emocje w skondensowanej formie.
Jest jednak samochód, o którym nie wszyscy pamiętają, a młodsi mogą wręcz nie wiedzieć o jego istnieniu. Samochód, który zrodził się z marzeń o wielkich zwycięstwach i którego widok nawet dziś powoduje dreszcz emocji. Samochód, którego już nazwa sugeruje, że drzemią w nim nieprzeciętne, niebiańskie wręcz możliwości. Rajdowa legenda na czterech kołach - Lancia Stratos.
To był najpiękniejszy samochód, który od pierwszego wejrzenia zapierał dech w piersiach
- wspomina Ryszard Żyszkowski pilot Andrzeja Jaroszewicza, który startował Lancią.
Nic się do niego nie umywało - żadne Porsche, żaden z ówczesnych samochodów. I do tego przepiękny "gang" tradycyjnego, gaźnikowego silnika. Jazda Lancią Stratos była niesamowicie emocjonująca. Wnętrze kabiny było malutkie, jak w szybowcu. Na psychikę oddziaływało to, że wewnątrz nie było rur klatki bezpieczeństwa, do której byliśmy przyzwyczajeni. Teoretycznie już sama konstrukcja samochodu była odpowiednio wytrzymała i obliczona na nieprzewidziane zdarzenia. A najgorsze było to, że tuż za naszymi plecami umieszczone były dwa 60-litrowe zbiorniki paliwa
.
Pomiędzy nami był umieszczony przełącznik - Andrzej zawsze najpierw opróżniał swój bak, ale przyznam się, że gdy tego nie widział, to przełączałem pompę, żeby wcześniej zużyć paliwo za moimi plecami. Kiedy pierwszy raz wsiadłem do Lancii Stratos - było to na treningach w Alpach francuskich - jedyny raz w swojej karierze pomyślałem ze strachem - "Po jaką cholerę ja się w to pakuję?" To była naprawdę wyjątkowa rajdówka
.
Więcej na temat Lancii Stratos przeczytasz w artykule. To TUTAJ.