Policyjny miernik prędkości Ultralyte i sprawa pana Krzysztofa
Nie ma chyba w Polsce kierowcy, który nie słyszałby o używanym przez drogówkę ręcznym mierniku prędkości Iskra-1 i nader wątpliwej wiarygodności wyników pomiarów, dokonywanych za pomocą owej osławionej "suszarki". Receptą na niekończące się spory między policją, a kierowcami, wspieranymi przez media, miały być nowocześniejsze i teoretycznie bez porównania precyzyjniejsze urządzenia laserowe. Tymczasem okazuje się, że również ich działanie pozostawia wiele do życzenia.
Do zdarzenia, o którym opowiedział nam nasz czytelnik, doszło po południu 5 maja w Warszawie. Pan Krzysztof jechał swoim samochodem wraz z żoną i córką środkowym pasem ruchliwej ul. Jagiellońskiej. Jak twierdzi - całkowicie zgodnie z przepisami.
"Obok mnie, przede mną i za mną poruszały się w kolumnie blisko siebie inne pojazdy; również w przeciwnym kierunku był duży ruch pojazdów osobowych, ciężarowych i autobusów. Zza drzew wyszedł spokojnym krokiem funkcjonariusz policji i zatrzymał mnie do kontroli. Stwierdził, że przekroczyłem dozwoloną prędkość.
Oświadczyłem, że nie może to być moja prędkość. Na urządzeniu Ultralyte nie było zdjęcia mojego pojazdu, odległości pomiaru ani statycznego zapisu dokładnego czasu, kiedy ten pomiar został dokonany. (...) Pomiar dokonywany był ręcznie, bez użycia zalecanego przez producenta statywu. W ścisłej okolicy pomiaru były drzewa liściaste poruszane przez wiatr, przewody wysokiego napięcia, ekrany blaszane, stacje bazowe GSM, obiekty przemysłowe z systemami alarmowymi, szyby i lusterka innych pojazdów; świeciło słońce - czynniki te mogły zakłócać pomiar prędkości" - pisze.
Pan Krzysztof nie przyjął proponowanego mu mandatu. Sprawa zatem została skierowana do sądu (termin rozprawy wyznaczono na 6 września). Kierowca, wnosząc o uniewinnienie, sięga po argumenty natury prawnej i technicznej. Wskazuje też na wyroki sądów, podważające wiarygodność urządzeń Ultralyte.
Rzeczywiście, takich korzystnych dla kierowców orzeczeń jest co najmniej kilka. Jedno z nich zapadło już ponad 3 lata temu, w styczniu 2014 r. Sąd Okręgowy w Zamościu, uwalniając kierowcę od zarzutu przekroczenia prędkości, powołał się na opinię biegłego. Jak czytamy w uzasadnieniu wspomnianego wyroku, "biegły ten podważył przekonanie (a tym samym i oparte na nim ustalenia), zeznających w sprawie w charakterze świadków funkcjonariuszy Policji dokonujących czynności kontrolno pomiarowych (...) co do tego, że dysponując laserowym miernikiem prędkości ULTRALYTE LTI 20-20 100 LR byli w stanie dokonywać precyzyjnych pomiarów prędkości poszczególnych pojazdów, a to dzięki optycznemu celownikowi umożliwiającemu wybór dowolnego celu na drodze, niezależnie od liczby pojazdów oraz pasów ruchu (...)
Otóż, jak wynika z rzeczonej opinii, punkt celowniczy widoczny w wizjerze przyrządu ULTRALYTE LTI 20-20 w rzeczywistości nie jest wcale obrazem promienia lasera (które pozostaje w zakresie światła podczerwonego niewidocznego dla ludzkiego oka), lecz symulowanym punktem celowniczym, który jest tworzony w wizjerze przyrządu i może w zasadniczy sposób odbiegać od rzeczywistego miejsca padania wiązki pomiarowej. W szczególności, rozmiar punktu celowniczego nie odzwierciedla rzeczywistego rozmiaru wiązki pomiarowej. Światło laserowe używane przez przyrząd ma duże skupienie, nie mniej jednak wraz z odległością od przyrządu wiązka światła ulega tzw. dywergencji (rozbieżności), która dla tego przyrządu wynosi nie więcej, jak 2,07 miliradiana.
Powyższe oznacza, że w odległości 500 metrów od przyrządu wiązka pomiarowa ma średnicę co najmniej jednego metra. Tak więc w zależności od odległości namierzanego pojazdu punkt celowniczy ukazywany w wizjerze może być większy niż rzeczywisty rozmiar wiązki, co określa zależność, że dla celów bliskich jest większy, zaś dla celów dalekich mniejszy.(...) Powyższe może doprowadzić do sytuacji, w której funkcjonariusze Policji obsługując przyrząd mogą nie mieć świadomości co do tego, że w rzeczywistości namierzają inny pojazd niż ten, na który wskazuje punkt celowniczy w wizjerze. W sytuacji zatem przyjęcia ustaleń wskazujących na to, że przed pojazdem obwinionego poruszał się inny pojazd, zaś pomiar był dokonywany na płaskim i prostym odcinku drogi z odległości 500 - 700 m., to pomiar prędkości pojazdu obwinianego był w praktyce niemożliwy, chyba, że odległość od pojazdu poprzedzającego wynosiłaby co najmniej około 100 metrów. (...) Z doświadczenia wiadomym jest, na co zwraca uwagę także biegły, że sytuacja taka w praktyce nie występuje (pojazdy jadące w tzw. kolumnie poruszają się zazwyczaj w odległości od siebie do 50 metrów albo i mniejszej)."
Przy okazji dostało się też policji jako takiej: "Na marginesie należy tylko zauważyć, że wynik niniejszej sprawy, jak też i jej podobnych podważa zaufanie do wiarygodności czynności pomiarowych służb kontroli ruchu drogowego, które jak to wynika z opinii biegłego z zakresu technologii pomiarowej, ze względu na brak specjalistycznego szkolenia w sposób niezamierzony wprowadzają również w błąd organy wymiaru sprawiedliwości, co do rzetelności dokonywanych przez siebie pomiarów. Należy zatem postulować opracowanie miarodajnych procedur pomiarowych dla służb ruchu drogowego, jak też o rzetelne dokumentowanie parametrów przekroczonej prędkości, włącznie z czasem dokonywania pomiaru oraz odległością, z jakiej dokonywano pomiaru. Natomiast sądy podczas rozpoznawania tego rodzaju spraw winny wykazywać się zwiększonym krytycyzmem odnośnie do przedstawianych im przez Policję dowodów."
Efekt? Jak słychać, zamiast zadbać o lepszy sprzęt i solidniejsze przeszkolenie policji, rząd przygotowuje zmianę przepisów, która ma pozbawić kierowców, zatrzymywanych za przekroczenie prędkości, możliwości uniknięcia kary.
A co do urządzenia UltraLyte dodajmy, że swego czasu jego niedoskonałości zostały wskazane również w testach przeprowadzonych przez ekspertów i dziennikarzy przed kamerami brytyjskiej telewizji BBC.