Polacy lubią rywalizację. Dotyczy to również Polaków zmotoryzowanych

Polacy lubią rywalizację, zarówno jako jej uczestnicy, jak i obserwatorzy, czyli kibice. Dotyczy to również Polaków zmotoryzowanych. Są konkurencje, w których, pomimo wysiłków, nie potrafimy dorównać najlepszym.

3 stycznia inspektorzy transportu drogowego zatrzymali ciężarówkę, przewożącą elementy dźwigów. Pojazd zamiast dopuszczalnych 40 t., ważył o prawie 54 tony więcej. To naprawdę świetny wynik, ale jednak ustępuje rekordowym.

Wystarczy przejrzeć w Internecie zdjęcia z Azji czy Rosji, by przekonać się, że inni nie tylko osiągają jeszcze bardziej imponujące rezultaty, ale w dodatku wykazują się pomysłowością w rozmieszczeniu ładunku, która podwyższa tamtejszym przewoźnikom ocenę za wrażenie artystyczne.

Od lat za to należymy do ścisłej, europejskiej czołówki jeżeli chodzi o średni wiek sprowadzanych do kraju z zagranicy używanych samochodów. W 2019 r. przekroczył on 12 lat.

Reklama

Szczególnie mocni jesteśmy jednak w rankingach, dotyczących stopnia nietrzeźwości kierowców. Mamy tu gruntownie opanowane know-how, infrastrukturę w postaci powszechnej dostępności napojów wyskokowych, także na stacjach paliw, liczną kadrę zawodniczą o solidnej podbudowie towarzyskiej i bogate tradycje. Liderzy przechodzą do historii, osiągając w organizmach zawartość alkoholu, która w świetle ustaleń naukowych uchodzi za śmiertelną. Francuzi, Niemcy, Hiszpanie, nie wspominając o Japończykach, przy takich dawkach promili dawno padliby trupem, a nasi rodacy wsiadają za kierownicę, potrafią odpalić auto i ruszyć w drogę. Różnie się to kończy, ale bynajmniej nie zawsze w rowie czy na drzewie.

Ostatnio, w związku ze zmianami w prawie, pojawiła się zupełnie nowa dyscyplina, dająca rodzimym kierowcom kolejną szansę pokazania przedstawicielom innych nacji ich miejsca w szeregu. Odległego miejsca. Mowa o kombinacjach z licznikami kilometrów w samochodach. Nie, nie chodzi tu o powszechność wspomnianego zjawiska, lecz o zakres wstecznej regulacji przebiegów aut.

2 stycznia policjanci z krakowskiej grupy SPEED zatrzymali na zakopiance, czyli krajowej "siódemce", dostawczego Peugeota, na którego liczniku kilometrów widniała liczba 152 456, o ponad 46 000 niższa od odnotowanej podczas ostatniego badania technicznego owego pojazdu, dokonanego w roku 2018. Z dzisiejszej perspektywy taki wynik budzi jedynie uśmiech politowania. Naiwny amator! Już wkrótce bowiem w ręce funkcjonariuszy drogówki ze Zduńskiej Woli wpadł właściciel BMW z kilometrażem cofniętym o ponad 235 000 km. Jednak i on nie cieszył się długo z żółtej koszulki lidera. Oto w miejscowości Szypliszki na Suwalszczyźnie mundurowi zatrzymali Volkswagena z niezgodnym z przepisami oświetleniem. Przy okazji sprawdzili aktualny przebieg auta. Według drogomierza wynosił on dokładnie 230 037 km. Po sprawdzeniu w Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców okazało się, że wcześniejszy wpis ze stacji diagnostycznej informował o 548 915 km.

Wszystkich przebił jednak kierowca Mercedesa Sprintera. Jego pojazd przeszedł w grudniu 2019 r. przegląd techniczny, podczas którego diagnosta wpisał do systemu 2 008 533 km. W połowie stycznia policjanci ujrzeli na liczniku... 993 892 km. Były dwa miliony, został niespełna milion. Drugi zniknął w ciągu miesiąca.

To wynik tak wyśrubowany, że wręcz niewiarygodny. Niczym 10 metrów w skoku w dal, albo 200 metrów na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. Dlatego przed ostatecznym zatwierdzeniem w tabeli rekordów wymaga weryfikacji. Tak jak w innych dyscyplinach sportu obowiązują surowe kontrole antydopingowe, tak dokładnym badaniom należałoby poddać również wspomnianego wyżej dostawczaka. Rodzą się bowiem uzasadnione podejrzenia, że pogoń za rekordami i sławą może skłaniać do oszustw przy oszustwach.

Dopytywani o cofanie liczników kierowcy tłumaczą się niewiedzą, wymianą drogomierza, faktem, że są tylko użytkownikami pojazdów firmowych i nie mogą odpowiadać za postępowanie szefa. Takie tam... Chyba nikt jeszcze nie próbował dyskutować z policjantami, sięgając po argumenty z zakresu współczesnej fizyki, na przykład teorii o zakrzywieniu czasoprzestrzeni. Najwyraźniej nikt też nie dostrzegł potencjału marketingowego, tkwiącego w opisywanych wyczynach.

Owszem, wiadomości o rekordowo zmanipulowanych przebiegach trafiają do mediów, ale kryjący się za owymi dokonaniami ludzie pozostają dla szerokiej publiczności anonimowi. A przecież mogliby stać się bohaterami Internetu, gośćmi telewizji śniadaniowych i programów dla zmotoryzowanych. Obudzić się powinni także zarządcy dróg i gospodarze miejscowości, w których wpadli kierowcy-rekordziści. Tablice albo obeliski z napisami, upamiętniającymi tego rodzaju wydarzenia, mogłyby stać się przecież lokalnymi atrakcjami turystycznymi. Tak jak przydrożne pomniki gigantycznych pączków, patelni czy kłębków wełny w Stanach Zjednoczonych.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama